- W czasie lockdownu to było miasto duchów: żadnych aut, żadnych ludzi na ulicach, tylko cisza, przerywana co jakiś czas przez syreny karetek pogotowia. To było przerażające - mówi Sport.pl Matteo Spini, dziennikarz sportowy mieszkający w Bergamo. Spini pracuje dla lokalnej gazety "L'Eco Di Bergamo" oraz ogólnokrajowej "La Gazzetta dello Sport".
- Cały czas pracuję z domu. W ciągu ostatnich 4 miesięcy wyszedłem na dwór 4 razy. Trzy, aby pójść do mojej babci - dodaje. Teraz Bergamo już nie jest miastem duchów. Jest miastem maseczek. Ludzie wychodzą na ulice tylko z zakrytą twarzą. Wracają do społecznych aktywności i miejsc, których dawno nie widzieli. Powoli otwierają się restauracje, a piłkarze Atalanty właśnie są po pierwszym treningu na swoim stadionie. Restauratorzy w Bergamo dostają od władz miasta kolejne pozwolenia na zajmowanie dużych przestrzeni na zewnątrz. W praktyce zatem przenoszą działalność na ulice. "Kilka osób powiedziało mi, że taka umeblowana ulica jest piękniejsza" - śmiała się Andrea Cuceli, właścicielka "Il Cortiletto", w rozmowie z Primabergamo.it. Ten uśmiech na włoskie twarze wraca jednak powoli.
Spiniego na razie na zewnątrz nie ciągnie. Bezpieczniej czuje się w domu. Mecze jednej z sensacji tego sezonu w Europie: ćwierćfinalisty Ligi Mistrzów i czwartej drużyny Serie A, będzie oglądał w telewizji. Zresztą włoska liga, która ma wystartować 20 czerwca, dla dziennikarzy wprowadzi spore ograniczenia. Na stadion wejdzie najwyżej dziesięciu reporterów.
Piłkarze natomiast nie muszą siedzieć zamknięci w domach, tak jak nakazano graczom choćby w Ekstraklasie czy Bundeslidze. Kluby zdają się na ich rozsądek.
Bergamo długo było symbolem włoskiej i europejskiej tragedii. W jednym z artykułów "The New York Times" określił je nawet mianem "europejskiego Wuhan". W marcu i kwietniu zmarło tutaj 4 razy więcej osób niż wynosiła średnia dla Bergamo z ostatnich dziesięciu lat. To było miasto, w którym "każda rodzina miała kogoś z bliskich lub przyjaciół, kto umrze". Tak w marcowej rozmowie z "NYT" szacował profesor Fabiano Di Marco, szef oddziału pulmonologii szpitala im. Papieża Jana XXIII. Ta klinika niemal w całości zamieniła się w placówkę służącą osobom z problemami oddechowymi. Profesor Di Marco opisywał płacz bezradnego personelu, konieczność leczenia swoich kolegów. Mówił o ludziach, którzy umierali w samotności. Obrazem tragedii Bergamo w światowych mediach były wyjeżdżające z miasta wojskowe ciężarówki załadowane trumnami. Region Lombardii w pewnym momencie przestał nadążać z kremacjami i pogrzebami.
W liczącym 120 tysięcy mieszkańców mieście oficjalnie zainfekowanych wirusem zostało ponad 13,5 tysiąca osób. Z chorobą zmagał się zatem co dziewiąty mieszkaniec. Walkę o życie przegrało tam aż 3100 osób. COVID zatrzymał lokalną gospodarkę. Zamknięto 65% procent zakładów przemysłowych i ponad połowę firm usługowych. Pracę straciło ponad 6 tys. osób. Jedną z przyczyn tak mocnego i szybkiego ataku koronawirusa w tym regionie była piłka nożna.
Futbolowe święto, które miało tu miejsce 19 lutego, okazało się bowiem wylęgarnią wirusa. Eksperci byli zgodni, że spotkanie 1/8 finału Ligi Mistrzów Atalanta – Valencia, rozegrane na stadionie San Siro w Mediolanie rozprzestrzeniło koronawirusa w tempie ekspresowym. - Ten mecz odegrał istotną rolę. Jedna trzecia mieszkańców Bergamo była na stadionie. To nie przypadek, że w tym mieście było najwięcej zakażeń, a kibice Walencji przywieźli wirusa do Hiszpanii - tłumaczył profesor Walter Ricciardi, członek WHO i doradca włoskiego ministra zdrowia.
- To była bomba biologiczna - dodał w rozmowie z "Corriere dello Sport" wspomniany już prof. Di Marco. 40 tysięcy włoskich kibiców tańczyło, bawiło się i świętowało kolejny znakomity mecz ich drużyny. Przy tym bezwiednie zarażało innych. Kilka tygodni później COVID-19 bardzo boleśnie przerwał piękny czas Atalanty, awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów i walkę o ligowe podium.
- Długo zajmie nam zrozumienie tego, co się stało. Ja sam miałem momenty przerażenia. Nocami miałem czarne myśli (…). Wszyscy doświadczaliśmy smutku. On był wszechobecny. Teraz ten smutek widać jeszcze w oczach ludzi siedzących w restauracjach i barach wracających do życia - mówił trener Atalanty, Gian Piero Gasperini w wywiadzie dla "La Gazzetta dello Sport".
- Nie miałem gorączki, ale czułem, jakbym miał. Czułem się chory dzień przed meczem, a wieczorem - w dniu rywalizacji - było jeszcze gorzej. Na zdjęciach z tego spotkania widać, że nie wyglądałem dobrze - powiedział włoski szkoleniowiec.
Po tym wywiadzie Hiszpanie byli wściekli na Gasperiniego. Tym bardziej że późniejsze badania wskazały, że Włoch ma przeciwciała, więc musiał przebyć koronawirusa. Media na Półwyspie Iberyjskim pisały o skrajnie nieodpowiedzialnym zachowaniu szkoleniowca, wytykały narażanie zdrowia hiszpańskich piłkarzy. Walencja była jednym z klubów, którego pracownicy najmocniej ucierpieli podczas pandemii. Aż 35 procent członków pierwszego zespołu miało pozytywny wynik testu na COVID-19. W Atalancie oficjalnie zachorował jeden piłkarz - Marco Sportiello, bramkarz, który 10 marca grał w meczu w Walencji. Koronawirusa przechodził bezobjawowo. Po potwierdzeniu zakażenia u Sportiellego, klub zapobiegawczo odesłał na kwarantannę pozostałych zawodników. Oficjalnie w całej drużynie nikt więcej nie zachorował. Oficjalnie.
- Duża część Bergamo broni Gasperiniego. On wygrywa, jest tu kochany. Tylko nieliczni przyznają, że choć jest dobrym trenerem, to zachował się nieodpowiedzialnie – relacjonuje Spini. Od czasu pojawienia się koronawirusa we Włoszech zmarło pięciu byłych pracowników Atalanty.
Piłkarze Atalanty w wyniku krajowego lockdownu od końca marca do końca kwietnia siedzieli w domach. Trenowali indywidualnie. Potem klub puścił na tydzień za granicę ośmiu obcokrajowców. Po powrocie musieli przejść 14-dniową kwarantannę. Reszta zaczęła ruszać się na świeżym powietrzu od początku maja.
- Do zajęć zespołowych powrócili w połowie maja. Są podczas nich pewne restrykcje, m.in. dotyczące przebywania w szatni. Jedyne różnice między Lombardią a całym krajem dotyczyły liczby osób, które mogą razem przebywać w szatni - relacjonuje nam Spini. W Bergamo do szatni można wchodzić maksymalnie we dwójkę. Wszyscy zawodnicy, odkąd wrócili do zajęć, testowani są na COVID co 4 dni. Za testy płacą kluby. - Widujemy już piłkarzy na mieście czy w sklepach – dodaje dziennikarz. - Zakazu wychodzenia nie mają. Ale muszą robić to odpowiedzialnie. Bo problem zacznie się, jeśli ktoś będzie miał pozytywny wynik testu. Zostanie wtedy odizolowany od drużyny. Testy zostaną przeprowadzone u wszystkich. Jeśli będą negatywne, zdrowi zawodnicy będą mogli trenować, ale przez 14 dni wszyscy nie będą mogli rozgrywać meczów. To w praktyce może oznaczać dla danej ekipy koniec sezonu – opisuje. Sygnalizuje też, że to rozwiązanie być może w najbliższym tygodniu zostanie zmienione.
- Kluby starają się znieść tę regułę. Są za tym, by zakaz rozgrywania spotkań w przypadku pozytywnego testu gracza obowiązywał całą drużynę maksymalnie przez tydzień - dodaje.
Obecnie w Bergamo liczba nowych zarażonych to średnio kilkadziesiąt osób dziennie. Był dzień, gdy zainfekowana była tylko jedna osoba, ale był też taki, gdy nowych pacjentów przybyło 73. W całej Lombardii dziennie przybywa mniej niż 300 chorych. Łączna ich liczba w tym regionie przekroczyła natomiast 90 tysięcy. Teraz jednak wykonuje się tam bardzo dużo testów - jednego dnia nawet 20 tysięcy. To tyle ile wynosiła ostatnio średnia dzienna w Polsce.
- Dobre jest to, że przedstawiciele wielu zawodów robią sobie testy prewencyjne. Dentyści, pracownicy fabryk nie mają objawów, ale się badają - mówi nam Spini.
Bergamo powoli wraca do życia, choć odmienionego. W szkolnych ławkach montowane są pleksi, by od września uczniowie mogli wrócić na lekcje. Pustoszeją oddziały intensywnej terapii. Niedługo Atalanta wróci do gry.
Pierwszy trening na swoim stadionie Atalanta odbyła 6 czerwca. Dyrektor operacyjny Roberto Spagnolo zamieścił na Instagramie zdjęcie zawodników opatrzone komentarzem "Nareszcie w domu”.
Do Bergamo za sprawą Atalanty - jak piszą media - niebawem mają wrócić "notti magiche", czyli magiczne noce. Klub większość spotkań zagra o 19.30 lub 21.45.
- Ich gra może być jednym z ważnych etapów powrotu do normalności - tłumaczy nam Fabio Gennari, dziennikarz lokalnego Radiodea. - Oczywiście, to co się tu niedawno działo, siedzi w głowach tysięcy osób, ale futbol może nam też pomóc. Chcemy meczów - dodaje.
Nie wszyscy ich chcą. Najbardziej zagorzali fani Atalanty niedawno wywiesili w pobliżu stadionu transparent: "Chcecie zapomnieć nasz ból, ale bez ludzi powrót do gry nie ma sensu".
- To był pierwszy transparent powieszony jeszcze wtedy, gdy powrót 20 czerwca nie był przesądzony. Drugi pojawił się, gdy było jasne, że Serie A wraca – opisuje Spini. "Zdegustowani absurdalną decyzją. Gonicie miliony, nie piłkę. Futbol = wstyd" - brzmiał drugi napis.
- To retoryka głównej grupy ultrasów. Większość zwykłych kibiców jest za wznowieniem rozgrywek i chce, by po złych momentach nastąpiło coś pozytywnego - tłumaczy Gennari.
- Podobne nastawienie mają też ultrasi innych włoskich klubów - mówi Spini.
Włosi, choć grę zaczną przy pustych trybunach, to powoli myślą też o kolejnym kroku. - Rząd zasygnalizował, że stadiony dla części kibiców można będzie otworzyć najwcześniej w drugiej połowie lipca - mówi Gennari.
Pierwszy mecz Atalanta zagra na swoim obiekcie 21 czerwca. Rywalem będzie Sassuolo. Serie A wróci jako ostatnia z najmocniejszych lig, przez co do 2 sierpnia będzie grała nieprzerwanie co 3, 4 dni. Podczas tak wyczerpującego finiszu mogą zyskać najlepiej przygotowani fizycznie i ci, którzy dysponują najszerszą kadrą. Oczywiście, jeśli COVID-19 znów Włochów nie zaskoczy.