Robert Lewandowski zaraz po Świętach Bożego Narodzenia znalazł się na ustach całej Hiszpanii i to z absolutnie kuriozalnego powodu. Wszystko przez "aferę jajkową". Wówczas dziennik "Sport" opublikował tekst, w którym opisano zaskakującą historię z szatni FC Barcelony z udziałem Polaka. - Poskarżył się trenerowi na sposób przygotowania pokarmu. Chodziło szczególnie o jajka, które są niezbędne w diecie każdego sportowca - mogliśmy przeczytać.
Skarga Lewandowskiego miała mieć poważne konsekwencje. "Sport" opisywał nawet, że Hansi Flick zażądał zatrudnienia profesjonalnego szefa kuchni (klub korzysta bowiem z cateringu), a z potencjalnymi kandydatami na to stanowisko spotykali się dyrektor sportowy - Deco, a także dietetyk drużyny. Rewelacje szybko obiegły całą Hiszpanię i trafiły również do Polski i innych krajów. Problem w tym, że cała ta opowieść była od początku do końca zmyślona.
Jak się okazało, 28 grudnia Hiszpanie obchodzili Dzień Niewiniątek (coś w rodzaju polskiego prima aprilis - przyp. red.). W związku z tym świętem dziennikarze podają wtedy w ramach żartu różnego typu nieprawdziwe informacje. Tym razem ich ofiarą padł akurat Lewandowski. - To, że dziennikarze tworzą historie o wpływie Roberta Lewandowskiego na klubowy catering, postrzegam jako żart. Mimo wszystko jest to żart w złym guście, który niestety przedostał się do mediów - tłumaczyła później na łamach "Mundo Deportivo" osoba będąca blisko piłkarza.
W końcu głos w tej sprawie zabrał sam zainteresowany. - Totalna bzdura. To są właśnie tego typu historie, o których mówiłem. Gdybyś mnie zapytał o dziesięć tego typu historii, w ośmiu przypadkach powiedziałbym, że to bzdury, w dwóch potwierdziłbym, że owszem, że niby tak, ale nie do końca o to chodziło... Tak to niestety wygląda. Są plusy i minusy bycia piłkarzem takiego klubu jak Barcelona - skomentował całą aferę Lewandowski w wywiadzie dla tygodnika "Piłka Nożna". Jego słowa cytuje portal WP Sportowe Fakty.
Choć w tym wypadku mieliśmy do czynienia z ewidentnym żartem, polski napastnik narzekał, że z podobnymi sytuacjami w Hiszpanii spotyka się częściej - nie tylko od święta. - Trzeba pamiętać, że media barcelońskie, czy nawet szerzej - hiszpańskie, są jednak... inne. Zdarza się, że historie opisywane powstają nie wiadomo skąd i na jakiej podstawie. Sam się na to w pewnym momencie złapałem. Po jakimś czasie stwierdziłem, że to nie ma sensu, że chcąc zachować chłodną głowę, muszę złapać dystans i nauczyłem się tego wszystkiego - wyjaśnił.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!