Barcelona w oku cyklonu. Wstrząsające i bulwersujące ustalenia

Filip Modrzejewski
Dziennikarskie śledztwa wykazują, że Barcelona płaciła firmie byłego sędziego piłkarskiego nie przez dwa, tylko przez 15 lat. A faktury nie opiewały na 1,5, tylko na 4,7 mln euro. Klub i emerytowany arbiter Jose Maria Enriquez Negreira mówią o konsultacjach, opinia publiczna zastanawia się, czy pieniądze mogły wpływać na wyniki.

"Sprawa Negreiry" od kilku dni rozpala i bulwersuje piłkarskie środowisko w Hiszpanii. Prokuratura w Barcelonie prowadzi dochodzenie w sprawie DASNIL 95, czyli firmy należącej do Jose Marii Enriqueza Negreiry - wiceprzewodniczącego Komitetu Technicznego Sędziów w latach 1994-2018. Dochodzenie prowadzone jest pod kątem korupcji "między osobami fizycznymi" i skierowane jest przeciwko byłemu sędziemu, a nie Barcelonie. Ale słynny klub i tak znalazł się w oku cyklonu.

Zobacz wideo Jak zachęcić dzieci do aktywności fizycznej? Rozmowa z Kamilem Bortniczukiem, ministrem sportu i turystyki

Hiszpańskie media prowadzą swoje śledztwa. Według dziennikarzy radia Cadena Ser, w latach 2016-18 Barcelona miała zapłacić firmie byłego sędziego blisko 1,5 mln euro. Ostatnią fakturę klub z Katalonii zrealizował w czerwcu 2018 roku, co zbiegło się z odejściem Enriqueza Negreiry ze stanowiska w Hiszpańskim Związku Piłki Nożnej. Za co płaciła Barcelona? Klub tłumaczy, że chodziło o porady dotyczące aspektów sędziowania.

Niejasne stanowisko Barcelony

O krok dalej w dziennikarskim śledztwie poszły gazety "El Mundo" oraz "El Confidencial". Z informacji ich dziennikarzy wynika, że faktury łączące DASNIL 95 z Barceloną sięgają 2003 roku. Według nich na konto firmy Negreiry przez ten czas wpłynęło nie 1,5, a co najmniej 4,7 miliona euro. W ostatnich trzech latach współpracy faktury płacone przez Barcelonę stanowiły 95 proc. przychodów firmy.

Zarząd Barcelony z prezesem Joanem Laportą na czele wydał oświadczenie, w którym poinformował o postaci "zewnętrznego konsultanta technicznego", ale nie wyjaśnił, jak to możliwe, że klub płacił firmie, należącej do wiceprezesa ds. sędziów. Z oświadczenia Barcelony wynika, że firma dostarczała klubowi filmy z zawodnikami młodzieżowych kategorii z innych zespołów, a później usługi zostały rozszerzone o "raporty techniczne związane z profesjonalnym sędziowaniem".

Enriquez Negreira zaprzecza, jakoby faworyzował Barcelonę w trakcie tej współpracy. Odpiera sugestie, że pomagał w tym czasie katalońskiemu klubowi przy podejmowaniu decyzji arbitrażowych lub sędziowskich nominacjach. Według jego wersji chodziło jedynie o konsultacje - udzielanie zawodnikom ustnych porad dotyczących pracy arbitrów oraz instruowanie, jak piłkarze powinni zachowywać się w relacjach z sędziami. Jednocześnie hiszpańskie media podały, że prawnik Enriqueza Negreiry złożył policji raport medyczny, informujący o tym, że były sędzia cierpi na chorobę Alzheimera. W ten sposób miałby skorzystać z prawa do odmowy składania zeznań.

Potencjalne konsekwencje dla Barcelony

Przy dotychczas znanych nam dowodach, które ujrzały światło dzienne, sprawa nie miałaby żadnych konsekwencji sportowych dla FC Barcelony, ponieważ w Hiszpanii nieprawidłowości tego rodzaju przedawniają się po trzech latach. W oficjalnym komunikacie zapewniał o tym Javier Tebas, prezes LaLiga. - Inną kwestią jest jednak postępowanie karne, które teraz prowadzi prokuratura. Ono wykaże czy mogło dojść do przestępstwa korupcji między osobami fizycznymi. Zobaczymy, jak zakończy się to śledztwo, my jako LaLiga będziemy czekać i uszanujemy każdą decyzję prokuratury - dodał Tebas

Wspomniana wcześniej ostatnia faktura pochodzi z 5 czerwca 2018 roku i jest to data kluczowa dla sprawy. - Przestępstwo korupcji między jednostkami przedawnia się po pięciu latach. Więc jest jeszcze dużo czasu na wszczęcie postępowania karnego - komentuje sprawę dla "Relevo" hiszpański prawnik Alvaro Garcia Escudero.

Sęk w tym, że nie jest to przestępstwo ścigane z urzędu, więc aby hiszpańska prokuratura antykorupcyjna mogła wkroczyć do akcji, najpierw musi rozpocząć się postępowanie. "Musi zostać złożona skarga przez prokuraturę lub dowolną osobę. Niezależnie od tego, czy jest to klub, czy osoba prywatna. Każdy może złożyć skargę przeciwko Barcelonie" – czytamy w "Relevo". Każdy, czyli nawet członek innego klubu, który czuje się skrzywdzony. Dopiero potem sąd musi wszcząć postępowanie karne.

- Dowody z dokumentów, które opublikował "El Mundo", powinny wystarczyć do wszczęcia postępowania - uważa w rozmowie z "Relevo" prawnik Alvaro Vicente. Tym dowodem jest burofaks, czyli środek komunikacji biznesowej, który Enriquez Negreira wysłał w 2019 roku do Josepa Marii Bartomeu, ówczesnego prezesa Barcelony. Były sędzia, już po zaprzestaniu płatności ze strony klubu, zagroził szefowi Barcelony wyjawieniem "nieprawidłowości".

Ale i tak biorąc pod uwagę to, co dotychczas zostało upublicznione, nie da się jednoznacznie powiedzieć, co grozi Barcelonie. By klub poniósł poważne konsekwencje, muszą istnieć dowody na to, że pieniądze wypłacone Enriquezowi Negreirze miały wpłynąć na rywalizację sportową. Hiszpańscy prawnicy aż tak daleko się nie posuwają. Na razie?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.