Serie A. Królestwo napastników wiecznie zielonych

W 197 golach Antonio Di Natalego w lidze nie byłoby nic niezwykłego, gdyby 150 z nich nie strzelił po trzydziestce. Kolejny włoski nieśmiertelny

Rozdajemy bilety na mecze Polska - Niemcy i Polska - Szkocja. Weź udział w prostym konkursie!

Za dwa tygodnie skończy 37 lat. Wiosną obwieścił, że rzuca futbol, ale w Udinese - klubie sławnym przede wszystkim jako fabryka i eksporter talentów, z zaledwie 13. budżetem płacowym w Italii - wybłagali, by wytrzymał kolejny sezon.

Nie tylko wytrzymuje - on jeszcze w sześciu meczach zdobył dziewięć bramek. Wydajność na miarę Ronaldo i Messiego, choć napastnik polegający na szybkości powinien boleśnie odczuwać upływ czasu. Di Natale wciąż rusza się żwawo, ale skuteczność zawdzięcza przede wszystkim "dobrze ułożonej stopie", czyli precyzji strzału (także z rzutów wolnych). I pasji. W poniedziałek z Parmą miał nie grać, bo z poprzedniej kolejki wyszedł z posiniaczonymi plecami - uparł się, wybiegł na boisko, wbił dwa gole. Ilekroć owija stopą piłkę, wywołuje refleksje o nieodgadnionych zawirowaniach rzeczywistości, przez które jedni wirtuozi uginają się pod odznaczeniami, a inni, o zbliżonej skali talentu, schodzą do szatni w zapomnieniu. Gdybyśmy musieli wytknąć mu jakieś słabości, moglibyśmy zarzucić brak orientacji w terenie - zbyt często zagapia się i nie ucieka z pozycji spalonej - i kompletną nieprzydatność w defensywie, co w jego wieku zrozumiałe.

W 2012 roku zabrakło mu pięciu trafień, by po raz trzeci z rzędu zostać królem strzelców Serie A i powtórzyć pradawne wyczyny Gunnara Nordahla oraz Michela Platiniego. W ligowym rankingu wszech czasów doścignie wkrótce sklasyfikowanego na szóstym miejscu Roberta Baggio, w całej zawodowej karierze uzbierał już okrągłe 300 goli. Gombrowicz mógłby go obwołać pierwszorzędnym piłkarzem drugorzędnym - nigdy nie sprawdził się w wielkiej firmie, najpierw blisko dekadę spędził w Empoli (czasem tułając się po wypożyczeniach po bardzo głębokiej, niskoligowej prowincji), od 2004 r. rozkochuje w sobie fanów z Udine. Ofertę z Juventusu przed trzema laty odrzucił. Wybrał niższą pensję, by żyć tam, gdzie lubi. A żyje po cichu, z dala od celebryckiego świata Serie A i od wieczności z tą samą żoną - też niepodobną do wirujących wokół piłkarzy wyfiokowanych modelek - którą poznał jako nastolatek. Nawet goli nie dedykuje rodzinie, tłumacząc, że nie znosi publicznego obnoszenia się z życiem prywatnym. A jego żona mówi, że wyszła za człowieka będącego zaprzeczeniem konformisty, który nigdy nie ulega stadnym odruchom.

Włoskie boiska to królestwo długowieczności. Kapitanem Romy wciąż pozostaje jeszcze starszy niż Di Natale, od soboty 38-letni Francesco Totti - z 235 golami w tabeli strzelców Serie A ustępuje jedynie mitycznemu Silvio Pioli, który kanonady urządzał sobie przed wojną i tuż po niej. Co więcej, obiecuje, że wytrwa co najmniej do 40. urodzin. Roberto Baggio zakończył karierę jako 37-latek. Filippo Inzaghi zdjął koszulkę Milanu jako 39-latek. Alessandro Del Piero został wyproszony z Juventusu jako 38-latek, ale nie zniechęcił się - po przygodzie w australijskim Sydney FC podpisał niedawno kontrakt z indyjskim Delhi Dynamos, czterdziestka stuknie mu w listopadzie. Wszyscy korzystają prawdopodobnie z kultury calcio. We Włoszech trudno źle się odżywiać, nie słychać też o pijackich orgiach piłkarzy, jakże popularnych np. w lidze angielskiej - wino piją zapewne wszyscy, ale w ilościach sprzyjających przedłużaniu młodości. Wystarczy przypomnieć sobie, jak epizod w Fiorentinie wyszczuplił sylwetkę naszego Artura Boruca.

Di Natale reprezentuje jednak zjawisko osobne, mianowicie specyficznie włoski gatunek małomiasteczkowych snajperów rozkwitających dopiero wtedy, gdy inni zazwyczaj godzą się ze schyłkiem kariery - był takich podstarzałych zabójczych napastników legion. Rówieśnik bohatera Udinese, nadal dokazujący w Veronie Luca Toni (20 goli w minionym sezonie!) dopiero w przededniu trzydziestki wychynął na dobre z drugiej ligi. W tym samym wieku królem strzelców Serie A został Cristiano Lucarelli, bohater toskańskiego bastionu skrajnej lewicy - Livorno.

Wszystkich przelicytował Dario Hübner. Ociężały, chropowaty technicznie dryblas znany jako "Bizon", zatrudniany tylko w klubach małych lub maleńkich. Miał 25 lat, gdy wygramolił się z trzeciej ligi. Miał 30 lat, gdy zadebiutował w pierwszej. Miał 35 lat, gdy wygrał - w barwach Piacenzy - wyścig strzelców. Miał 43 lata, gdy kończył karierę na poziomie okręgówki. On nie prowadził się jak mnich. W szczycie nałogu wypalał dwie paczki dziennie, papierosa w usta potrafił włożyć nawet podczas meczu, gdy siedział w fotelu rezerwowych Brescii. f

Di Natale jest już siódmym strzelcem w historii ligi włoskiej

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.