Słynny Włoch, były napastnik m.in. Sampdorii Genua, kapitan Juventusu z sezonu zdobycia Pucharu Europy, piłkarz i trener Chelsea, sportowiec o bardzo nietypowej biografii - syn milionera z branży budowlanej, dorastający w wielkim pałacu niedaleko Cremony - od 2017 roku chorował na raka trzustki. W grudniu 2019, po siedemnastu miesiącach chemioterapii, Vialli usłyszał od lekarzy, że nie ma już w organizmie śladów nowotworu. - Było trudno, nawet dla takiego twardziela jak ja. Jestem szczęśliwy, nawet jeśli jeszcze mówię po cichu, że jestem po bezpiecznej stronie - mówi Vialli w "La Repubblica".
- To był kręty, ale pełen odkryć wyścig: Choroba jest dla mnie jak podróż, podczas której znalazłem jasną ścieżkę - powiedział Vialli, który po karierze piłkarza i trenera został ekspertem telewizyjnym. - Powrót do zdrowia oznacza, że mogę znowu patrzeć w lustro, widzę że włosy odrastają, nie muszę już malować sobie brwi kredką. Jestem szczęściarzem w porównaniu do innych - mówi Włoch.
- Myślę o tych, których podczas pandemii zabrano do szpitala, gdzie musieli umrzeć w samotności. O krewnych, którzy nie mogli się z nimi pożegnać. O pogrzebach, które nie mogły się odbyć. To jest straszne. Ten kryzys pozostawi straszne blizny: emocjonalne, moralne, ekonomiczne - mówi Vialli. Opowiada o tym, co jest najważniejsze w walce z tak straszną chorobą jak rak trzustki. - Pragnienia. Musisz się skupić na myśleniu o tym, czego pragniesz, co kochasz, musisz chcieć, by te wszystkie dobre rzeczy jeszcze wróciły.
- Ta wielka cisza, która nas otacza podczas pandemii, jest jak Zen. Nawet w wielkich miastach słychać śpiew ptaków. Zobaczcie jak szybko smog się rozrzedził. A tylu się śmiało z tej wspaniałej dziewczynki, Grety Thunberg - mówi Vialli. - Mam nadzieję, że po tym wszystkim zachowamy tę obecną zdolność do bycia solidarnymi. Że jeszcze ją rozwiniemy, że nie zapomnimy o pracownikach służby zdrowia, tych ludziach o wielkiej sile ciała i ducha. Pamiętajmy o nich, również gdy to wszystko się już skończy.
Przeczytaj także: