El Clasico pokazało, co stracił Robert Lewandowski. "Ostatni schodził z boiska"

Dawid Szymczak
Różnica jest taka, że Real Madryt remontuje stadion, a Barcelona cały klub. W Madrycie kończą już dach, a w Barcelonie dopiero wylali fundament i stawiane naprędce ściany chwieją się jeszcze przy każdym mocniejszym podmuchu znad Monachium, Mediolanu i stolicy Hiszpanii. El Clasico dobitnie pokazało, co zyskał i co stracił Robert Lewandowski na transferze z Bayernu.

Real Madryt był w Klasyku jak ten zewnętrzny inżynier kontrolujący budowę. Przyjrzał się wszystkiemu chłodnym okiem i wskazał liczne niedociągnięcia. Pokazał Barcelonie, gdzie popełniła konstrukcyjne błędy i które z użytych materiałów nie do końca się nadają. Przede wszystkim przypomniał jednak, że trudno zbudować w trzy miesiące coś, co inni budują od lat. Czasem remont musi potrwać. Nie wszystko da się przyspieszyć zaciągając finansowe dźwignie. Sztuczki prezesa Johana Laporty, który latem wyciągał z tylnej kieszeni pieniądze na kolejne transfery, mające skrócić drogę do ponownych triumfów, nie wystarczają na najlepsze zespoły. Bayern i Inter pokrzyżowały Barcelonie drogę do fazy pucharowej Ligi Mistrzów i niemal już zepchnęły ją do Ligi Europy, a Real wygrał 3:1 w Klasyku i odskoczył na trzy punkty w ligowej tabeli.

Zobacz wideo Lekcja futbolu, momentalnie upokorzenie. "Ole, ole, ole" na trybunach

Ale nie o stratę punktów tutaj chodzi, bo do zdobycia zostało ich jeszcze 87, a sezon przedzielony absurdalnym listopadowo-grudniowym mundialem dopiero się rozkręca. Barcelona może jednak stracić pewność, że idzie we właściwym kierunku i z właściwymi ludźmi.  

Robert Lewandowski zmienił klub na większy, ale sam zespół - na słabszy

Robert Lewandowski w niedzielne popołudnie schodził z murawy przebudowywanego Santiago Bernabeu jako ostatni zawodnik Barcelony. Przytulił się z Davidem Alabą, byłym kumplem z Bayernu, który w trakcie meczu nie szczędził mu kuksańców, a także przywitał z Carlo Ancelottim, starym trenerem, który taktycznie przechytrzył tego aktualnego - Xaviego Hernandeza. Miał nietęgą minę, bo pierwszy w życiu Klasyk, mecz o renomie nieporównywalnej z żadnym innym, w którym dotychczas grał, przepełniła frustracja. W ostatnich tygodniach rywalom - Interowi, Realowi, ale też znacznie słabszej Celcie Vigo - zaskakująco łatwo przychodzi odizolowywanie go od reszty zespołu. Barcelona gubi mapę i nie potrafi znaleźć drogi, by podać mu pikę. 

Lewandowski miał w tym meczu tylko jedną okazję. Dograną z boku piłkę zaatakował wślizgiem i choć czubkiem buta zdołał oddać strzał, to nie miał nad nim pełnej kontroli. Uderzył nad poprzeczką. Przez resztę spotkania znów był odseparowany - jak w Mediolanie, gdzie skrupulatnie zaopiekowali się nim środkowi obrońcy Interu i przygotowali tym samym doskonały podręcznik gry przeciwko niemu. Najwyraźniej Alaba i Eder Militao z niego skorzystali, bo powielili wiele rozwiązań. Nie żałują. Polak poza wspomnianą sytuacją miał jeszcze tylko kilka przebłysków - w tym asystę przy kontaktowym golu Ferrana Torresa na 1:2 i walkę z Danim Carvajalem w końcówce meczu. To przede wszystkim o tę sytuację miał później dopytywać sędziów prezes Johan Laporta, który pofatygował się do ich szatni i próbował zrozumieć, dlaczego nie podyktowali rzutu karnego ani nawet nie obejrzeli powtórki.

El Clasico jak w soczewce skupiło wszystko, co zyskał i co stracił Lewandowski przenosząc się z Monachium do Barcelony. Najważniejszy klubowy mecz piłki nożnej reklamowany był jego twarzą, a przed telewizorami zasiadły miliony kibiców na całym świecie. Otoczka była fantastyczna i wykraczała daleko poza boisko. Marketingowo to inny poziom niż hity, które pamięta z Bundesligi. Przecież nawet Jose Mourinho, potrafiący zakpić z każdej futbolowej świętości, pracując w Madrycie, z pełną powagą przyznawał, że meczu z Barceloną nie da się porównać z żadnym innym. To spotkanie, które rozpala wyobraźnie niemal każdego piłkarza. Kto podpisuje kontrakt z Barceloną, myśli także o rywalizacji z Realem i przed sezonem wypatruje jej w kalendarzu. Polak nie był wyjątkiem. Takich bodźców, takiej presji i wyzwań brakowało mu w Niemczech. Ale tam akurat nie brakowało mu zwycięstw w najważniejszych meczach, podań od kolegów i zgrania całego zespołu. Był znacznie bliżej Ligi Mistrzów i tym samym bliżej Złotej Piłki. Zmienił klub na większy, ale sam zespół - na słabszy. Nieprzygotowany dzisiaj do wielkich triumfów. Pomoc w jego odbudowie też jest dla niego ekscytująca, ale skazuje na popołudnia tak frustrujące jak to w Madrycie i wieczory tak rozczarowujące jak te w Mediolanie i Monachium.

Różnicy nie było widać tylko w tabeli. Real Madryt potwierdził wszystkie przypuszczenia

Ewentualny rzut karny, którego domagał się Laporta, mógłby jeszcze bardziej zakłamać wynik tego meczu. Już 1:3 nie brzmi jak deklasacja, choć dłuższymi chwilami Barcelona była deklasowana. Real wyprowadził pierwszy cios - i trafił. Benzema dobił strzał Viniciusa Juniora. Kolejny cios - znów trafiony. Barcelona opuściła gardę, czym zachęcała wręcz Fede Valverde do uderzenia. Real punktował, ale nie szukał nokautu. Po przerwie wydawał się wręcz świadomie oddawać inicjatywę Barcelonie. Jakby chciał zapytać: masz piłkę i co zrobisz? A Barcelona długo nie znajdowała odpowiedzi. Pomogli jej zmiennicy, ale wystarczyło tylko na jednego gola, po którym Real szybko odpowiedział trzecim trafieniem.

To wynik zgodny z oczekiwaniami. Przed rozpoczęciem tego El Clasico różnicy między Realem a Barceloną nie było widać tylko w tabeli, gdzie oba zespoły miały po 22 punkty. Ale psychologicznie? Dwa bieguny. Real pewny wyjścia z grupy Ligi Mistrzów, a Barcelona jedną nogą w Lidze Europy. On na fali, ona w depresji po rozczarowującym remisie z Interem w środku tygodnia. On - specjalista od wygrywania ważnych meczów, z mistrzowską mentalnością, nieznający presji i kochający wyzwania, a ona wciąż wątpiąca w siebie i zawodząca w kluczowych momentach. Statystyka jest druzgocąca: Barcelona Xaviego wygrała jeden z sześciu meczów Ligi Mistrzów i dwa z sześciu Ligi Europy. Tylko w tym sezonie rozpadła się w drugiej połowie w Monachium przeciwko Bayernowi i nie posklejała się w Mediolanie ogrywana przez Inter. A jej europejskie koszmary sięgają przecież znacznie dalej - przegranego ćwierćfinału z AS Romą, straconej przewagi w półfinale z Liverpoolem czy pamiętnego 2:8 z Bayernem w postpandemicznej dogrywce Ligi Mistrzów. 

Pocieszeniem w tym sezonie miała być liga. W tabeli nie było różnicy, choć dało się ją dostrzec w ogólnej narracji. Real przez ten sezon szedł dość spokojnie, nie wzbudzając większych emocji. Wygrywał skrupulatnie, wręcz niepostrzeżenie. Za to Barcelona w kilka tygodni przeszła ze stanu euforii do zagubienia i niepewności. Uleciał entuzjazm związany z transferami. Łatwość z początku, chwilami zaskakująca zważywszy na mnogość zmian, też zniknęła. Ostatnio Barcelona wygrywała już z trudem - po 1:0 z Elche i Celtą. Ale dopiero Real sprowadził ją na ziemię. Znów - bez większych emocji. Miał kontrolę, pokazywał Barcelonie, jak bardzo przecieka w defensywie i jak podatna jest na trafienia po kontratakach. Udowadniał, jak wiele musi poprawić w ataku pozycyjnym, gdzie kolejny raz była bardzo przewidywalna. Wykorzystywał szybkościowe braki Sergio Busquetsa i taktyczne nieokrzesanie Ousmane Dembele. Nakładał presję na środkowych pomocników i bez większego trudu zdominował centrum boiska. A co dla Barcelony najgorsze - Real nie wydawał się bardziej zmęczony niż po meczach z Getafe czy Mallorcą. 

FC Barcelona ma świetnych piłkarzy, ale to Real ma doskonały zespół

Real ma tych samych liderów od lat, a Barcelona ma swoich od lata. Także dlatego w trudnych chwilach brakuje jej jeszcze charakteru, cwaniactwa i madryckiego przekonania, że nie ma problemu, z którym by sobie nie poradziła. W Realu też doszło do pokoleniowej zmiany, ale została przeprowadzona - ba, cały czas trwa! - zupełnie inaczej niż w Barcelonie. Nowe drzewa zostały posadzone i zdążyły urosnąć, nim uschły stare. Są nowi środkowi obrońcy, a doskonały duet ostatnich lat został bezboleśnie rozbity - Sergio Ramos gra w PSG, a Raphael Varane w Manchesterze United i niewielu za nimi tęskni. Na lewej obronie Ferland Mendy zastąpił Marcelo, a w środku pola zamiast 30-letniego Casemiro, także sprzedanego do Manchesteru United, zagrał osiem lat młodszy Aurelien Tchouameni. 22-letni Vinicius Junior zdążył dojrzeć i mniej więcej w tym miejscu, w którym obecnie są jego rodak Raphinha i Ousmane Dembele, był jakieś dwa lata temu - krytykowany za nieskuteczność i mnóstwo złych decyzji podejmowanych w okolicach pola karnego rywali. Rok młodszy Rodrygo, który najpierw wywalczył rzut karny dla Realu, a później zdobył z niego trzecią bramkę, dopiero od kilku miesięcy zachwyca z taką regularnością. A najlepszym piłkarzem gospodarzy i tak był Fede Valverde, który od czterech lat dojrzewał u boku profesorów Modricia i Kroosa, aż zaczął swoich mistrzów przerastać i dominować nad nimi fizycznie. To bowiem futbolowy atleta, piłkarz przyszłości, który techniczne wyrafinowanie łączy z niezwykłą siłą, wytrzymałością i szybkością, co pozwala wystawiać go w środku pola i na prawym skrzydle. I jeszcze jedno: Modrić starzeje się piękniej niż trzy lata młodszy od niego Busquets.

Finansowe dźwignie zaciągane latem przez Laportę, które mimo finansowego kryzysu pozwoliły Barcelonie znacząco wzmocnić skład, miały przyspieszyć jej odbudowę. Być skrótem do ponownego wygrywania. Ale w futbolu często takie drogi okazują się ślepe, a odbudowa po prostu musi potrwać. Real w Klasyku jedynie pokazał, na jak wczesnym etapie jest Barcelona. Komu wydawało się, że podchodzi już do montażu dachu, musiał zejść na ziemię. To dopiero fundament. Całość jeszcze się chwieje, a gdy dmucha Bayern, Inter czy Real, wręcz się rozpada. Ale też żadna budowa na świecie nie jest bardziej ekscytująca i nie przyciąga wzroku tylu gapiów. To, co miało trwać latami, gdy z klubem w niesławie żegnał się prezes Jose Maria Bartomeu, jego następca postanowił zrobić w kilka miesięcy. Nawet po tak rozczarowującym tygodniu jeszcze nie przyjdzie mu do głowy, by wymienić głównego architekta, choć Xavi procentowo wygrywa mniej meczów niż jego krytykowani poprzednicy - Ronald Koeman, Quique Setien czy Ernesto Valverde. I raczej nie będzie to błędem, bo Barcelonie najbardziej potrzeba dziś stabilizacji i mnóstwa treningów. Ma świetnych piłkarzy, ale to Real ma doskonały zespół.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.