Liga Mistrzów. Inter chce zdusić Barcelonę

Mediolańscy gospodarze wtorkowego półfinału Ligi Mistrzów sami przyznają, że zasadzają się na najlepszą drużynę świata. Ale wiedzą też, że we współczesnym futbolu najlepsi wcale nie są niepokonani. Relacja Z Czuba i na żywo od 20.30 na Sport.pl

Inter wspiera ponoć nawet niebo. Przez wulkaniczny pył, który sparaliżował ruch lotniczy, piłkarze Barcelony przesiedzieli 12 godzin w autobusie - z przerwą na nocleg w Cannes. Mieli też mało czasu na odetchnięcie po wyczerpujących ligowych derbach. Bili się z Espanyolem (0:0) w sobotę, a mistrzowie Włoch przełożyli prestiżowy mecz z Juventusem (2:0) na piątek.

Katalońscy działacze wściekali się, że UEFA nie odwołała półfinału, a mediolańczyków cieszy każdy zwiększający ich szanse drobiazg, bowiem zdają sobie sprawę, że wpadli na drużynę zjawiskową, jaka w nowoczesnym futbolu teoretycznie

nie ma prawa do istnienia.

Nietykalni zdarzali się przecież tylko w prehistorii - w pięciu inauguracyjnych edycjach po Puchar Europy, który zdobywa triumfator Ligi Mistrzów, sięgał Real Madryt. Od dwóch dekad trofeum nie obronił nikt.

Barcelona obronić chce, od blisko dwóch lat sposobu nie znalazł na nią nikt. Owszem, niekiedy przegrywała, rywale dokazywali również na jej stadionie, czasem pomagała im pycha Katalończyków (Sevilli w zwycięskim dla niej dwumeczu Copa del Rey) - kiedy jednak Barca stawiała się zwarta, zdeterminowana, czująca wagę wydarzenia, nie było na nią mocnych. W 2009 roku uzbierała bezprecedensową kolekcję sześciu trofeów - wygrała Champions League, ligę hiszpańską, Puchar Hiszpanii, Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo globu. Dziś wciąż zachowuje poważne szanse, by pięciu z nich dopaść również w roku 2010.

Bieżący sezon przebiega tak, jak przebiegał poprzedni. Katalończycy znów rządzą w kraju, znów dwukrotnie rozprawili się z Realem Madryt, znów wiosną w LM remisują na wyjazdach, a zdmuchują rywali - ostatnio VfB Stuttgart (4:0) i Arsenal (4:1) - z murawy na Camp Nou.

Nadzieja Interu w tym, że seria powtórek jeszcze potrwa. Bo jeśli potrwa, Barcelonę czekają nie lada tarapaty.

Rok temu właśnie w półfinale Champions League wpadła na jedyną w minionych dwóch latach drużynę, która zdołała się jej przeciwstawić. Chelsea odpadła po remisach 0:0 i 1:1, przez gola straconego na własnym boisku w ostatnich sekundach gry oraz po kontrowersyjnych sędziowskich decyzjach, które kwestionowali nie tylko londyńczycy. W każdym razie był przypadek za kadencji trenera Josepa Guardioli wyjątkowy - jego piłkarze nie zostawili po sobie wrażenia lepszych od przeciwnika.

Inter planuje przyskrzynić Katalończyków tak jak Chelsea, tylko skuteczniej. Zadusić ich w klaustrofobicznym ścisku. Zaprosić do walki niemal zapaśniczej, może brutalnej. Spętać taktyczną zasadzką, którą Jose Mourinho zastawia tygodniami. Wziąć bramkę Barcy podstępem - pojedynczym nagłym wypadem, który wykończy np. Samuel Eto'o, ostatnio zabójczo precyzyjny, od zawsze niezawodny zwłaszcza w wieczory transmitowane przez wszystkie telewizje na planecie.

Kameruńczyk jeszcze niedawno strzelał dla wtorkowych rywali, więc sławi ich najhojniej. - Gdyby istniał bóg futbolu, byłby nim Messi. Gdyby istniała najlepsza drużyna, byłaby nią Barcelona - jego zdania streszczają to, co myślą wszyscy Włosi. Myślą w trybie warunkowym, bo kto, jeśli nie ludzie calcio, ma lepiej rozumieć, że niezłomnych, świetnie zorganizowanych twardzieli stać na to, by przetrwać

180 minut nawałnicy wirtuozów?

Nazajutrz po awansie do półfinału ruszyła kampania przekonywania, że obezwładnić można nawet Messiego, piłkarza przyrównywanego już nie do współczesnych, lecz Pelego i Maradony. Jeśli bowiem nie ma prawa istnieć dzisiaj drużyna niezwyciężona, to nie ma też prawa istnieć drybler sam wybierający sobie na boisku, którędy pobiegnie z futbolówką przy nodze - gdyby obrońcy próbowali nadążyć nad jego wykonywanymi w pełnym pędzie skrętami tułowia, wybijaliby sobie piętami zęby.

Dotyczy to nawet grających w Interze kolegów z reprezentacji Argentyny - Zanettiego, Samuela i Cambiasso - dlatego Włosi szukali ratunku wokół Messiego. Analizowali, analizowali, aż doszli do wniosku, że fenomenalny skrzydłowy źle znosi przedłużający się czas bez piłki. Jeśli nie dotknie jej przez dwie-trzy minuty, traci cierpliwość, biega tam, gdzie nie powinien, zakłóca taktyczny ład. Jak brzdąc, który bez piłki smutnieje. Ponoć dlatego Guardiola chętnie przesuwa go bliżej środka boiska.

Italia wie już o Messim więcej niż wie o sobie Messi. W badaniu drzewa genealogicznego zeszła do połowy XIX wieku, odkrywając przy okazji, że jego przodkowie wyemigrowali do Argentyny z Włoch.

Odwrotny kierunek obrał urodzony w Buenos Aires Helenio Herrera, czczony jako "Mag" najsłynniejszy trener Interu, który niespełna pół wieku temu uczynił go najmocniejszym klubem w Europie. Mourinho, jeśli zatrzyma Messiego i wygra finał LM, ma stanąć obok niego. Już teraz mediolańczycy wspominają, że przypomina poprzednika - taktyczną pedanterią, charyzmą, megalomanią, rewolucyjnymi metodami dowodzenia ludźmi, a także przekonaniem, że trzeba im wytrenować przede wszystkim głowy.

I sprzyja mu szczęście. Barcelona dojechała do Mediolanu uziemiona i bez Andresa Iniesty, który ocalił ją w tamtym meczu-nadziei z Chelsea. Niewielu wyznawców calcio uwierzy, że to przypadek.

Typują bukmacherzy

Źródło: bwin.com

Bayern Monachium za mocny w kraju, za słaby - na Europę ?

Więcej o: