Serie A. Juventus i starzy mistrzowie

W ostatnią niedzielę było nostalgicznie. Serie A żegnała tłum żywych posągów. Multimedalistów, którzy wygrywali i mundial, i Ligę Mistrzów

Wszystkie informacje sportowe teraz również w mobilnej wersji na m.sport.pl ?

Włoskiemu futbolowi zwłaszcza ostatnio można wytknąć wiele przywar, ale zasłużonych graczy potrafią tam czcić jak mało kto. Kiedy dziesięć dni temu przez spektakularną wpadkę Gianluigiego Buffona turyńczycy zgubili punkty w meczu z Cagliari i zdjął ich niepokój, że nie utrzymają pozycji lidera, w obronę wzięli pechowca wszyscy. Bramkarze się solidaryzowali, kibice pocieszali, komentatorzy przypominali, ile osiągnął. Prawdziwym mistrzom, weteranom wielu kampanii, należy się bezwarunkowy szacunek.

Ale Buffon (34 lata) na szacunek zasługuje nie tylko ze względu na przeszłość. On w tym sezonie wreszcie bronił tak, jakby zatęsknił za chwałą najwybitniejszego bramkarza świata. Po mundialu jego kariera zdawała się zagrożona, ale jeszcze raz wrócił. I został jednym z bohaterów sezonu. Kiedy za obrońcami stoi szef o jego charyzmie, łatwo zrozumieć, dlaczego Juventus stracił w Serie A ledwie 19 goli, najmniej w czołowych ligach europejskich.

A kiedy przed nimi stoi wirtuoz formatu Andrei Pirlo (33 lata), łatwo zrozumieć, dlaczego turyńczycy odzyskali tytuł Włoch został odtrącony już po raz drugi w karierze i ci, którzy go odtrącili, znów mają powody żałować. Jak kiedyś szefowie Interu oglądali go triumfującego z sąsiadami z San Siro, tak teraz szefowie Milanu patrzyli, jak spaja i organizuje manewry Juventusu, by odebrać im prymat w lidze. Tylko Pirlo obronił w tym sezonie mistrzostwo Włoch.

To jeden z tych bezcennych rasowych rozgrywających, którzy czynią kolegów z drużyny lepszymi piłkarzami. W Turynie inspirował grupę zwartą, wściekle drapieżną, kondycyjnie niezniszczalną, lecz pozbawioną gwiazd na skalę europejską - nawet wspaniale rokujący Arturo Vidala czy Claudia Marchisia dopiero rozbłysną. A przede wszystkim pozbawioną snajpera zdolnego pluć ogniem ciągłym.

Dlatego szczególny splendor spada na przywódców - mentalnego (Buffona), panującego nad grą (Pirlo), a także łączącego zalety obu wymienionych trenera Antonia Conte, któremu w Italii składają hołdy za nadzwyczajne talenty motywacyjne. I chętnie przyrównują jego perory do pamiętnej przemowy Ala Pacino w finale "Męskiej gry".

Turyńczycy nie zachwycili. Sezon naznaczyli rekordowym odsetkiem remisów; zanim rozpędzili się na finiszu, na boisku częściej sprawiali wrażenie ciężko pracujących fizycznie niż delektujących się najpiękniejszą z gier; gole strzelali tak rzadko, że wśród kilkunastu czołowych lig europejskich tylko francuska może wyłonić mistrza mniej skutecznego (Juventus i tak sporo nadrobił w kwietniu, gdy na dystansie kilku dni wbił osiem goli Romie i Novarze). Calcio wciąż nie wygramoliło się z kryzysu, włoscy fani, z którymi rozmawiam, nastroje mają dekadenckie, wielu spodziewa się jesieni z ledwie dwoma klubami w Champions League - trzeci czeka ciężka przeprawa w kwalifikacjach. W rankingu UEFA Serie A już nie tyle ściga Bundesligę, ile ucieka nadciągającym ligom portugalskiej i francuskiej. I ryzykuje, że zsunie się jeszcze niżej, jeśli jej przedstawiciele nie przestaną traktować rywalizacji w Lidze Europejskiej jako godzącej w ich godność.

Wspomniany Buffon wskazuje jeszcze jedną przewagę Juventusu, a fani w sondażach się z nim zgadzają - nowy stadion w stylu angielskim, pośród archaicznych włoskich straszydeł nie tylko lśniąco nowoczesny, ale przede wszystkim stanowiący własność klubu (jedyny w Serie A!). - Teraz mogę ujawnić, że nazajutrz po otwarciu zacząłem rozpowiadać, iż zdobędziemy tytuł - zwierzał się przed kilkoma dniami włoski bramkarz. - Na zgrupowaniu reprezentacji piłkarze Milanu śmiali mi się w twarz, ale obiekt wywarł na mnie ogromne wrażenie, dał mi ogromną motywację, odświeżył mnie. Zdałem sobie sprawę, że należę do klubu, którego nie stać na kolejny sezon na poziomie dwóch poprzednich. Znów zacząłem marzyć, a kiedy zaczynam marzyć, rywale wpadają w tarapaty.

Opowieść Buffona przypomina, że turyńczycy wyskoczyli na sam szczyt z siódmego miejsca i w ogóle najmarniejszego okresu dla klubu od półwiecza. Na tym większe uznanie zasługuje ich niezłomność - rozgrywki przeżyli bez porażki, jako jedyni na kontynencie. Ale stadion wzorowany na, jak mówią Włosi, "modello inglese", czyli dający się wszechstronnie wykorzystać komercyjnie, przypomina również, że przed Juventusem rysują się najbardziej obiecujące w Serie A perspektywy biznesowe. Silvio Berlusconi od dawna usiłuje przyciągnąć do Milanu inwestorów zagranicznych, ale poważnie przeszkadza mu, że San Siro pozostaje własnością komunalną.

Słabość jego drużyny również przyczyniła się do triumfu rywali. Jeśli turyńczycy nie zachwycili, to mediolańczycy zazwyczaj irytiowali grą rwaną, toporną, w głównym wątku oferując mało wyrafinowane pchanie piłki w okolice Zlatana Ibrahimovicia. Albo po trawie, albo na drugim piętrze, szwedzkiemu akrobacie wszystko jedno. Obrońców tytułu kontuzje kładły zbiorowo, więc trener Massimiliano Allegri zarządzał szatnią pogrążoną w permanentnym stanie wyjątkowym. A energię wysysała z nich jeszcze Liga Mistrzów, od której Juventus był wolny. Tuż po czterech szlagierowych meczach z Barceloną Milan uporał się tylko z Chievo, poza tym przegrywał (z Napoli i słabiutką Fiorentiną) lub remisował (z Catanią).

Odkąd Allegri wylądował w Mediolanie, stopniowo marginalizuje starych mistrzów, a jego zwierzchnicy zastępują ich gwiazdami - czasem przygasłymi - przechwyconymi na rynku transferowym po okazyjnych cenach. Teraz proces wymiany pokoleń jeszcze przyspieszy. Poza Markiem van Bommelem (35 lat) odchodzą Alessandro Nesta (36 lat), Gianluca Zambrotta (35 lat), Gennaro Gattuso (34), Clarence Seedorf (36) i Filippo Inzaghi (w sierpniu skończy 39 lat).

Z ich powodu ostatnia niedziela w Serie A przebiegała bardzo nostalgicznie. Wszyscy biegali po San Siro po raz ostatni - jeden z najwybitniejszych współczesnych obrońców, najwybitniejszy przed laty boczny obrońca, jeden z najwaleczniejszych defensywnych pomocników, specjalista od wielkich wyzwań (Puchar Europy zdobywał z trzema klubami), wreszcie najregularniejszy snajper wśród technicznych abnegatów, który piłkę prowadzi z taką gracją, jakby zamiast nogi używał kija od krykieta.

Włosi żegnają ich ze wzruszeniem, bo to żywe posągi. Posągi przypominające erę świetności Serie A. W niezapomnianym sezonie 2002/03 w finale Ligi Mistrzów zmierzyły się Milan z Juventusem, dla których walczyli właśnie Nesta, Gattuso, Seedorf i Inzaghi, a także Alessandro del Piero (opuści Włochy po finale Coppa Italia) oraz wspomniani wyżej Buffon i Pirlo.

Dwaj ostatni w Turynie przetrwają, w Milanie nie ostanie się już nikt, kto grał wówczas w podstawowym składzie. Kończy się epoka.

Liczby mistrzów

3 drużyny nie poniosły przez cały sezon porażki. Przed Juventusem dokonały tego Perugia (1978/79), która jednak mistrzem nie została, oraz Milan (1991/92), który tytuł zdobył

4 razy Ligę Mistrzów wygrał Clarence Seedorf. Jako jedyny w trzech klubach - Ajaksie Amsterdam (1995), Realu Madryt (1998) i Milanie (2003, 2007)

70 goli w europejskich pucharach strzelił Filippo Inzaghi. Ustępuje tylko Raulowi Gonzalezowi (77)

704 mecze w Juventusie rozegrał Alessandro del Piero. To rekord klubu

Legenda Milanu, Inzaghi kończy karierę ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.