Sposobów na miłe spędzenie czasu w Sewilli jest sporo. Można odwiedzić kompleks pałaców Alcazar, który historycznie sięga jeszcze XI wieku, można przejść się po słynnym placu Plaza de Espana, można zasiąść w jednej z restauracji wzdłuż rzeki Gwadalkiwir. Jednak piłkarze FC Barcelony wybrali jeszcze inną metodę na przyjemny wieczór w tym urokliwym mieście. Mianowicie rozniesienie lokalnej drużyny w drobny mak na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan. Cóż, każdy praktykuje to, do czego został stworzony.
Barcelona jeszcze w pierwszej połowie miała trochę problemów z Sevillą. Gospodarzom zaledwie minutę zajęło odpowiedzenie na gola Roberta Lewandowskiego, a gdyby nie znakomita interwencja Wojciecha Szczęsnego przy przewrotce Dodiego Lukebakio, goście mogliby do przerwy nawet przegrywać. Jednak po niej maszyna Hansiego Flicka wrzuciła wyższy bieg, którego rywale nie byli w stanie wytrzymać. Trzy gole w drugiej połowie i nic nie zmieniła nawet czerwona kartka Fermina Lopeza w 62. minucie. Może ewentualnie oszczędziła Sevilli jeszcze większego łomotu.
Wspomniany wyżej Robert Lewandowski swoje trafienie zanotował w 7. minucie, gdy z bliskiej odległości wbił piłkę do siatki po podaniu od Inigo Martineza. Klasyczny gol "dziewiątki" z prawdziwego zdarzenia. Odpowiednie miejsce, odpowiedni czas i litr zimnej krwi przy wykończeniu. Wzbudziło to zresztą zachwyty katalońskiej prasy, która pisała po wszystkim, że Barcelona ma efektowniejszych, młodszych i bardziej finezyjnych piłkarzy, ale na koniec dnia i tak może liczyć przede wszystkim na Polaka.
Sam napastnik zabrał głos ws. meczu na Instagramie, publikując post nieco ponad godzinę po zakończeniu spotkania. "Jedziemy do domu z trzema punktami w kieszeni" - napisał Lewandowski, dorzucając do zdjęć jeszcze piosenkę Red Hot Chilli Peppers o wymownym tytule "Can't Stop". Czy Polak w kolejnym meczu w rzeczy samej będzie nie do zatrzymania? Przekonamy się w poniedziałek 17 lutego o 21:00, gdy Barcelona zagra u siebie z Rayo Vallecano.