Serie A: Roma sama przeciw wszystkim

Upływała druga minuta doliczonego czasu gry, gdy pikujący ostatnio na dno tabeli wicemistrzowie z Rzymu strzelili zwycięskiego gola Interowi, który jednak pozostał liderem

Decydujący cios zadał broniącym tytułu mediolańczykom Mirko Vucinić, bohater odważnej trenerskiej zmiany, która ściągnęła na Claudio Ranieriego mnóstwo pochwał, ale może również ściągnąć kłopoty. Żeby swój piękny strzał mógł oddać Czarnogórzec, z boiska został odwołany Francesco Totti. Nie po raz pierwszy w sezonie.

Murawę kapitan Romy - i jej symbol, wychowanek oraz idol trybun - opuszczał rozjuszony. Trener wyciągnąć dłoń, chciał mu podziękować, ale piłkarz nawet na niego nie spojrzał. Minął ławkę rezerwowych, poszedł do szatni. Potem okazało się, że kolegom nawet nie pogratulował. Pojechał do domu, zanim padła zwycięska bramka. Wcześniej grał słabo, komentatorzy zgodnie ocenili jego człapaninę najniżej w zespole. - Prześpi się, to mu przejdzie. Widziałem, że walczył jak lew, ale moja misja polega przede wszystkim na tym, żeby podejmować trudne decyzje - komentował Ranieri. Nazajutrz popołudniem obaj panowie wyjaśniali sobie, co stało się na Stadio Olimpico. Piłkarz zapytał, dlaczego został zmieniony, trener odpowiedział, że w powodów taktycznych - potrzebował szybkości Vucinicia. A ona dała triumf 1:0.

O ochłodzeniu stosunków między Ranierim i Tottim gazety już pisały. Obaj kategorycznie zaprzeczali, trener wygłosił nawet płomienną mowę wymierzoną w marną kondycję dziennikarstwa włoskiego, które nie potrzebuje żadnej styczności z rzeczywistością, odkąd odkryło, że to, co wymyślone, też sprzedaje się dobrze. Albo lepiej.

O tym, że sielanki w rzymskiej szatni nie ma, świadczy jeszcze jeden incydent. Oto trener wezwał do gry Adriano, napastnika kiedyś w Serie A renomowanego, który popadł w alkoholizm, uciekł do Brazylii, ogłaszał nawet rozstanie z futbolem. Ten jednak tak się ociągał, że Ranieri zmienił decyzję i posłał do boju Julio Baptistę...

Tak wygląda cały bieżący sezon Romy, czyli jedynej drużyny zdolnej w minionych sezonach rzucić wyzwanie wszechpanującemu Interowi. Albo gra słabo, albo powala ją niesłychany pech, albo wszystkie nieszczęście naraz. Do tego weekendu leżała na przedostatnim miejscu w tabeli, a zanim rozpoczął się sobotni szlagier, okolice stadionu wypełniały wściekłość i wrzask. Wściekłość wszystkich stołecznych piłkarzy, którzy czuli się oszukani, oraz wrzask jednego z nich - Julio Sergio - który zwijał z bólu.

Brazylijski bramkarz w środowy wieczór szlochał, bo w starciu z Kone z Brescii naderwał sobie więzadło przy stawie skokowym i doznał jednego mikrozłamania. Ledwie stał, ale z boiska nie zszedł. Trener Claudio Ranieri już wcześniej dokonał trzech zmian. Za poświęcenie Julio Sergio zapłaci co najmniej miesięczną przerwą w treningach.

Wszyscy obserwatorzy zgodzili się też, że Roma przegrała 1:2 przede wszystkim z powodu kardynalnych wpadek sędziowskich. Dwie najważniejsze? Nie dostała rzutu karnego, na który zasłużyła, a Brescia wykorzystała niezasłużony. Rozżalony Marco Borriello - napastnik sprowadzony z Milanu - oświadczył, że dopiero teraz pojął, jaka jest różnica pomiędzy San Siro a mniejszymi klubami (za taki uważa Romę). Zagrania rywali, które kiedyś były faulami, nagle stały się dozwolone. - Kiedy grałem w poprzednim klubie, pan Russo [arbiter środowego meczu - red.] kilkakrotnie prosił mnie o koszulkę, a teraz nie zamienił ze mną ani słowa - opowiadał Borriello. Potem próbował się wycofać, tłumaczył, że jego słowa zostały błędnie zinterpretowane, ale nikogo nie przekonał. Musiałyby je "błędnie zinterpretować" wszystkie włoskie gazety.

Słowem, Roma kipi emocjami, cierpi, współczuje jej wielu kibiców z całego kraju. Dopiero w sobotę została nagrodzona za śmiałą grę i jeszcze śmielsze decyzje Ranieriego, który zdiagnozował, że choć lekarstwo (w postaci zwycięstwa) choremu organizmowi zostało podane, to wciąż nie został uleczony.

Piłkarze Interu grali cofnięci, chcieli kontratakować, ale poziom trzymał tylko Samuel Eto'o. Trener Rafael Benitez też dokonał znaczącej zmiany, którą jednak powszechnie skrytykowano - napastnika Diego Milito zastąpił defensywnym pomocnikiem Muntarim, jakby chciał krzyknąć drużynie, że remis w pełni go satysfakcjonuje.

Punktu nie uratował. I choć utrzymał pozycję lidera, to przewagę nad resztą stawki ma minimalną. Teoretycznie najmocniejszy w szerokiej grupie pościgowej Milan po przeciętnej grze pokonał Genoę i zbliżył się na dwa punkty. Wynik 1:0 zawdzięcza kolejnemu oryginalnemu dziełku Zlatana Ibrahimovicia, który biegł do piłki podanej przez Andreę Pirlo osaczony przez dwóch obrońców, ale się ich obecnością nie kłopotał - wyciągnął nogę do piłki tak oddalonej, że żaden inny piłkarz by jej nie sięgnął. Szwedzki napastnik przelobował bramkarza i strzelił gola. Niezwykłego, a zarazem typowego. Typowego tylko dla Ibrahimovicia.

Bartosz Salamon sensacyjnym kadrowiczem z trzeciej ligi Włoch ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.