Barcelona poza ligą robi coś niewytłumaczalnego. Lewandowski na pół gwizdka

Barcelona w półfinale Superpucharu Hiszpanii wygrała z Betisem dopiero po konkursie rzutów karnych (2:2, k. 4:2). Nie był to jednak najlepszy mecz Roberta Lewandowskiego albo inaczej - mecz, z którego on sam byłby zadowolony.

Pozytywy dotyczące występu Roberta Lewandowskiego w rozgrywanym w Arabii Saudyjskiej półfinale Superpucharu Hiszpanii były właściwie trzy. Że strzelił gola, że wykorzystał karnego w konkursie rzutów karnych i że Barcelona nie pożegnała się z rozgrywkami po starciu z Betisem. Spotkanie okazało się trudną przeprawą. Aby po czwartkowym wieczorze cieszyć się z innych rzeczy trzeba by albo szukać na siłę, albo być minimalistą. Robert nim nie jest.

Zobacz wideo Lewandowski nie ma radości z reprezentacji?

Trzy mecze bez gola 4 lata temu 

Ten strzelony na dwa razy gol - bo piłka po pierwszym uderzeniu Polaka, odbiła się od nogi blokującego, ale szczęśliwie wróciła do Lewandowskiego – na pewno dał napastnikowi oddech. W koszulce Barcelony to było jego pierwsze trafienie od końcówki października. Brzmi jak przełamanie, choć z drugiej strony Barcelona tak wiele w tym czasie nie grała. Przez miesiąc trwał przecież mundial, ale trzy mecze i bez gola, i bez asysty w wykonaniu Polaka, w tym sezonie w klubie mu się nie zdarzały. Zresztą nie zdarzyły się już dawno. Ostatni raz na wiosnę 2019 roku, gdy grał w Bayernie.

Lewandowski w meczu z Betisem mógł strzelić zresztą dwa kolejne gole, ale po umieszczeniu piłki w bramce okazało się, że w akcji był spalony, a w innej sytuacji (sam na sam), Polak tylko trącił piłkę, zamiast posłać mocny strzał. Tu też był jednak spalony, co trochę uratowało Lewego przed zaprotokołowaniem zmarnowania doskonałej sytuacji.

Rehabilitacja z 11. metra

Lewandowskiemu zapewne mocniej zabiło serce po 120 minutach superpucharowej rywalizacji. Mecz przy remisie 2:2 po dogrywce rozstrzygał się w karnych. Polak w swojej drużynie podszedł do 11. metra jako pierwszy, gdy rywale prowadzili 1:0. Przypomnijmy, że od listopada, Lewy był na bakier z karnymi. Najpierw jedenastkę przestrzelił w ligowym meczu z Almerią, a dwa tygodnie później już na mundialu w Katarze zatrzymał go bramkarz Meksyku. Zresztą w 1/8 finału w spotkaniu z Francją też zatrzymał go Hugo Lloris. Przy kolejnym niestrzelonym karnym pomogło jego unieważnienie przez zbyt szybkie wyjście Llorisa z bramki. Do statystyk się to nie liczyło, ale w głowie zostało. W powtórce z Francją Polak spisał się lepiej.

Teraz w Rijadzie stosując swoją sprawdzoną metodę, ze zwolnieniem przed strzałem, piłka do bramki wpadła mu pewnie. Poszła w inny róg, niż rzucił się bramkarz Betisu, Claudio Bravo, o mundialowych problemach z karnymi można było zatem zapomnieć.

Kolejnym pozytywem była wygrana Barcy, po konkursie jedenastek (4:2). To oznacza, że ekipa Polaka w finale Superpucharu zmierzy się z Realem Madryt. Kolejne w tym sezonie El Clasico może dać Polakowi pierwsze w barwach "Blaugrany" trofeum, choć nie będzie o nie łatwo.

Lewy na pół gwizdka, a przed nim najważniejszy mecz

Starciem z Betisem nie można się bowiem zbytnio zachwycać. Barcelona grała minimalistycznie i przy swych dwóch prowadzeniach kunktatorsko. Jakby uważając, że strzelenie gola rywalowi, oznacza końcowy triumf. Dwa razy się na tym myśleniu przejechała. Poza tym grała też nonszalancko w obronie. Jak w każdym starciu poza ligą, tak i teraz nie dała rady skończyć spotkania na zero z tyłu. W całym sezonie w La Liga dała sobie wbić tylko 6 bramek. W innych rozgrywkach aż 17. To wynik, który trudno jest zrozumieć. W dodatku w starciu z Betisem miała tylko momenty składnej ofensywnej gry. Długa wymiana piłki i jej posiadanie na niewiele się zdało. Jeśli kogoś można by wyróżniać za kreowanie akcji i widowiskową grę to Ousmane’a Demebele.

Gola spotkania z pierwszej piłki i sporego kąta strzelił za to Ansu Fati. I tu już wpadnie kamyczek do ogródka Lewandowskiego. Dwa strzały na bramkę rywala przez dwie godziny, to jednak trochę mało. W dodatku tylko jeden był celny. Robert długimi fragmentami w tym meczu grał tak, jakby już oszczędzał siły na dogrywkę, na pół gwizdka. Mniej i wolniej biegał, to wiązał buta, to pokazywał, żeby grać do kolegów, to tracił piłkę czy to w wyniku minimalnie nieprecyzyjnego przyjęcia, czy złej decyzji dogrania, tudzież nieporozumienia z kolegami. Łącznie tych wszelkich strat było 19. Słabe były przy tym też jego statystyki wygranych pojedynków. Tu jak zwykle lepiej spisywał się tylko w powietrzu.

Czy to jeszcze oznaka pomundialowych wakacji i braku meczowego rytmu, czy tylko słabszy dzień? Z jednej strony napastnik jest rozliczany z goli, z drugiej znając ambicję i charakter Lewego, on sam po tym meczu nie będzie z siebie w 100 procentach zadowolony, bo przyzwyczaił się i nas do tego, by w meczu błyszczeć. Tym bardziej że w perspektywie jest starcie z Realem Madryt, też mającym swe problemy, ale jednak Realem. Drużyną, która w tym sezonie w lidze zdominowała Barcelonę wyraźnie. Być może wspomnienie październikowe porażki 1:3, nieco "Blaugranę" ocknie, a Lewandowskiemu doda sportowej złości, aby w niedzielę zagrał z podwójną energią. Do tego, że Polak w El Clasico wystąpi, nie ma raczej wątpliwości. Trener Xavier Hernandez ma do niego spory kredyt zaufania, nie ściąga go z boiska, wie, że napastnik jest nieprzewidywalny i może pomóc drużynie, kiedy jej nie idzie. Tym bardziej że Superpuchar to na razie dla Polaka nieliczna szansa na grę. Przez czerwoną kartkę w meczu z Osasuną i zawieszenie na trzy spotkania w Primera Division, Lewandowskiego zobaczymy w lidze dopiero pod koniec stycznia (29 w starciu z Gironą). Być może do tego czasu zagra jeszcze w 1/8 finału Pucharu Króla z AD Ceutą. Tak więc najważniejszy mecz dla Polaka w styczniu odbędzie się w tę niedzielę. Z letargu musi obudzić się nie tylko Barcelona.

Więcej o: