Jedna z największych tragedii w historii piłki nożnej. Nikt nie przeżył katastrofy

- 4 maja 1949 roku to wciąż ważny moment dla Włochów. Ciągle pamiętają tragedię i licznie przychodzą na uroczystości upamiętniające tamten wieczór - powiedział Sport.pl Carlo Laudisa, dziennikarz "La Gazzetta dello Sport". W czwartek mijają 74 lata od dnia, w którym doszło do jednej z największych tragedii w historii piłki nożnej. Samolot z 18 piłkarzami Torino rozbił się na piemonckim wzgórzu Superga.

Torino przegrało wtedy 3:4 z Benfiką Lizbona, ale o tym mało kto pamięta. Wszystko przykryła późniejsza tragedia. Trudności pojawiły się już na samym początku lotu z Portugalii. Samolot Fiat G.212 CP miał międzylądowanie w Barcelonie, a potem natrafił na wyjątkowo niesprzyjające warunki atmosferyczne nad Turynem. Silny deszcz i kłęby ciemnych chmur niemal całkowicie ograniczyły widoczność pilotowi, który na domiar złego miał fatalną łączność radiową z kontrolą lotów. Pilot nie wiedział, że obniżając pułap, zbliża się do wzgórza Superga. Samolot z pełną prędkością rozbił się, gdy uderzył w marmurową bazylikę. Nikt nie przeżył. Zginęło 31 osób, w tym 18 zawodników Torino, sztab szkoleniowy oraz dziennikarze.

Zobacz wideo Włoski dziennikarz zachwyca się Zalewskim. "Kiedyś może być ważnym graczem Romy"

- Maj 1949 roku to wciąż ważny moment dla Włochów. Ciągle pamiętają tragedię i licznie przychodzą na uroczystości upamiętniające tamten wieczór. Jestem za młody, by pamiętać Grande Torino z boiska, ale ci, którzy ich podziwiali, zawsze powtarzali, że to była niezwykła ekipa - mówił przed trzema laty Carlo Laudisa, dziennikarz "La Gazzetta dello Sport" w rozmowie z Antonim Partumem ze Sport.pl.

Z tego niesamowitego zespołu zostało tylko trzech: Sauro Toma, Laszlo Kubala oraz rezerwowy bramkarz Renato Gandolfi. Tomie, wówczas 24-latkowi, życie uratowała kontuzja. To właśnie uraz kolana sprawił, że Włoch nie leciał tamtym samolotem. Kubala odmówił lotu do Lizbony z powodu choroby córki. Gandolfiego zastąpił natomiast trzeci bramkarz, Dino Ballarin. 

Niektóre źródła podają, że w czasie pogrzebu piłkarzy na ulice Turynu wyszło ponad pół miliona osób. Tłum pokonał trasę spod stadionu Filadelfia na cmentarz Palazzo Madonna. Na wzgórzu pojawiła się tablica upamiętniająca wszystkich poległych w katastrofie. Tradycja nakazuje, że kapitan Torino co roku odczytuje wszystkie nazwiska.  

Ostatnie mistrzostwo Torino w tamtych latach. Włosi solidarni w obliczu tragedii

Torino zostało ogłoszone mistrzem Włoch dwa dni po tragedii. Taka propozycja wyszła od władz innych klubów Serie A, między innymi Interu Mediolan, AC Milanu czy Juventusu. Do końca sezonu 1948/49 zostały zaledwie cztery kolejki, a turyńczycy stracili całą drużynę, zostali im tylko juniorzy.

Trenerzy kolejnych rywali Torino, czyli Genoi, Palermo, Fiorentiny i Sampdorii, solidarnie wystawili przeciwko Torino drużyny rezerwowe. Ostatecznie lepsza okazała się młodzież turyńska, która wygrała wszystkie cztery mecze, co przełożyło się na czwarte z rzędu scudetto (1946-1949). Wcześniej Torino wygrało tytuł mistrzowski w sezonie 1942/43. Dopiero obecny Juventus pobił osiągnięcie sąsiadów, gdy wygrał ligę dziewięć razy z rzędu. 

- Włosi kojarzą się z defensywnym futbolem, ale catenaccio [system taktyczny kładący szczególny nacisk na szczelną obronę] zostało wymyślone dopiero w latach 60. W Turynie powstała drużyna, która atakowała od pierwszej do ostatniej minuty. To był zespół, którego nie trzeba było reklamować - dodał Laudisa.

Katastrofa, która wstrząsnęła światem. Grande Torino - wyjątkowa drużyna

Grande Torino to była wyjątkowa drużyna. W sezonie 47/48 Torino sięgnęło po mistrzostwo kraju - wbiło rywalom aż 125 goli i straciło zaledwie 40. Ba, na ówczesnej twierdzy, stadionie Filadelfia, nie przegrali ani razu, choć rozegrali na nim niemal sto spotkań. Komu zawdzięczali taki sukces?

- Ludzie, którzy zarządzali tamtą drużyną, byli wizjonerami. Prezes Ferruccio Novo, dyrektor sportowy Ernest Erbstein i trener Leslie Lievesley. Prezes Novo ściągnął Erbsteina z Węgier, a wtedy kontraktowanie działaczy z zagranicy nie było popularne. Pomysły Erbsteina okazały się ponadczasowe. To właśnie on nakazał juniorom, by grali w tym samym ustawieniu i stylu, co pierwszy zespół. Dziś to normalna praktyka, ale wtedy to było coś nowego. A trener? Najlepiej o nim świadczą wyniki. Torino potrafiło upokarzać rywali [np. 10:0 z Alessandrią]. Ich czołowym piłkarzem był Valentino Mazzola, fenomenalny ofensywny pomocnik, archetyp pozycji numer "10" - zakończył Laudisa.

Więcej treści sportowych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Żeby pojąć skalę potęgi Grande Torino, warto rzucić okiem na ówczesną reprezentację Włoch, która niemal w całości złożona była z graczy turyńskiego klubu. Bywały takie spotkania, jak np. z Węgrami w 1947 roku, gdy aż dziesięciu reprezentantów było zawodnikami Torino. Nawet Hiszpania z 2010 roku nie była w tak dużej mierze oparta na graczach FC Barcelony.

Torino nigdy później nie przechodziło już tak owocnego okresu. Od 1949 roku drużyna tylko raz zdobyła mistrzostwo Włoch i miało to miejsce w sezonie 1975/76. Obecnie jest przeciwieństwem zespołu Erbsteina. W bieżącym sezonie Serie A - na pięć kolejek przed końcem - zajmuje 11. miejsce w tabeli z 45 punktami na koncie. Lider Napoli ma aż 34 punkty więcej. 

****

Powyższy tekst jest odświeżoną wersją materiału przygotowanego przez Antoniego Partuma, dziennikarza Sport.pl na 70. rocznicę tragedii. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.