Wojciech Szczęsny w środę oficjalnie podpisał kontrakt z FC Barceloną i powrócił z piłkarskiej emerytury. Polak prawdopodobnie zostanie numerem jeden w bramce zespołu Hansiego Flicka, gdzie zastąpi kontuzjowanego Marca-Andre ter Stegena. Ten niespodziewany zwrot akcji w karierze 34-latka wydarzył się wręcz w idealnym czasie.
W rozmowie z Foot Truckiem Szczęsny zdradził m.in. że do powrotu namówiła go żona i syn, a próbował także Robert Lewandowski. Oczywiście dzwonił także dyrektor sportowy Barcelony Deco, któremu bramkarz kategorycznie nie odmówił, a po zastanowieniu się uznał, że chciałby zagrać w barwach hiszpańskiego giganta.
34-latek uważa jednak, że w całej tej sytuacji dopisało mu sporo szczęścia. - Ta kontuzja Marca dzieje się dwa tygodnie wcześniej, jest otwarty rynek i ja już tu nie trafiam. Dzieje się dwa tygodnie później i ja też tu nie trafiam, bo już jest za późno i ja bym się nie podniósł z sofy - zaczął Szczęsny. - Ja jeszcze miałem taki ostatni dzwonek do tego, że jeszcze jestem w stanie się przygotować do gry na wysokim poziomie - dodał.
- W życiu staram się nie wierzyć w przeznaczenie i myśleć, że coś jest nam zapisane w gwiazdach. Ale to, ile rzeczy musiało się zgrać, żeby doszło to do skutku. Wierzę, że to gdzieś musiało być zapisane - podsumował nowy bramkarz Barcelony.
Jeszcze miesiąc temu Szczęsny ogłaszał zakończenie kariery po rozwiązaniu umowy z Juventusem, a teraz zagra w barwach lidera LaLiga, a także w elitarnej Lidze Mistrzów. Bramkarz przyznał, że nie dostał gwarancji, że będzie numerem jeden w nowym zespole. Wiadomo jednak, że teoretycznie jest o kilka klas lepszym zawodnikiem niż jego rywal Inaki Pena.
Hiszpańskie media donosiły, że debiut Szczęsnego w Barcelonie będzie miał miejsce po przerwie reprezentacyjnej. Konkretnie to 20 października w domowym meczu Katalończyków z Sevillą.