Bogaty prezes, wielka legenda na ławce i "plan trzyletni". Gdzie trafił Kamil Glik?

Benevento chce być Atalantą Południa - znać swoje ograniczenia, ale grać możliwie pięknie i skutecznie. Korzystać z bolesnych doświadczeń sprzed dwóch lat, gdy zaraz po awansie do Serie A z hukiem spadli. Wtedy takich Glików i Remych im zabrakło.

- Wracamy do Serie A, żeby w niej zostać. Dwa lata temu nie wiedzieliśmy jak trudna to liga. Boleśnie się o tym przekonaliśmy i teraz wiemy, jakich błędów należy unikać. Z pewnością zainwestujemy w trzech doświadczonych piłkarzy i zadbamy o rozwój pozostałych. Mamy konkurencyjny zespół, ale potrzebujemy jeszcze ekspertów od wielkiej sceny. Chcemy naśladować Atalantę i zbudować podobny klub u nas na Południu - mówił Oreste Vigorito, właściciel Benevento w "Corriere dello Sport". Jednym z tych trzech fundamentalnych piłkarzy Benevento będzie Kamil Glik, który podpisał trzyletni kontrakt. On stęsknił się za Włochami, oni potrzebowali jego doświadczenia. 

Zobacz wideo

"Bez ambicji przegrywają tu jak Benevento"

Trzy lata temu Benevento było beniaminkiem absolutnym - pierwszy raz w historii awansowało do Serie A. W dodatku po zaledwie jednym sezonie na zapleczu. Po tym jak osiem lat spędzili w Serie C, nagłe dwa awanse zawróciły im w głowie. - Myśleliśmy, że to nasz nowy dom, że teraz to jest nasza liga - zreflektował się po spadku Oreste Vigorito. Wyglądało to tak: do 15. kolejki czekali na pierwszy punkt (zremisowali 2:2 z Milanem po golu bramkarza), a do 19. kolejki na pierwsze zwycięstwo. Byli obiektem drwin i żartów. W Polsce o Benevento rapował Quebonafide - "bez ambicji przegrywają tu jak Benvento". Spadli z hukiem i już wtedy nakreślili "plan trzyletni", którego ostatnim punktem był powrót do Serie A. Uwinęli się w dwa lata.

Na popełnionych trzy lata temu błędach mieli uczyć się wszyscy: od właściciela Oreste Vigorito, przez dyrektora sportowego Pasquale Foggię i trenera Filippo Inzaghiego. Benevento wraca mądrzejsze, oparte o inny fundament, po rekordowym sezonie w Serie B. Wtedy, przed debiutem w Serie A, ściągało najlepszych zawodników z zaplecza - kto się wyróżniał, trafiał do nich. Ale to się nie sprawdziło, bo najlepsi w drugiej lidze, byli za słabi na pierwszą. Brakowało im doświadczenia, otrzaskania na najwyższym poziomie. W połowie sezonu, gdy spadek był już właściwie przesądzony, ściągnęli Bacary’ego Sagnę, Sandro czy Guilherme z Legii Warszawa. Trenerem został Roberto De Zerbi, który teraz podrywa kibiców z foteli prowadząc Sassuolo. Grali lepiej, odważniej, zaczęli punktować. Na koniec zamknęli tabelę, ale strata nie była już tak wstydliwa i wiedzieli, czego na początku im zabrakło.

Do jakiego klubu trafia Kamil Glik?

- Benewent początkowo patrzy na ciebie z nieufnością, potem z zaciekawieniem, następnie obawia się, że to, co widzi, nie jest prawdą, ale w końcu zaczyna ci wierzyć. To piękne miasto pełne kultury i historii. Można w nim budować wielki klub, który kiedyś nie będzie miał żadnych granic i będzie rozsławiał to miasto na całym świecie. Flagi "Giallorossich" nigdy nie zostaną opuszczone - mówił w poniedziałek Oreste Vigorito. Gdy Kamil Glik oglądał zaplecze treningowe, on odbierał w ratuszu honorowe obywatelstwo miasta. To docenienie awansu do Serie A i jego biznesowej działalności. Jest właścicielem firmy zajmującej się energią wietrzną. Prawie 30 lat temu założył IVPC (Italian Vento Power Corporation) i zaczął stawiać we Włoszech pierwsze wiatraki, z czasem inwestował też w Holandii i Belgii, a dzisiaj buduje na całym świecie i rocznie zarabia na tym około 250 milionów euro. Ma też sieć hoteli, inwestuje w nowe technologie i wydaje książki. 

Klub nie jest tylko jego zabawką. Stanowi hołd dla starszego brata. To Ciro kochał futbol i marzył o kierowaniu klubem - za młodu pracował w biurze prasowym Avellino, później przez lata tylko kibicował, aż w 2006 roku namówił brata na kupienie Benevento - tonącego w długach klubu z Serie C2. Obaj się realizowali - Oreste rządził w garniturze, Ciro był prezesem w dresie. Doglądał grup młodzieżowych, chodził na treningi seniorów: tu podał piłkę, tam poprawił pachołek. Pomagał we wszystkim, a im bliżej był boiska, tym bardziej się cieszył. Gdy 2010 roku zmarł, Oreste zrobił z klubu jego pomnik - nazwał stadion imieniem i nazwiskiem brata, dedykował mu kolejne sukcesy. Wspomniał o nim nawet w poniedziałek, gdy zostawał honorowym obywatelem. Lubi się na niego powoływać - na zasadzie: Ciro powiedziałby teraz to i to, Ciro byłby dumny, Ciro by się to podobało.

Na pewno Ciro i wszystkim kibicom Benevento podobał się ten sezon. Awans był klepnięty rekordowo szybko - już na siedem kolejek przed końcem. Zespół Filippo Inzaghiego strzelił najwięcej i stracił najmniej goli w lidze. Dominował po każdym względem. Tak opisywała ich "Corriere della Sera": "Dominowali, grając skuteczną, solidną i momentami piękną piłkę. Połączyli szczelną defensywę z umiejętną grą z przodu. Angażowali w ataki wielu zawodników. Zbudowali drużynę utalentowaną i pełną osobowości. Od dziesiątej kolejki pozostawali na szczycie tabeli, wyraźnie dominując taktycznie i technicznie nad rywalami. Byli ciągle głodni kolejnych zwycięstw. To zasługa Inzaghiego, który wciąż powtarzał, że mają tym sezonem przejść do historii. I przeszli: rekordem zwycięstw na wyjeździe, rekordem kolejnych wygranych, szybkością awansu". Obserwatorzy podkreślają, że Benevento zbliżało się do Serie A nie tylko kolejnymi punktami, ale samą grą: coraz szybszą, coraz bardziej skomplikowaną taktycznie. Zaczynali od prostego, solidnego futbolu, by z upływem kolejnych miesięcy ich podania były coraz krótsze, a gry od tyłu coraz więcej. Zespół dojrzewał. Nie wchodzi do najwyższej ligi tak naiwny, jak trzy lata temu, gdy był atrakcyjny z przodu, ale śmiesznie słaby z tyłu. W dodatku, w Serie A tego potencjału w ofensywie nijak nie było już widać.

Weterani na pomoc

Wszyscy w klubie wiedzą, że potrzeba wzmocnień. I już po pierwszych zakusach transferowych da się zauważyć, według jakiego klucza są dobierani piłkarze. Na badaniach byli Loic Remy i Kamil Glik - obaj po trzydziestce, obaj ograni na najwyższym poziomie. Transfer Francuza został zablokowany po badaniach. Włoskie media wśród możliwych wzmocnień wymieniają jeszcze m.in. Daniela Sturridge'a, Fernando Llorente, Jacka Bonaventurę, Gervinho i Graziano Pelle. - Szukamy okazji, jak np. wygasający kontrakt. Chcemy doświadczonych piłkarzy, którym oczywiście możemy zaoferować ciekawy projekt, ale jeśli jednocześnie dostają propozycję z klubu grającego w pucharach, wówczas jesteśmy bezradni. Chcemy piłkarzy, którzy nie brzydzą się pobrudzić sobie rąk, którzy gotowi są wsiąknąć w całości w nasz projekt - mówi dyrektor sportowy Pasquale Foggia.

Benevento ma budżet, by spełnić oczekiwania weteranów. W zeszłym roku na wynagrodzenia zawodników szło 28,3 miliona euro, w tym - 20,8. Loic Remy usłyszał, że dostanie 33 proc. więcej niż miał w Lille, czyli w sumie rocznie powinien zarabiać 3 miliony euro netto. Krzysztof Stanowski z "Weszło" informował, że Glik na przeprowadzce do Benvento też nie straci, wręcz może zyskać, a w Monaco zarabiał około 3,5 mln euro rocznie.

Ale niezależnie od tego, kto trafi do klubu z miasta Benewent, i tak nie będzie największą gwiazdą. Ta siedzi na ławce rezerwowych. Filippo Inzaghi koncertowo odbudowuje tam swoją reputację nadszarpniętą po niepowodzeniach w Serie A. Był pomysłem nieoczywistym, krytykowanym w mediach, budzącym niepewność wśród kibiców. Mówili, że jedzie na znanym nazwisku i osiągnięciach piłkarskich, a trenerem jest mniej zdolnym niż był napastnikiem. Że nie jest tak dobrym taktykiem jak jego brat Simone, prowadzący Lazio do Ligi Mistrzów. Że nie ma odpowiedniej osobowości, by być liderem szatni.

- To był pomysł Pasquale Foggi. Latem szukaliśmy nowego trenera. Zadzwoniłem do trzech mniej lub bardziej znanych, ale mówili, że teraz są na wakacjach i możemy się spotkać za tydzień lub dwa. Gdy zadzwoniłem do Pippo, też akurat odpoczywał. Porozmawialiśmy przez telefon, a on następnego dnia wsiadł na prom, później w samolot i po dwóch dniach siedzieliśmy w jednej restauracji. Rozmawialiśmy we trzech: Inzaghi, Foggia i ja. Byłem mniej aktywny. Słuchałem ich. Po chwili zaczęli na talerzach rozrysowywać drużynę na następny sezon. Pippo nożem i widelcem z pasją tłumaczył nam, jak to widzi. Natychmiast zrozumiałem, że jest właściwym kandydatem. Myślę, że potrzebował środowiska, które pozwoli mu zrozumieć, że poza piłką nożną są jeszcze, niemniej ważne, relacje międzyludzkie. U nas, na Południu, są niezwykle istotne. Potrzebował tego Południa - mówił Vigorito w "La Repubblica". O odklejenie łatek w przyszłym sezonie będzie więc walczyło nie tylko Benevento, ale i jego trener.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.