Wielki Hit w upiornej ciszy. "Ronaldo i Lukaku programami antywirusowymi"

Przed najbardziej wyczekiwanym meczem sezonu we Włoszech nic się nie zgadza: termin, okoliczności, atmosfera, przygotowania. Epidemia koronawirusa sprawiła, że Juventus zagra z Interem w absolutnej ciszy.

A przecież miało być głośniej niż kiedykolwiek, bo do Turynu wraca Antonio Conte. Współtwórca sukcesów - były kapitan i trener, który odbudował ten klub, a później odszedł, bo nie mógł się dogadać z władzami. Był za granicą, ale przed tym sezonem wrócił do Włoch i przejął Inter, by rzucić Juventusowi najpoważniejsze wyzwanie od lat. Kibice Juve przy okazji meczu chcieli go wygwizdać, wybuczeć i zwyzywać od zdrajców. Nie wejdą jednak na stadion. Będzie cicho. Światła jupiterów, tradycyjnie wykorzystywane na Allianz Stadium do stworzenia przed meczem widowiskowego show, podświetlą tylko puste trybuny, a Conte przy linii usłyszy nawet schowane w trawie świerszcze.

Zobacz wideo Piłkarze Bayernu i Hoffenheim zrobili kabaret. Zabrali kibicom 15 minut

"Mecz będzie rozgrywany w upiornej ciszy. Według niewiarygodnego scenariusza. Ronaldo i Lukaku mogą być pierwszymi programami antywirusowymi, które wyeliminują rodzącą się w społeczeństwie depresję" - pisze przed niedzielnym hitem "La Gazzetta dello Sport".

Dosyć kłótni, gramy!

Ale już samo to, że derby wreszcie uda się rozegrać, jest krokiem w dobrym kierunku: w stronę dokończenia sezonu. 27 lutego zarząd ligi oficjalnie potwierdził, że mecz odbędzie się zgodnie z planem, ale za zamkniętymi drzwiami. Dwa dni później decyzja została cofnięta, a mecz przełożony, podobnie jak pięć innych spotkań Serie A - wszystkie z mniej niż 36-godzinnym wyprzedzeniem. Kibice Interu protestowali pod siedzibą ligowych władz, oskarżając je o jawną grę na korzyść Juventusu. Steven Zhang, właściciel Interu, nazwał prezesa Serie A, Paolo dal Pino klaunem, za co ten chce mu wytoczyć proces o zniesławienie. Giuseppe Marotta, który razem z Conte wylewał fundamenty pod sukcesy Juventusu, a teraz też pracuje w Interze, najgłośniej mówił, że liga jest ustawiona pod Juventus. Po drodze pojawił się jeszcze pomysł, żeby derby mogli zobaczyć miejscowi kibice, bo akurat w Turynie przypadków koronawirusa nie było. Albo, żeby przenieść mecz na neutralny teren z dala od ogniska koronawirusa. I pewnie o, to kiedy i w jakich okolicznościach trzeba rozegrać ten mecz, Włosi kłóciliby się dłużej, ale centralny rząd podjął decyzję, że wszystkie mecze aż do kwietnia zostaną rozegrane bez udziału kibiców.

Ustalono więc, że nie ma co czekać i już w tę niedzielę trzeba nadrobić mecze, które były odwoływane w poprzedni i jeszcze wcześniejszy weekend. Dokończenie sezonu i rozegranie wszystkich zaległych spotkań w przypadku Interu i tak będzie bardzo trudne, bo wystarczy, że zespół Conte dojdzie do finału Pucharu Włoch i Ligi Europy, a w kalendarzu zabraknie miejsc na wciśnięcie zaległych spotkań. Oficjalnie decyzję o rozegraniu Derby d’Italia w Dzień Kobiet podjęto w czwartek po południu, trzy doby przed pierwszym gwizdkiem. Spotkanie na żywo zobaczy 150 dziennikarzy, ponad sto osób ze służb porządkowych, członkowie sztabów trenerskich, rezerwowi piłkarze i dwóch lekarzy, którzy przeprowadzą kontrolę antydopingową. Transmisja trafi do dwustu krajów.

Koronawirus zaatakował akurat w sezonie, w którym spotkanie Juventusu z Interem podgrzewała nie tylko historia i prestiż, ale też tabela. Pierwsze jest Lazio, które niespodziewanie włączyło się do walki o scudetto, i ma 62 punkty po 26 meczach. Drugi jest Juventus z 60 punktami i jednym meczem mniej. Trzecie miejsce zajmuje Inter - ma 54 punkty i tylko 24 rozegrane mecze. Po raz pierwszy od afery Calciopoli Juventus i Inter są przed meczem tak blisko siebie.

Liczy się tylko wygrana

O formie obu zespołów niewiele wiadomo. Oba dawno nie grały: Inter ostatni raz 27 lutego w rewanżu z Łudogorcem Razgrad w Lidze Europy. W Serie A natomiast - równo trzy tygodnie temu - 16 lutego przegrał z Lazio 1:2. Juventus zagrał jeszcze tydzień później ze Spal, a później w Lidze Mistrzów z Lyonem. Był w tych meczach nudny i przewidywalny - a już spotkanie w LM wydawało się kulminacją przeciętności z całego sezonu. Zespół Maurizio Sarriego tylko sześć razy wygrywał więcej niż jednym golem, a w analogicznym momencie poprzedniego sezonu przynajmniej dwubramkowych zwycięstw miał dwanaście.

Cristiano Ronaldo długo maskował problemy i w ostatnich jedenastu ligowych meczach strzelił aż szesnaście goli. Trafiał po kolei w każdym spotkaniu. Ale poza nim, Sarri nie ma zawodnika, na którym mógłby oprzeć zespół: Paulo Dybala jest szalenie nierówny, więc raz zagra genialnie, trzy razy beznadziejnie, a później odwróci proporcje i dorzuci jeszcze kilka meczów zupełnie przeciętnych. Wzięci za darmo Adrien Rabiot i Aaron Ramsey grają tak, że kibice coraz częściej sarkastycznie żartują, że nawet za darmo by ich nie chcieli. Gonzalo Higuain ostatnią bramkę w lidze zdobył na początku stycznia. Skrzydłowi: Douglas Costa, Juan Cuadrado i Federico Bernardeschi łącznie mają jednego gola! Tyle, co kontuzjowany niemal przez cały sezon środkowy obrońca Giorgio Chiellini.

Ale jeszcze bardziej niż wynik meczu z Lyonem czy nieprzekonująca gra w lidze, kibiców zmartwiła wypowiedź Sarriego, który wprost przyznał, że nie rozumie, dlaczego jego drużyna podczas meczów porusza się z piłką wolniej niż na treningach. To słowa, które na pewno nie powinny paść w klubie, w którym obowiązuje zasada wprowadzona jeszcze przez prezesa Giampiero Bonipertiego: "Wygrana nie jest ważna. To jedyna rzecz, która się liczy". W zeszłym tygodniu prezes Andrea Agnelli powiedział, że Conte to Juventus. On tę zasadę doskonale rozumiał. Gdy dziennikarze przytoczyli mu wypowiedź Angelliego, nawet się nie uśmiechnął, od razu skończył konferencję prasową. Nie chce wracać do przeszłości. Dziś Juventus to rywal. Mimo świetnie grającego Lazio nadal najpoważniejszy. A przecież liczy się tylko wygrana.

Więcej o: