Katastrofa na San Siro. Milan zrównany z trawą

Kibice kupili niespełna 24 tys. całosezonowych karnetów, najmniej w erze Silvio Berlusconiego. Wiedzieli, co czynią.

Piłkarze Milanu rozpoczęli od 0:1 z Sampdorią, która właśnie wróciła z drugoligowego zesłania. W sobotę dołożyli 0:1 z pozbawioną choćby gwiazdek Atalantą, która żyje z sześciokrotnie skromniejszego budżetu, dotąd w Serie A nie zwyciężyła, a jej szefowie nie pamiętają, kiedy wydali na transfer pieniądze cięższe niż bilon. I oczywiście nie ośmielają się nawet śnić o awansie do europejskich pucharów.

Bossowie mediolańscy się ośmielają, przynajmniej tak deklarują. Albo z przyzwyczajenia, albo pozornie - by uniknąć gniewu kibiców, albo żyją w iluzji, którą sami wytwarzali w trakcie demontażu drużyny. Przez całe lato usiłowali zasłonić ponurą rzeczywistość eufemizmami - o racjonalizacji kosztów, otwieraniu nowej ery, odmładzaniu kadry. Owszem, odmłodzili. Ale w meczu z Atalantą stosunkowo najlepiej wypadli najstarsi. 35-letni Massimo Ambrosini oraz jego rówieśnik, bramkarz Christian Abbiati, który ocalił gospodarzy od jeszcze boleśniejszej klęski.

Wyprzedaż trwała od lat, jednak Milan wciąż bazował na długowieczności bohaterów sezonów zakończonych triumfami w Lidze Mistrzów oraz zdolnością przyciągania gwiazd gdzie indziej odrzuconych, więc jeszcze w poprzednim sezonie potrafił toczyć twarde boje z Barceloną. Podczas wakacji drużyna została zrównana z murawą.

Pomyślcie o grupie: Gianluca Zambrotta, Alessandro Nesta, Thiago Silva w obronie; Gennaro Gattuso, Mark van Bommel, Alberto Aquilani i Clarence Seedorf w pomocy; Antonio Cassano, Filippo Inzaghi i Zlatan Ibrahimović w ataku. Wiosną wszyscy jeszcze dla Milanu pracowali. Rzadziej lub częściej, ale pracowali. Dziś nie ma już na San Siro nikogo.

Choć Pucharu Europy zapewne by wymienieni nie zdobyli - są na to zbyt wiekowi - to w pojedynczym meczu byliby zdolni rzucić wyzwanie każdemu rywalowi na kontynencie. A zastąpili ich ludzie, którym zdolny jest rzucić wyzwanie każdy rywal we Włoszech.

W sobotę ledwie się ruszali. I nawet nie udawali, że przemieszczają się w rytm jakiegoś planu.

Złączył ich przypadek. Milan nie ściągał graczy, których sobie upatrzył, by wprząc ich w precyzyjnie rozrysowany projekt, lecz graczy, którzy akurat się napatoczyli. Odrzuconych, tanich, oczekujących stosunkowo niskiej pensji. Część przybyła zbyt późno, by poznać się z nowymi partnerami, część się leczy, część potrzebuje czasu, by dojrzeć. Wszystkich przygniata depresyjny nastrój spowijający szatnię, z której z dnia na dzień wyproszono wszystkie osobowości.

Trochę talentu wciąż na San Siro znajdziemy. Tyle że Alexandre Pato, niegdyś napastnik eksplozja, zmalał do wiecznego pacjenta. Tyle że Riccardo Montolivo też akurat przegrał z kontuzją. Tyle że Nigel de Jong przyleciał do Mediolanu przed chwilą. Tyle że przyszłość Giampaolo Pazziniego pozostaje zagadką - oto snajpera żyjącego z dośrodkowań wrzucono do drużyny bez skrzydłowych.

W ogóle wszystko stoi na głowie. Na szczycie listy płac widnieje dziś nazwisko Philippe'a Mexesa - osadzonego w rezerwie obrońcy, którego klub również miał ochotę się pozbyć.

Massimiliano Allegri oficjalnie aprobował i usprawiedliwiał okolicznościami decyzje zwierzchników, choć prasa informowała o dzikich awanturach wybuchających między nim a prezesem Adriano Gallianim. Od trenera wciąż wymaga się zwycięstw (przynajmniej krajowych), Berlusconi reagował zresztą tak zawsze - okaleczał zespół, ale nadal oczekiwał, że Milan zachowa urok globalnej futbolowej marki.

Po fatalnym starcie - porażki u siebie przedzieliło szczęśliwe zwycięstwo w Bolonii - Allegri jest już ponoć poważnie zagrożony. Jego szefowie w wynikach mediolańczyków raczej nie dostrzegą nieubłaganie logicznej konsekwencji biznesowych decyzji, które sami podjęli. Piłkarzami kieruje dziś prawdopodobnie skazaniec. Dead man walking.

Milanowi już kiedyś zdarzyło się rozpocząć sezon od dwóch porażek na własnym stadionie. 82 lata temu. Odkąd ćwierć wieku temu przybył Berlusconi, kibice przywykli jednak do spektakularnych triumfów. Ich piłkarze pięciokrotnie zdobyli Puchar Europy, wynosząc klub na drugie miejsce w klasyfikacji wszech czasów - za Realem Madryt.

Losowanie grup bieżącej edycji Ligi Mistrzów przyjęli mediolańczycy z zadowoleniem, uznali rywali za niezbyt wymagających. Teraz truchleją przed wtorkowym meczem u siebie z Anderlechtem Bruksela, teoretycznie najsłabszym w stawce.

Według znawców obyczajów Berlusconiego nadzieją ma być jego ewentualny powrót do polityki. Jeśli Włoch zapragnie odzyskać władzę, znów ponoć spróbuje przypodobać się kibicom efektownymi transferami. Ale to wyłącznie spekulacje, zwłaszcza że w kryzysie kosztowne zakupy mogą wyborców raczej zniechęcić. A przywracanie potęgi nawet w optymistycznym scenariuszu musi potrwać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA