Upadek potęgi. Zdobywcy 6 europejskich trofeów zmierzają do II ligi, a właściciel ma to w nosie

Protesty pod stadionem, piłkarze uciekający przed fanami i właściciel nieinteresujący się klubem i wyprzedający skład poniżej wartości - to obraz Valencii, która znajduje się w dramatycznej sytuacji. Byłemu mistrzowi Hiszpanii, finaliście Ligi Mistrzów, zespołowi, który zdobył 6 europejskich trofeów, grozi degradacja do niższej ligi.

Futbolowy czas odmierzany jest specyficznie, a najlepiej przekonuje się o tym Valencia. Hiszpański klub niegdyś był o krok od dołączenia do elity. 20 lat temu wystąpił w dwóch finałach Ligi Mistrzów z rzędu - oba przegrał, ale z perspektywy to wydarzenie ponad wyobraźnię. Utytułowany klub, który dwa razy zdobył Superpuchar Europy, wygrywał Puchar Zdobywców Pucharów, Pucharu UEFA i Puchar Miast Targowych i gra w trzecim co do wielkości miasta w Hiszpanii, dziś rozpaczliwie broni się przed spadkiem.

Zobacz wideo Sport.pl Fight odc. 13

Starsi kibice zapewne doskonale pamiętają legendarną ekipę Hectora Cupera, która rok po roku docierała do finału Champions League. W 2000 r. przegrała 0:3 z Realem, ale rok później z Bayernem była już bliżej - dopiero konkurs rzutów karnych (w podstawowym czasie gry było 1:1) zadecydował o porażce. I to dość dramatycznej, gdyż zadecydował o tym czternasty strzał. Spudłował Mauricio Pellegrino, późniejszy trener Valencii.

W finale z Bawarczykami zagrał również inny zawodnik, który wówczas wykorzystał jedenastkę - Ruben Baraja. Niegdyś środkowy pomocnik zdecydował się na powrót na Mestalla. Tym razem w roli szkoleniowca, aby uratować Valencię przed spadkiem.

Mistrzowie Hiszpanii z sezonów 2001/2002 oraz 2003/2004 - wówczas pod wodzą Rafy Beniteza - znaleźli się dziś w sytuacji krytycznej. W tabeli La Liga zajmują 18. miejsce, czyli pierwsze zagrożone spadkiem. Do znajdującej się oczko wyżej Almerii tracą trzy punkty. "Nietoperze" przegrały dwa tygodnie temu ze swoim bezpośrednim konkurentem w walce o utrzymanie 1:2.

Gattuso miał dość. Właściciel nie interesuje się klubem i zmusił go do odejścia

Zakontraktowanie w roli "strażaka" Rubena Barajy idealnie oddaje stan obecnej Valencii. 47-latek od ponad dwóch lat nie prowadził żadnego zespołu, a wcześniej były to drużyny z niższych lig bez większych osiągnięć. Pracę otrzymał jedynie ze względu na swoją karierę piłkarską w barwach klubu, aby oczyścić i tak już niezwykle gęstą atmosferę. To decyzja czysto populistyczna, aby uciszyć trybuny na Mestalla, które głośno protestują wobec obecnego stanu klubu.

Ale to nie pierwszy taki paniczny ruch władz Valencii. Drużynę latem przejął inny legendarny środkowy pomocnik Gennaro Gattuso, który miał jednak zdecydowanie większe doświadczenie trenerskie od Barajy. Włoch w złym momencie poukładał Milan, swoje zrobił w Napoli, więc ten wybór można ocenić pozytywnie.

W pierwszych kilkunastu tygodniach pracy Gattuso zespół punktował na środek tabeli, lecz wszystko załamało się po listopadowo-grudniowym mundialu, a Valencia w kryzysie osuwała się w tabeli. W tamtym momencie sezonu doszło do pierwszego zgrzytu pomiędzy szkoleniowcem a singapurskim właścicielem klubu, Peterem Limem. Do tego kibice przy Mestalla mogli się już przyzwyczaić, gdyż Lim w ostatnich latach wcześniej lub później popadał w konflikt z każdym trenerem. Głównym powodem tego były zwykle niedotrzymane obietnice w postaci transferów - Valencia ma jedną z najmłodszych kadr w lidze i potrzebowała wzmocnień. One nie były realizowane i każdy z poprzednich szkoleniowców odchodził w cieniu konfliktu z właścicielem. Podobnie było w przypadku Włocha, który rozstał się z klubem za porozumieniem stron po 18. kolejkach, gdy drużyna była na 14. miejscu w tabeli. Co istotne, była to inicjatywa samego Gattuso.

Decyzja Włocha była podyktowana nie tylko złamaniem obietnicy transferów, ale również toksycznym klimatem. Pod stadionem odbywają się protesty, piłkarze są ścigani, a kibice żywią szczerą nienawiść do właściciela Petera Lima i to w nim widzą główny powód obecnej sytuacji. Singapurczyk przejął Valencię w 2014 r., odsprzedał wszystkie gwiazdy, często za cenę poniżej wartości, a w dodatku średnio interesuje się sprawami klubu. W styczniu Gattuso chciał umówić się z Limem w Arabii Saudyjskiej z uwagi na rozgrywany tam Superpuchar Hiszpanii - Lim jako Singapurczyk miałby tam bliżej niż do Hiszpanii - ale właściciel się na spotkaniu nie pojawił.

Oddani za bezcen - zrobili półfinał Ligi Mistrzów

Cała układanka zaczęła się sypać, gdy z klubu odszedł Marcelino - trener, który jako ostatni awansował do Ligi Mistrzów oraz zdobył Puchar Króla. Razem z nim z Valencii wyprowadził się Mateu Alemany, dyrektor sportowy i twórca dawnej potęgi Valencii, a obecnie pracownik Barcelony. 

Letnie okno w 2020 r. najlepiej oddaje groteskowość zarządzania Valencią. Wówczas jej szeregi opuścili Dani Parejo oraz Francis Coquelin. Wiekowi, ale zasłużeni piłkarze, którzy wciąż byli liderami zespołu, odeszli do Villarreal. Łącznie zarobiono na nich nieco ponad 9 mln euro. Hiszpan i Francuz byli ważnymi postaciami drugiej linii "Żółtej Łodzi Podwodnej", która jakiś czas później najpierw wygrała Ligę Europy, a następnie dotarła do półfinału Ligi Mistrzów.

Valencia od sezonu 1931/1932 jest w najwyżej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii, z wyjątkiem rozgrywek 1986/1987, lecz wówczas szybko wróciła do elity. Dziś niewiele wskazuje, że misja utrzymania może zakończyć się powodzeniem - marka klubu w tym nie pomaga, zwłaszcza że brzemię dźwigać muszą głównie młodzi zawodnicy, wspierani przez absolutną legendę Jose Gayę. 27-latek zasługuje na osobne docenienie, gdyż wielokrotnie był kuszony przez najlepsze ekipy w Hiszpanii czy Europie, a mimo to wciąż pozostaje na Mestalla, z uwagi na przywiązanie do barw klubu, którego jest kapitanem i wychowankiem.

Być może i jego piękna historia gry dla Valencii będzie musiała zostać zakończona, gdy lata zaniedbań i fatalnego zarządzenia klubem przez Petera Lima - a bardziej jego ludzi - doprowadzą Valencię do Segunda Division. A to może skończyć się katastrofą na długie lata.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.