Joan Laporta po przejęciu władzy w Barcelonie wiedział, że klub stoi nad przepaścią finansową, ale również wymaga poprawy w strefie sportowej, a w tym mogą pomóc głównie transfery. Klub za pomocą sławetnych "dźwigni finansowych" m.in. sprzedał część przyszłych przychodów z krajowej telewizji za kwotę pół miliarda dolarów. - Musieliśmy działać szybko. Prawa telewizyjne zostały sprzedane, 25% z nich, a to dodało ważne przychody - powiedział latem Laporta, dla którego to druga kadencja w roli prezydenta klubu z Camp Nou.
Polityk nie zasypał dziury finansowej dodatkowym kapitałem, a zebrał fundusze, aby spekulować. Gwiazdy oraz piłkarze o określonej jakości, jak Robert Lewandowski czy Jules Kounde, miały produkować zyski na boisku i napędzać coraz większy przychód, dzięki poprawie warstwy sportowej. - Nie jestem hazardzistą. Podejmuję skalkulowane ryzyko - powiedział Laporta dla "The New York Times". Jak sam podsumował prezydent klubu - drużyna musi zwiększyć przychody organiczne.
Pierwsze miesiące jednak nie poszły zgodnie z planem, o czym świadczą wyniki zespołu w Lidze Mistrzów. Barcelona zaksięgowała w budżecie zyski z dotarcia do co najmniej ćwierćfinału tych rozgrywek, które zakończy w fazie grupowej. Champions League obnażyła również niedyspozycje do gry na takim poziomie Sergio Busquetsa czy Gerarda Pique oraz jak ubogim w doświadczenie trenerem jeszcze jest Xavi. Najbardziej niepokojące zdaniem dziennikarza "Forbes" jest jednak fakt, iż szkoleniowiec Barcy obwinia za to niepowodzenie pecha.
Xavi, który sam ogłosił wymóg wygrywania w Barcelonie, nie może zarzucić Laporcie brak wsparcia, mimo że do klubu nie trafili Bernando Silva czy Cesar Azpilicueta, których trener chciał w swoim składzie. Laporta, mimo niepowodzenia w Lidze Mistrzów, wciąż wierzy w 42-latka i docenia jego optymizm. Bardziej powściągliwy jest Victor Font, kontrkandydat w niedawnym wyścigu o fotel prezydenta. - Jeśli sprawy się nie ułożą, będziemy uderzać w ścianę - powiedział dla "The New York Times".