Inter Mediolan cierpiał, ale teraz obrał nową drogę. Wielkie ambicje i transfery

Inter Mediolan, który z definicji jest "Internazionale", wreszcie stał się włoski. Teraz chce być najbardziej włoskim z wszystkich czołowych klubów Serie A. I wiele wskazuje, że to słuszny kierunek.

Najpierw tło historyczne. Na początku XX wieku włoska federacja piłkarska zakazała cudzoziemcom występować w oficjalnych rozgrywkach. Decyzja nie spodobała się kilku działaczom AC Milan, którzy w ramach protestu założyli nowy klub - Football Club Internazionale Milano, gdzie hasło „międzynarodowy” odnosiło się do charakteru klubu. Zakaz federacji został zniesiony po zaledwie roku, ale Internazionale Milano stał się miejscem otwartym na obcokrajowców już na zawsze. Gdy w 2010 roku drużyna prowadzona przez Jose Mourinho zdobyła jedyną w historii calcio potrójną koronę (wygrana liga, puchar kraju i Liga Mistrzów), to Włosi mieli w niej marginalne znaczenie. Inter został pierwszym w historii Ligi Mistrzów finalistą bez piłkarza z kraju, który reprezentował, w pierwszym składzie. W wygranym 2:0 spotkaniu z Bayernem Monachium na murawie widzieliśmy jednego Włocha. W 90. minucie Mourinho ściągnął Diego Milito, autora obu goli, i wpuścił stopera - Marco Materazziego. W tamtym sezonie szanse dostawali także nastoletni Mario Balotelli, rezerwowy bramkarz - Francesco Toldo, oraz Thiago Motta, Brazylijczyk z włoskim paszportem. Dla porównania: w analogicznym okresie w Barcelonie niemal cała pierwsza jedenastka była złożona z wychowanków La Masii (Victor Valdes, Carles Puyol, Gerard Pique, Sergio Busquets, Xavi, Andres Iniesta, Pedro i Leo Messi).

Zobacz wideo Top 3 gole Cristiano Ronaldo w Serie A. Sezon 2019/20 [ELEVEN SPORTS]

Inter dopiero wraca na właściwe tory

Inter zaczął cierpieć tuż po wielkim sukcesie, gdy Mediolan opuścił Mourinho. Sytuację klubu próbowało potem ratować aż dziewięciu kolejnych trenerów. Stabilizację przywrócił dopiero dziesiąty - Luciano Spalletti. Ale i jego już w klubie nie ma. Włoch, zatrudniony latem 2017 roku, w debiutanckim sezonie przywrócił Interowi Ligę Mistrzów, na którą klub czekał siedem lat. Ale już po sezonie 2018/19 czuć było, że formuła współpracy się wyczerpała. Przynajmniej drugi raz z rzędu Spalletti zapewnił Interowi udział w LM. To nie przypadek, że Inter awansował do niej drugi raz z rzędu. Niebiesko-czarna część Mediolanu zaczęła ostatnio naśladować w wielu aspektach Juventus. Od lata 2019 roku trenerem Interu jest Antonio Conte, były zawodnik i szkoleniowiec Starej Damy, z kolei kilka miesięcy wcześniej dyrektorem sportowym został Giuseppe Marotta, architekt sukcesu obecnego Juventusu.

Conte ma co prawda wybuchową naturę i trudny charakter, ale pracując w Juve, reprezentacji Włoch i Chelsea potwierdził, że jest świetnym fachowcem. Do Turynu, po karierze piłkarskiej, wrócił jako trener w trudnym momencie (2011), bo klub dwa razy z rzędu zakończył rozgrywki na siódmym miejscu. Conte odszedł po trzech latach i w klubowej gablocie zostawił trzy scudetta. Gdy objął kadrę, wydawało się, że nic jej nie uratuje przed blamażem na Euro 2016, a tymczasem Squadra Azzurra zaimponowała taktyczną dojrzałością i szczelną obroną. Włosi w grupie ograli Belgów 2:0, w 1/8 finału wyeliminowali Hiszpanów 2:0. Odpadli dopiero w ćwierćfinale po rzutach karnych z Niemcami. To był sukces, jeśli spojrzymy na nazwiska, z jakich korzystał Conte: Graziano Pelle, Eder, Marco Parolo, Stefano Sturaro czy Emanuele Giaccherini.

Z kolei Marotta sprawił, że Inter stał się poważnym graczem na rynku transferowym. A przecież Inter to był klub-mem, jeśli chodzi o transfery. To właśnie Nerazzurri nie umieli rozpoznać talentu Roberto Carlosa, Denisa Bergkampa, Andrei Pirlo, Clarence'a Seedorfa czy Leonardo Bonucciego. Wyliczanka mogłaby być znacznie dłuższa, ale nie ma co się nad Interem pastwić, skoro można ich pochwalić za ostatnie działania.

Włoski Inter

Marotta, już pracując w Turynie, został ekspertem w wyławianiu z rynku graczy o najkorzystniejszym stosunku ceny do jakości (np. darmowe transfery Pirlo, Paula Pogby czy Dani Alvesa). Teraz swój kunszt pokazuje w Mediolanie. Zeszłego lata Inter zasilił Diego Godin, bo wygasła jego umowa z Atletico Madryt. Ale kiedy trzeba było zapłacić Manchesterowi United 65 mln euro za Romelu Lukaku, to nikt się nie szczypał. Inwestycja okazuje się udana, bo Belg w debiutanckim sezonie uzbierał już 23 gole. Majstersztykiem było wyciągnięcie z Tottenhamu Christiana Eriksena za niespełna 20 milionów euro. Ale to, co się rzuca w oczy w odrodzonym Interze to silna reprezentacja Włochów.

W odróżnieniu od Interu Mourinho to właśnie piłkarze urodzeni na Półwyspie Apenińskim stanowią dziś o sile zespołu. Diego Godina powoli wygryza utalentowany 21-latek Alessandro Bastoni. Jako wahadłowi w systemie 1-3-5-2 grają Cristiano Biraghi i Antonio Candreva, ale warto spojrzeć na środek pola, gdzie obok Chorwata Marcelo Brozovicia biegają Nicolo Barella i Stefano Sensi (jeśli tylko jest zdrowy), którzy już są ważnym ogniwem reprezentacji Włoch. W ataku coraz więcej szans otrzymuje 17-letni Sebastiano Esposito, który zaliczył epizody już w 11 spotkaniach. 

Ale Inter ma stać się włoski dopiero po najbliższym mercato. Dziennikarze są już pewni, że partnerem Barelli i Sensiego w II linii zostanie Sandro Tonali. W dodatku pomocnik Brescii, uchodzący za hybrydę Gennaro Gattuso i Andrei Pirlo, ma kosztować zaledwie 30 milionów euro. Zaledwie, jeśli mówimy prawdopodobnie o największym włoskim talencie. Są tacy, którzy się nie zgodzą i powiedzą, że papiery na większe granie ma Nicolo Zaniolo z Romy. Ale tak się składa, że piłkarz wypchnięty przed rokiem z Interu, może wrócić do Mediolanu. Marotta postara się rzymianom oddać Radję Nainggolana (powróci z wypożyczenia z Cagliari) i dopłacić, byleby pozyskać Zaniolo. A, że Roma jest w nie najlepszej sytuacji finansowej, to sprawa jest otwarta. W przyszłym sezonie w kadrze Interze powinno być nawet siedmiu włoskich zawodników walczących o pierwszy skład. Nie chodzi o to, by włoskie kluby szły drogą Monzy, nowego klubu Silvio Berlusconiego, gdzie cudzoziemcy nie mają wstępu, ale o fakt, że im bardziej włoski staje się klub, tym łatwiej kibicom się z nim utożsamiać. No i zyskuje na tym kadra.

Gdy Inter staje się coraz bardziej włoski, to pozostałe kluby z czołówki coraz rzadziej korzystają z rodaków. W pierwszym składzie Lazio gra najczęściej trzech (Ciro Immobile, Francesco Acerbi i Manuel Lazzari), w Napoli też trzech (Lorenzo Insigne, Giovani Di Lorenzo i Alex Meret). W Juventusie, który jeszcze do niedawna był podporą reprezentacji Włoch, właściwie tylko Leonardo Bonucci jest pewny gry od pierwszej minuty. W Atalancie Bergamo i Romie Włosi mają tylko marginalne znaczenie. W Milanie - z wyjątkiem Giacomo Bonaventury, któremu 30 czerwca wygasa kontrakt - nie ma żadnego pomocnika, ani napastnika z włoskim paszportem. 

- Dzieli nas przepaść do Juventusu, ale rodzina Zhangów [właścicieli klubu] ma wielkie ambicje i głęboką wiarę w sukces. Do mojego sztabu należy teraz spłacenie zaufania z ich strony i ze strony kibiców. Patrzymy w przyszłość z nadzieją i determinacją. Chcemy osiągnąć wielkie rzeczy. Mamy konkurencyjny zespół, w którym każdy chce się pokazać, ale musimy też bacznie obserwować rynek transferowy. Nie wygrywa się tylko najlepszymi piłkarzami, ale strukturą techniczną i kierowniczą. Udowodnię wam jedno: nie jest tak, że wygrywa ten, kto najwięcej wydaje na wzmocnienia - tak Marotta tłumaczył powody przejścia do Interu.

Na razie on i Conte wykonują swoją robotę na piątkę. Okej, trzeba dopisać do niej duży minus za brak awansu do fazy pucharowej LM, ale w Serie A Inter wciąż trzyma się blisko Juventusu i Lazio, a w Coppa Italia odpadł dopiero w półfinale. W niedzielę Inter zmierzy się z Sampdorią w zaległym meczu 25. kolejki. Jeśli wygra, to będzie tracił pięć punktów do Lazio i sześć do Juve. 

Przeczytaj też:

Więcej o:
Copyright © Agora SA