Bartosz Bereszyński od stycznia 2017 roku był piłkarzem Sampdorii Genua, do której przeszedł z Legii Warszawa za 1,8 miliona euro. Od tamtego czasu wypracował sobie bardzo mocną pozycję w zespole i uznanie wśród kibiców. Z Sampdorią jednak nigdy nie walczył o "coś więcej", dlatego, gdy nadarzyła się okazja, postanowił przejść do silniejszego zespołu, którym bez wątpienia jest SSC Napoli.
Tyle że na razie ta zmiana Polakowi nie wychodzi na dobre. Od momentu przejścia do ekipy spod Wezuwiusza rozegrał ledwie... jedno spotkanie. Był to mecz 1/8 finału Pucharu Włoch, po którym Napoli odpadło, przegrywając w rzutach karnych 6:7. Bereszyński spędził na boisku pełne 120 minut. W pozostałych 12 meczach, podczas których mógł zagrać, nawet nie podniósł się z ławki.
Niestety, słowa Luciano Spallettiego z konferencji prasowej przed meczem Serie A z Tornio wskazują, że jego sytuacja w najbliższym czasie raczej nie ulegnie poprawie. - Nadal chcemy mocno naciskać przed Ligą Mistrzów - powiedział włoski szkoleniowiec zapytany o to, czy szykuje jakieś rotacje w najbliższym czasie.
O ile reprezentant Polski ma teraz szansę na mistrzostwo Włoch, a nawet wygraną w Lidze Mistrzów, o tyle płaci za to brakiem regularnej gry, którą miał zagwarantowaną w Sampdorii. Można tylko przypuszczać, że jeśli nic się nie zmieni, to Bereszyński opuści Napoli i wróci do swojego poprzedniego zespołu, z którym jest związany kontraktem do 30 czerwca 2025. Wówczas może się tak zdarzyć, że przyjdzie mu grać w Serie B, ponieważ Samdporia aktualnie jest na przedostatniej, 19. pozycji w tabeli Serie A i do bezpiecznego miejsca traci dziewięć punktów.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
Zapowiedzi Spallettiego znalazły potwierdzenie w rzeczywistości. Napoli rozpoczęło spotkanie z Torino najsilniejszym składem, a Bereszyński zaczął je na ławce rezerwowych. Można przypuszczać, że Polak musi zapomnieć o graniu w klubie, przynajmniej na najbliższe kilka tygodni, a to nie jest dobra wiadomość dla Fernando Santosa i reprezentacji Polski. Obrońca otrzymał bowiem zaproszenie na pierwsze zgrupowanie kadry pod wodzą nowego selekcjonera.