Serie A. Javier Zanetti pożegnał się z Giuseppe Meazza [ZDJĘCIA]

- Czas jest jak iluzja optyczna, która potrafi czasem nas oszukiwać - mówi Javier Zanetti. Argentyńczyk nie dał się oszukać. W wieku niemal 41 lat zagrał właśnie 1113. mecz w swojej profesjonalnej karierze - ostatni na stadionie Giuseppe Meazza. Przed nim już tylko jeden, ostatni mecz.

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

To właśnie długowieczności zawdzięcza swoją legendę. Bo nie oszukujmy się, ale Zanetti nigdy nie był piłkarskim wirtuozem - to piłkarz bardzo dobry, ale na pewno nie genialny. Gdyby zakończył karierę kilka lat wcześniej, na jego temat mówiłoby się znacznie mniej. Ale "Pupi" pokazał, jak daleko można zajść ciężką pracą. W końcu mowa o człowieku, który trenował nawet w dniu ślubu, przynosząc do kościoła strój na zmianę oraz odpowiednie buty, a gdy podczas urlopu w Turcji jego żona Paula wybrała hotel bez siłowni, musiała posłużyć swojemu mężowi jako ciężar do podnoszenia. Zanetti kocha ciężką pracę, "każdą sesję treningową, w zimnie czy w upale", dzięki niej czuje się szczęściarzem.

- Gdybym wściekała się za każdym razem, gdy Javier szedł trenować, miałabym kwaśną minę każdego dnia od 14. roku życia - mówi jego żona. Według niej sekretem jego długowieczności są regularne drzemki w ciągu dnia. "Pupi" doskonale wie, kiedy należy odpoczywać, a kiedy trzeba pracować.

Trudne początki

Jednak o Zanettim moglibyśmy nigdy nie usłyszeć. W 1989 roku w akademii Independiente został uznany za zbyt słabego i kruchego, by móc zrobić poważną karierę. W tym czasie miał na głowie ważniejsze rzeczy - jego ojciec był murarzem i młody Javier często pomagał mu przy budowach, nosząc m.in. worki z cementem. Oprócz tego rozwoził rankami mleko i pracował w sklepie spożywczym swojego kuzyna.

Swojej pasji do piłki nożnej nie zaniedbywał mimo tych obowiązków. I opłaciło mu się to - w 1995 roku przeniósł się z Banfield do Interu, stając się pierwszym transferem nowego prezydenta mediolańskiego klubu Massimo Morattiego. - Widziałem część meczu - mówił Moratti o jednym ze spotkań argentyńskiej kadry U20. - Miałem zobaczyć Ariela Ortegę. Nie oczarował mnie. Zrobił to jednak boczny obrońca, którego nigdy wcześniej nie widziałem: bronił, atakował, mijał siedmiu rywali z rzędu. Pozyskałem go i nadal jest z nami. Odkryłem, że pochodzi z planety Krypton. - Moratti przestał być prezydentem w zeszłym roku. Z Interem sięgnął po wszystkie możliwe trofea, choć początkowe lata nie były łatwe. Przez pierwsze 10 lat wygrał jedynie Puchar UEFA. Potem zaczął się jednak kilkuletni okres sukcesów, ukoronowany trypletem zdobytym w 2010 roku. To właśnie finał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium chciałby przeżyć jeszcze raz.

Gorzej wiodło mu się w reprezentacji Argentyny, z którą nie wygrał niczego (prócz mało istotnych w piłce nożnej igrzysk panamerykańskich). Gdyby mógł, najchętniej ponownie rozegrałby spotkanie ze Szwecją z mundialu w 2002 roku. "Albicelestes" zremisowali w tym meczu i odpadli z turnieju już w fazie grupowej. Na MŚ 2006 i 2010 nie pojechał. Nie znalazł miejsca w planach Jose Pekermana i Diego Maradony. Wyżej cenili takich piłkarzy jak Lionel Scaloni czy Jonas Gutierrez.

Przez Ryana Giggsa został uznany za najtrudniejszego rywala, z jakim kiedykolwiek się mierzył. Zanetti zazwyczaj grał jako prawy obrońca, choć można było go podziwiać również w drugiej linii. Jego podejście mentalne i inteligencja boiskowa sprawiała, że poradziłby sobie prawdopodobnie na każdej pozycji. "Traktor", jak o nim mówiono, zachowuje się z klasą zarówno na boisku, jak i poza nim. Nie kłóci się z sędziami, nie kwestionuje ich decyzji, zawsze gra fair. Gdy w 2007 roku doszło do wielkiej bitwy pomiędzy piłkarzami Valencii i Interu, jako jeden z niewielu zachował chłodną głowę, nie wdając się w bójkę. Wolał rozdzielać od siebie dwie strony. Angażuje się również w działalność społeczną - jest ambasadorem FIFA przy stowarzyszeniu SOS Wioski Dziecięce w Argentynie. W ojczystym kraju założył fundację PUPI, działającą na rzecz potrzebujących dzieci. Jej motto brzmi: "nikt nie jest tak silny, by mógł żyć sam i nikt nie jest tak słaby, by nie dało się mu pomóc".

Jednym z jego znaków rozpoznawczych są zawsze starannie ułożone włosy, choć nie używa żelu. Jak opowiada, wyłysienie byłoby jednym z większych koszmarów. - Nie czułbym się dobrze ze źle ułożonymi włosami. Jestem osobą staranną we wszystkim co robię... Moje włosy dają mi poczucie pewności siebie. To kwestia wizerunku, lecz również charakteru - twierdzi Zanetti. Oczywiście z tego powodu często był obiektem żartów ze strony kolegów. Jedynym, który tego nie robił, był Ricardo Quaresma. Portugalczyk również miał bzika na tym punkcie.

Jeden z największych

Jednak niech o jego klasie najlepiej świadczy fakt, iż został życzliwie pożegnany przez większość kibiców innych włoskich klubów, hołd ku jego czci złożył nawet oficjalny profil Milanu na Twitterze. Tylko najwięksi piłkarze potrafią wzbudzać sympatię ponad wszelkie podziały klubowe. Zanetti zdecydowanie jest jednym z nich. Przez Inter został potraktowany lepiej niż Paolo Maldini, którego obecne władze nie chcą w Milanie, czy Alessandro Del Piero - on nawet nie dostał możliwości zakończenia kariery w Juventusie.

Zanetti przez długi czas był niezniszczalny. Między 2006 a 2010 rokiem zagrał w barwach Interu w 137 kolejnych spotkaniach, co oczywiście stanowi klubowy rekord. Seria została przerwana, gdy został zawieszony na jedno spotkanie za żółte kartki. Czerwonych nie dostawał prawie wcale. W całej historii Serie A tylko Maldini zagrał więcej meczów. Pierwszej poważnej kontuzji doznał w kwietniu zeszłego roku, gdy zerwał ścięgno Achillesa. Wcześniej nie miał żadnego złamania, nawet nie uszkodził żadnego mięśnia. Dla wielu ten uraz był jak wyrok, mówiono o natychmiastowym zakończeniu kariery. Bo jak prawie 40-letni piłkarz miałby wrócić po kontuzji, której wyleczenie zazwyczaj trwa od 6 do 9 miesięcy i nawet młodsi gracze nie zawsze powracają do pełnej sprawności? Zanettiemu ta sztuka udała się w pół roku.

Co dalej przed Javierem Zanettim? Prawdopodobnie zostanie wiceprezydentem oraz ambasadorem Interu. Ma nadzieję, że nie będzie musiał nosić regularnie koszuli i krawata. Nic dziwnego, w luźniejszym stroju zdecydowanie łatwiej wymknąć się na kolejny trening.

Zobacz jak San Siro i Inter żegnały Zanettiego >>

Więcej o:
Copyright © Agora SA