W pierwszym ligowym meczu sezonu z Rayo Vallecano (0:0) Robert Lewandowski gola nie strzelił. W drugiej kolejce z Realem Sociedad (4:1) na wyjeździe zdobył już dwie bramki, choć i tam była pewna kontrowersja: okazało się, że jego piękna asysta piętą, asystą jednak nie była - bo piłka po jego podaniu jeszcze odbiła się od zawodnika rywali, zmieniając zupełnie tor lotu.
I do nieco podobnej sytuacji doszło w niedzielny wieczór. O ile gol z 24. minuty, otwierający wynik spotkania z Realem Valladolid, nie budzi żadnych wątpliwości, o tyle takie powstały przy golu w 65. minucie. Lewandowski dostał piłkę od Dembele w polu karnym i chciał odegrać piłkę piętą do kolegi - ale ta trafiła w nogi Joaquina Fernandeza i wpadła do bramki.
I od razu powstał spór: czy to gol Lewandowskiego? Wspomniany MisterChip (czyli tak naprawdę Alexis Blazquez, dziennikarz ESPN), napisał: - Zapomnij o tej statystyce (wcześniej umieścił Lewandowskiego obok Lluisa Pujola, Mario Kempesa czy Falcao wśród piłkarzy z minimum dwoma dubletami w trzech pierwszych meczach La Ligi). TO NIE GOL LEWANDOWSKIEGO. To samobój Joaquina. Piłka po bramce Lewandowskiego nie leciała w światło bramki, on tak naprawdę chciał podawać Ansu Fatiemu.
Ale ostatecznie La Liga zdecydowała, że to gol Lewandowskiego. A wszystko dzięki sędziemu spotkania, który wpisał Polaka jako strzelca w raporcie pomeczowym (w przypadku wspomnianej wcześniej asysty ze spotkania z Sociedad, weryfikacja nastąpiła bardzo szybko). I tak, Lewandowski ma w tym sezonie już cztery gole, czyli tyle samo co Borja Iglesias z Betisu. Ale za ich plecami czają się już Iago Aspas (Celta Vigo) oraz Karim Benzema, czyli najgroźniejszy rywal Lewandowskiego do korony króla strzelców - obaj mają po trzy gole.