Jako nastolatek zachwycał na brazylijskich boiskach, więc błyskawicznie zgłosiły się po niego największe kluby świata: Barcelona, Real, Milan i słynący ze świetnego skautingu Ajax. Latem 2007 roku Internacional zarobił na nim 24 mln euro, a 17-letni chłopiec z malutkiego Pato Branco podpisał umowę z Milanem. - Skąd taki wybór? A graliście kiedyś na Play Station? Co to była za drużyna! Dida, Alessandro Nesta, Paolo Maldini, Kaka, Clarence Seedorf, Gennaro Gattuso, Filippo Inzaghi, Andrij Szewczenko i "Fenomeno", czyli Ronaldo. Musiałem do nich dołączyć, przecież dopiero co wygrali Ligę Mistrzów. Gra wideo zamieniła się w rzeczywistość - tłumaczył swój wybór Pato.
Nie ukończył jeszcze 18 lat, a już trafił do giganta. I szybko utonął w morzu pochwał. Trener Massimiliano Allegri twierdził, że Pato ma potencjał, by zdobyć Złotą Piłkę. Pep Guardiola mawiał, że jak Pato się rozpędzi, to nawet Usain Bolt nie zdoła go zatrzymać. Claudio Ranieri, były szkoleniowiec Juve, określał go istotą pozaziemską, a Carlo Ancelotti, legendarny trener Milanu, na jego cześć nazwał swojego psa.
Wydawało się, że Milan ubił złoty interes. Pato nie miał jeszcze 21 lat, a w Serie A miał na koncie 50 goli w 102 występach. Szalał też w Europie. W piątym występie w Lidze Mistrzów wbił dwa gole Realowi Madryt, ale kibice lepiej pamiętają jego magiczną bramkę z Barceloną, którą zdobył w pierwszej akcji meczu.
- Ludzie wciąż do mnie podchodzą i krzyczą: "Dwadzieścia cztery sekundy! Dwadzieścia cztery sekundy!" - wspomina Brazylijczyk mecz z 2011 roku. I choć nie był to jego ostatni gol w Lidze Mistrzów, to pozostaje pewnie jego najmilszym wspomnieniem z europejskich salonów.
A co się z nim dzieje dziś? Ilekroć pada w przestrzeni publicznej hasło "Pato", to od razu poruszane są trzy standardowe kwestie. Co się stało, gdzie on teraz gra? Dlaczego nigdy nie wygrał Złotej Piłki? Oraz czemu jest zawsze kontuzjowany?
- Czuję, że powinienem odpowiedzieć na te pytania już dawno temu, szczególnie że powstało tak wiele plotek, a zwłaszcza w Mediolanie. Za dużo imprezowałem, nie miałem chęci do gry, żyłem z głową w chmurach. Ale gdy chciałem się w końcu wypowiedzieć, to słyszałem tylko "skup się na piłce". Byłem zbyt młody, by się z tym nie zgodzić. Teraz mam 32 lata, więc to dobry moment, żeby wszystko naprawić - oświadcza Pato.
I choć faktycznie Pato bywał na pierwszych stronach gazet nie tylko ze względu na swoje cudowne gole, to główną przeszkodą w jego znakomicie zapowiadającej się karierze okazały się kontuzje. Włosi szydzili, że Brazylijczyk mógłby skręcić nadgarstek nawet przy... podpisywaniu autografów.
Przez różne urazy Pato ominął ponad 70 spotkań w barwach Milanu. - Straciłem wiarę we własne ciało. Przestraszyłem się tego, co ludzie o mnie powiedzą. Szedłem na trening z myślą, że nie mogę odnieść kontuzji. Jeśli doznałbym kontuzji, nie powiedziałbym o tym nikomu. Po powrocie do zdrowia, gdy miałem problemy z mięśniami, skręciłem kostkę i grałem dalej. Była spuchnięta jak piłka, ale nie chciałem zawieść drużyny. Chciałem zadowolić wszystkich. To była jedna z moich wad. Ludzie oczekiwali 30 goli w sezonie, a ja nie powinienem nawet wchodzić na boisko. No i czułem się bardzo samotny. Kiedy w Mediolanie pojawiły się problemy, nie miałem pojęcia, co robić. Dziś każdy zawodnik ma wokół siebie lekarza, fizjoterapeutę, dietetyka czy trenera od przygotowania fizycznego. Wtedy taki luksus miał tylko Ronaldo - wyjaśnia Pato.
Hipotez dotyczących jego urazów było wiele. Pojawiały się głosy, że to przez nagły wzrost Pato i zwiększenie masy jego ciała. Inni twierdzili, że nieprawidłowo ustawia on stopy podczas biegu, co naraża jego uda na dodatkowe obciążenia. Oskarżano też trenerów Milanu o niewłaściwe prowadzenie zajęć.
- Zjeździłem świat i odwiedziłem wszystkich uznanych lekarzy. Doktor w Atlancie kazał mi wisieć do góry nogami, bo twierdził, że moje odruchy nie były skorelowane z mięśniami. Lekarz w Niemczech wstrzyknął mi płyn na całe plecy, inny lekarz wbijał mi 20 igieł rano i wieczorem. Nic nie pomagało. Chodziłem do kolejnych lekarzy, a każdy z nich mówił co innego. Płakałem i płakałem. Bałem się, że już nigdy nie zagram w piłkę - wylicza Pato.
Ale urazy to nie wszystko. Pato nie był - mówiąc oględnie - wzorem profesjonalizmu. Swego czasu spotykał się z pięć lat starszą przełożoną, Barbarą Berlusconi, córką i zastępczynią Silvio, ówczesnego prezesa.
To w Mediolanie uderzyła mu sodówka. Trudno się dziwić, skoro młokos trafia do drużyny, gdzie o wykonywanie rzutów wolnych rywalizowali m.in: Seedorf, Pirlo, Ronaldinho i David Beckham.
- Uwielbiałem wtedy zwracać na siebie uwagę. Chciałem, żeby o mnie mówiono. Mimo że ciężko pracowałem, to bujałem w obłokach. W mojej głowie już miałem w ręce Złotą Piłkę. Nic na to nie poradzę, tak było. Bardzo trudno było nie ulec temu wpływowi. Kiedy żyłem teraźniejszością, byłem nie do zatrzymania. Ale moja głowa utknęła w wyobrażeniach na temat przyszłości - tłumaczy Pato.
Ale rzeczywistość okazała się brutalna. W 2013 r. zniszczony urazami wrócił odbudować się w Brazylii. Najpierw do Corinthians, a potem do Sao Paulo. Udało mu się odzyskać radość z gry dzięki współpracy z Bruno Mazziottim, fantastycznym fizjoterapeutą, który opiekował się także brazylijskim Ronaldo.
Mazziotti postawił Pato na nogi, więc w 2016 r. zgłosiła się Chelsea. I choć Pato strzelił gola w debiucie, to Guus Hiddink później tylko raz dał mu szansę. W kolejnym meczu. - Szkoda. Trenowałem intensywnie, a trener dał mi tylko dwie szanse. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego - żali się Pato.
Następnym przystankiem w jego karierze był Villarreal, gdzie w 24 meczach strzelił sześć goli i zanotował pięć asyst. Już jednak czuł, że Złotej Piłki nie zdobędzie, więc zdecydował się na dobrze płatną emeryturę w Chinach.
Wielu fanów zarzucała mu pazerność, gdy związał się z Tianjin Tianhai. Brazylijczycy mają często inną perspektywę niż wielu Europejczyków. Pato pochodził z biednej rodziny. Matka miała chory kręgosłup, więc nie pracowała, a tata harował na budowie, by Alexandre i jego rodzeństwo mieli, co jeść.
- Jedzenia nie brakowało, ale w szkole nie było mnie nawet stać na podręczniki. Chodziłem z kserokopiami - wspomina piłkarz młodzieńcze lata.
W 2019 roku Pato wrócił do Sao Paulo, a od roku gra w amerykańskim Orlando. - W Chinach byłem bardzo samotny, więc postanowiłem cieszyć się wolnością. Pojechałem na imprezę do Los Angeles. Chciałem mieć najlepszy hotel, najlepszy samochód i najlepsze imprezy. Skończyłem w miejscu, gdzie tuż obok mnie dziewczyna wciągała kokę. Nagle pomyślałem: "Co ja tu robię?". Ale to mi pomogło przejrzeć na oczy - tłumaczy Pato.
Choć Pato ma już 32 lata, to wciąż marzy o mundialu. Szansę na bilet do Kataru ma marne, bo ostatni mecz w kadrze, mecz numer 27, rozegrał dziewięć lat temu. Ale się nie załamuje i wciąż wierzy. Dani Alves zbliża się do czterdziestki i nie ma dość, podobnie jak 37-letni Thiago Silva.
- Dziś łatwo powiedzieć, co powinienem zrobić inaczej, ale wtedy nie miałem tej perspektywy. I niczego nie żałuję. Jestem zdrowy i moja głowa też jest w porządku, nadal kocham piłkę. Nie zostałem najlepszym piłkarzem na świecie. Ale mam wspaniałą i kochającą rodzinę. Kocham swoją żonę i wiodę spokojne życie. Można powiedzieć, że wygrałem nawet kilka Złotych Piłek.
Pisząc artykuł korzystałem z materiału theplayerstribune.com.