Zmarł szalony prezes. "Lewandowski to największa porażka na rynku transferowym"

Antoni Partum
Dziecko wojny, niespełniony piłkarz, biznesmen, hojny prezes, łowca talentów. A zarazem wybuchowy szef, który trenerów zmieniał jeszcze jako piłkarz. W wieku 80 lat zmarł Maurizio Zamparini, twórca potęgi Palermo i główny odpowiedzialny za jej zburzenie.

Lato 2002 r. Zgrupowanie Venezii, która właśnie zleciała z ligi. Jej prezes Maurizio Zamparini nie szuka jednak sposobu, jak wrócić do elity. Zwyczajnie ucieka. A ze sobą porywa - tak, wprost porywa - 14 piłkarzy, trenera i dyrektora sportowego.

Nocą, w autokarze, namawia ich, by podpisali kontrakt z Palermo, jego nowym klubem. Negocjacje - jakkolwiek osobliwe - kończą się sukcesem. Kibice Venezii są wściekli, oburzeni, ale ci z Sycylii świętują. Nie wiedzą jeszcze, że za blisko dwadzieścia lat będą Zampariniego przeklinali. Oczywiście, pójdzie o pieniądze, ale do tego jeszcze wrócimy. Poznajcie historię prezesa, który zwolnił ponad 50 trenerów. A pierwszego, gdy miał zaledwie 16 lat.

Zobacz wideo Czesław Michniewicz o wyborze bramkarza na baraże. "Innej odpowiedzi być nie może"

Ten pierwszy raz był wyjątkowy, bo Zamparini nie był wcale prezesem, a jedynie piłkarzem lokalnego Sevegliano. To miasteczko na Północy Włoch, nieopodal Udine, którego był kibicem. Zamparini, jak większość nastolatków, chciał strzelać gole, więc jako środkowy napastnik marzył o grze z numerem "9". Niestety przed jednym z meczów trener Rivetti zaproponował mu "7".

Młody Maurizio wściekł się i tuż po spotkaniu udał się na trybuny, gdzie spotkał pana Fabbriego, prezydenta klubu. Zamparini powiedział, że trener Rivetti do niczego się nie nadaje i powinien zostać zwolniony. Następnego dnia drużyna miała nowego trenera.

Zamparini to dziecko wojny, urodził się w 1941 r. Nie pochodził ze sportowej rodziny. Jego dziadek pracował na kolei, a ojciec za chlebem ruszył do Wenezueli. Wychował się więc z mamą oraz siostrą Gabrielą, która wyrosła na cenioną aktorkę teatralną. Mieszkali w domu komunalnym tuż obok boiska, miłość do piłki złapał szybko, naturalnie. Mając 10 lat, trafił do szkoły z internatem w Udine.

To Udinese było klubem, o którym marzył. Nie miał nosa do goli, więc piłkarzem nie został. Smykałkę miał za to do interesów. Prężnie rozwijał się biznesowo wraz z włoskim cudem gospodarczym lat 60. Biznesów miał wiele, ale nazwisko wyrobił sobie dzięki budowie sieci domów towarowych Emmezeta.

A że kochał futbol, to w niego inwestował. Fachu uczył się w półamatorskim Pordenone, ale dopiero zakup Venezii w 1987 r. sprawił, że przestał być anonimem w świecie calcio. Najpierw jego barwny charakter poznali lokalni kibice, a później cały Półwysep Apeniński.

Venezia była wtedy na skraju bankructwa, ale Zamparini rzucił jej koło ratunkowe. Na dzień dobry - nie mylicie się - zwalniając trenera Ezzio Volpiego... Ale prawdziwy remont dopiero miał się zacząć. Zamparini połączył dwa miejscowe kluby. I tak Venezia oraz Mestre stały się Venezią Mestre.

Twierdził, że to decyzja biznesowa. Że miasta nie stać na utrzymywanie dwóch klubów, więc przeprowadził fuzję. Przy okazji: kibiców doprowadził do furii. Fani obu drużyn byli wściekli i zaczęli bojkotować nowy twór. Zamparini po latach przyznał, że to był jego największy błąd w życiu. Że nie wziął pod uwagę sentymentu kibiców, oraz ich przywiązania do historii i tradycji. "La Stampa" pisała, że Venezia Mestre to pierwszy klub, wobec którego kibicuje się "przeciwko".

Trzeba pamiętać, że nowy prezes zastał zrujnowany klub, ze zdezelowanym stadionem, więc chciał zbudować nowy. Postawił jeden warunek. Miasto miało się zgodzić na jego centrum handlowe, tuż przy obiekcie. Ostatecznie pomysł upadł przez biurokrację. I tu otwieramy nawias: własny stadion i trudne negocjacje z miastem to problem, z którym Serie A zmaga się do dziś. 

Zamparini przejął Venezię w Serie C2 i awansował z nią do Serie A. W trakcie kolejnych awansów kibice zaczęli się przekonywać do nowego klubu. Na stadionie często pojawiał się legendarny trener Helenio Herrera, pionier stylu catenacio, który uspokajał Zampariniego, bo wiedział, że dobre wyniki polepszą atmosferę. 

Wielkie postacie calcio zaczynały u Zamparinego

Dziś to powszechnie wiadome, że klub musi mieć własny stadion, a nie dzierżawić go od miasta, by na nim dobrze zarabiać. Wizjonerstwo Zampariniego odnosiło się także do ludzi. Miał do nich świetną czutkę. To przecież jego Venezię prowadzili tak uznani szkoleniowcy, jak Luciano Spalletti (dziś trener Napoli) czy Cesare Prandelii (pod jego wodzą Włochy zdobyły wicemistrzostwo Europy). To właśnie Zamprini w połowie lat 90. postawił na Giuseppę Marottę w roli dyrektora sportowego. A dziś Marotta jest uznawany wręcz za geniusza w swoim fachu, to on niedawno przywrócił potęgę Juventusu, która zaczęła się sypać po jego odejściu, a teraz stawia na nogi Inter Mediolan. Przez Venezię przewinęło się też wielu ciekawych piłkarzy, z Alvaro Recobą na czele.

Awans do Serie A był dla Venezii czymś wyjątkowym. Fani czekali 31 lat, aby znów zajrzeć do elity. A przecież Serie A w latach 90. to była elita elity. Kibice calcio podziwiali Ronaldo, Zinedine'a Zidane'a, Alessandro Del Piero, Paolo Maldiniego, Gabriela Batistutę, Alesandro Nestę, Francesco Tottiego...

Ale choć Zamparini miał nosa do ludzi, to brakowało mu chłodnej głowy, by się z nimi dogadywać. Potrafił zwolnić Spallettiego, by zaraz później go ponownie zatrudniać. A gdy żegnał się z Prandellim, to mówił, że sam byłby lepszym trenerem.

Zamparini był postacią o wielu twarzach. Czasami widzieliśmy w nim poczciwego prezesa z sercem na dłoni, czasem szefa zaślepionego gniewem. I to właśnie furia potrafiła przyćmiewać jego genialną intuicję. Włoscy dziennikarze obok jego nazwiska używali przymiotnika "vulcanico". "Zamparini jest ognisty i próżny. Uwielbia być na salonach, nosić ekstrawaganckie ciuchy i być w świetle reflektorów. A lepiej do niego nie podchodzić, gdy jest zły. Choć zarazem wielu o nim mówi, jako o ciepłym człowieku" - pisała przed laty "La Gazzetta dello Sport".

Jego Venezia nie umiała ustabilizować pozycji w Serie A, więc po spadku uznał, że zmieni klub i kupił Palermo. Uciekł na Sycylię razem z połową składu, trenerem Ezio Glereaną i dyrektorem generalnym Rino Foschim. Tak jak Serie A uciekła Venezii na długie lata, wracając dopiero przed tym sezonem.

Zamparini - król Palermo

Choć Zamparini nigdy nie miał tylu pieniędzy, by realnie konkurować z Milanem Silvio Berlusconiego, Juventusem rodziny Agnellich czy Interem Massimo Morattiego, to dzielnie z nimi walczył. A nawet jak przegrywał, to i tak ich irytował. Został nawet okrzyknięty Robin Hoodem, gdy przeforsował nowy podział pieniędzy ze sprzedaży praw telewizyjnych. Znacznie korzystniejszy dla średnich i mniejszych klubów. 

Między innymi dzięki tym pieniądzom - a także kapitalnemu skautingowi  - do Palermo trafiali świetni piłkarze. Oto czołowi piłkarze Palermo za rządów Zampariniego (2002-18):

  • Salvatore Sirigu 
  • Fabio Grosso
  • Andrea Barzagli 
  • Simon Kjaer
  • Kamil Glik
  • Cristian Zaccardo
  • Javier Pastore
  • Edinson Cavani
  • Paulo Dybala
  • Luca Toni
  • Andrea Belotti
  • Fabrizio Miccoli
  • Josip Ilicić

Podobno największą miłością darzył Cavaniego i Dybalę. Urugwajczyk wyrobił sobie nazwisko właśnie w Palermo, strzelając 27 goli w dwóch ostatnich sezonach, dzięki czemu zapracował na transfer do Napoli. Dybala, nazwany przez Zampariniego "Nowym Messim", został sprzedany do Juventusu za ponad 40 mln euro. Dużo jak na 20-latka, prawda?

Być może i pokochałby Lewandowskiego..

- Robert to moja największa porażka na rynku transferowym - przyznał Walter Sabatini, dawny dyrektor sportowy Palermo. - Lewandowski grał w polskim klubie z drugiej ligi [Znicz]. Opowiedział mi o nim agent Sergio Berti. Spodobał mi się i próbowałem go namówić na transfer. Robert powiedział nam jednak, że wolałby spędzić kolejny rok w Polsce, aby mieć ciągłość grania. Do dziś żałuję, że na tej wiadomości sprawa się zatrzymała. Żałuję, że nie poleciałem do jego domu, aby osobiście go przekonać - żałował Sabatini w rozmowie z dziennikiem "Tuttosport".

Choć Lewandowskiego nie udało się ściągnąć, to Zamparini ma się czym pochwalić. Kupił Palermo za 20 mln euro, by w dwa lata awansować do Serie A. W 2006 i 2007 r. klub otarł się o Ligę Mistrzów, dwukrotnie kończąc ligę na piątym miejscu. Musiał się zadowolić grą w Pucharze UEFA, a później w Lidze Europy. Co warte podkreślenia: przed erą Zampariniego Palermo tylko raz grało w Serie A! 

Pewnie była szansa na większe sukcesy, ale Zamparini - jak już ustaliliśmy - zbyt często zmieniał trenerów. Konkretnie 31 razy. Każdy przypadek był inny, ale większość z nich było kuriozalnych. Jak na przykład zatrudnienie Stefano Piolego po zakończeniu sezonu 2010/11, by zwolnić go jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek Serie A 2011/12. Powód?

- Piłkarze go nie słuchali, dlatego musiałem interweniować - tłumaczył właściciel Palermo. W jego miejsce chciał zatrudnić Delio Rossiego, ale doświadczony Włoch odmówił. Widocznie nie chciał zostać trzeci raz zwolniony.

Ciekawie było też w latach 2015-16, gdy Zamparini pobił rekord - zdawałoby się - nie do pobicia. W ciągu roku zespół miał aż ośmiu szkoleniowców (kolejno zatrudniani byli: Iachini, Ballardini, Viviani, Bosi, Tedesco, Bosi, Iachini, Novellino i znowu Ballardini).

Kibice Palermo świetnie wspominają gole Cavaniego, Miccoliego i Dybali, a także smak europejskich pucharów. Trudno jednak Zampariniemu wybaczyć, że w listopadzie 2018 r. zostawił klub w opłakanym stanie. Palermo zajęło trzecie miejsce w Serie B, ale nie mogło brać udziału w barażach. Klub został zdegradowany do trzeciej ligi. To kara nałożona przez włoski związek za nieprawidłowości finansowe związane z działalnością Zampariniego, oskarżonego o pranie brudnych pieniędzy.

Zamparini nigdy się nie przyznał do winy, a gdy się bronił, to opowiadał, że zainwestował w klub setki milionów euro, a zarazem stworzył ponad tysiąc miejsc pracy.

Ale nie zawsze było warto słuchać prezesa Palermo. Potrafił publicznie zrugać sędziego czy wytknąć błędy własnego trenera. A kiedy mówił o rywalach, to zbyt rzadko zapalała mu się czerwona lampka. 

Fiorentina mierzyła się z Palermo, i choć jeden z piłkarzy w różowych strojach leżał na murawie, to Adrian Mutu, napastnik Violi, nie przerwał gry, tylko popędził na bramkę i strzelił gola. - Mutu to mały, przebiegły cygan. Oni mają w swoim DNA oszustwo, więc jego zachowanie mnie wcale nie zdziwiło. Muszą to robić od lat, by przetrwać - stwierdził bez wstydu Zamparini.

W ostatnich latach coraz rzadziej pojawiał się w mediach. Był skupiony na rodzinie. Po dwóch małżeństwach miał aż pięcioro dzieci. Kilka miesięcy temu jego 23-letni syn Armando został znaleziony nieprzytomny przez pokojówkę. Zmarł na zawał serca. Jak relacjonuje włoska prasa, Zamparini senior bardzo przeżył śmierć syna, wręcz odebrało mu to chęć do życia.

Zmarł kilka dni temu w wieku 80 lat. I choć czasami kibice się na niego pieklili, to jedno jest pewne: bez Zampariniego jest jakoś smutniej.

Więcej o:
Copyright © Agora SA