Wodzirej rozluźnił Lewandowskiego. "Oczekiwałem od Barcelony znacznie więcej"

Bartłomiej Kubiak
- Nie krytykowałbym Joana Laporty. Ta jego jowialność, rubaszność i wigor, a także dobra energia, która od niego bije, nadaje piłce kolorytu - mówi Sport.pl Tomasz Redwan, ekspert od marketingu sportowego, który ocenia zachowanie prezydenta Barcelony na piątkowej prezentacji Roberta Lewandowskiego, gdzie Laporta też miał swoje show.

"Chciałbym siedzieć z nim przy jednym stoliku na weselu", "Niczym burmistrz na dożynkach zapowiadający koncert Tercetu Egzotycznego" - to tylko niektóre komentarze znalezione w internecie na temat zachowania Joana Laporty. Prezydent Barcelony na piątkowej prezentacji Roberta Lewandowskiego na Camp Nou podnosił ręce, ściskał polskiego napastnika, klepał po plecach, a przy tym machał mikrofonem i krzyczał: "Niech żyje Barcelona, niech żyje Katalonia, niech żyje Lewandowski". A na koniec jeszcze spacerował razem z Lewandowskim po murawie wokół stadionu i odmachiwał do wiwatujących kibiców. To nie była tylko prezentacja Lewandowskiego, ale też wielkie chwile Joana Laporty, który w piątek na Camp Nou był w swoim żywiole.

Zobacz wideo "Robert Ronaldinho". Lewandowski już czaruje na Camp Nou, szczęki opadły

- Z jednej strony prezesi Bayernu, czyli Kahn, Rummeninge czy nawet Hoeness, a z drugiej Laporta. Dwa światy, co? Ale nie krytykowałbym Laporty. Ta jego jowialność, rubaszność i wigor, a także dobra energia, która od niego bije, nadaje piłce kolorytu. Tym bardziej że z drugiej strony słyszymy, że to twardy negocjator, który potrafi postawić na swoim. Może właśnie takich ludzi nam w sporcie brakuje? - zastanawia się Tomasz Redwan z agencji marketingu sportowego REDSport, który ocenia piątkową prezentację Lewandowskiego, a przede wszystkim zachowanie Laporty. - Mnie jego styl bycia się podoba. Akceptuję go takim, jakim jest. W piątek też było widać, że bardzo dużo wniósł do tej prezentacji, bo Robert początkowo był spięty, ale Laporta tym swoim gadaniem, machaniem czy nawet obściskiwaniem szybko go rozluźnił. Taki trochę z niego spiritus movens - dodaje Redwan.

"Gdzie Płock, a gdzie Barcelona?"

Może i piątkowa prezentacja Lewandowskiego dzięki Laporcie była trochę swojska, ale z drugiej strony jeszcze niedawno pytaliśmy "gdzie Płock, a gdzie Barcelona?", jak porównywaliśmy to, w jaki sposób w mediach społecznościowych radzi sobie klub z polskiej ligi, a jak jeden z najlepszych na świecie, czyli właśnie Barcelona, która w ostatnich tygodniach w kontekście Lewandowskiego zaliczała wpadkę za wpadką.

Zaczęło się w zasadzie od samego początku, czyli jeszcze przed przylotem Lewandowskiego do Barcelony, kiedy klub w mediach społecznościowych pochwalił się pozyskaniem polskiego napastnika. Wielu kibiców spodziewało się marketingowych fajerwerków, sieciowych virali zaskakujących jakością i pomysłowością, a skończyło się na nudnym i niezbyt wymyślnym poście na Twitterze z napisem po angielsku "ogłoszenie".

To był dopiero początek źle zarządzanej akcji nagłaśniania transferu Lewandowskiego w mediach społecznościowych, bo krytycznie przez kibiców odebrane zostało także pierwsze wideo promocyjne. Lewandowski pod wieczór wszedł na starą budkę ratowniczą na plaży w Miami i powiedział kilka słów na wideo. Nagranym przy wiejącym wietrze i pod wieczór, na dodatek drżącą ręką i telefonem.

Kiedy wydawało się, że nie może być gorzej, dzień później klubowa telewizja pomyliła narodowość Lewandowskiego. Na oficjalnej stronie umieszczono film zatytułowany: "Pierwszy dzień niemieckiego napastnika w klubie". Film został szybko usunięty, ale wiadomo: w internecie nic nie ginie. Tak samo jak nie zginęło to, że tydzień temu Barcelona wrzuciła wideo z treningu, gdzie pomyliła Lewandowskiego z Ferranem Torresem.

Prezentacja Lewandowskiego. "To wyglądało niekorzystnie"

W piątek obyło się już bez takich wpadek. I to pewnie też wpływa na pozytywną ocenę całej prezentacji, choć Grzegorz Kita z agencji marketingowej Sport Management Polska dostrzega pewne mankamenty. - Trzeba tę prezentację ocenić na kilku poziomach. Ten pierwszy, w cudzysłowie geostrategiczny, to samo wydarzenie, które wytworzyło interesujący i gorący globalny content dla fanów i mediów. Z polskiej pozycji możemy być z kolei dumni, że nasz rodak został pokazany na Camp Nou. To dla nas i dla polskiej piłki moment do dumy, dość niezwykły, być może nawet historyczny - mówi Kita.

I dalej analizuje: - Drugi poziom to ocena strategiczno-komunikacyjna, jeśli chodzi o samą Barcelonę, która w końcu zrobiła to, co powinna zrobić, czyli zaprezentowała Lewandowskiego dla swoich socios i kibiców. I to w gruncie rzeczy jest najistotniejsze, bo tutaj de facto mówimy o budowie więzi z fanami, pogłębianiu relacji z konsumentami. To przecież za kibicami idą sponsorzy, wartości praw telewizyjnych, ale też różne wydatki samych kibiców. Słowem: pieniądze. Dlatego tych konsumentów trzeba dopieszczać, zabiegać o ich względy, oferować atrakcje. Trzeba docenić to, że w piątek w samo południe - a więc w dzień powszedni, w wakacje, w upał - pojawiło się ich całkiem sporo na Camp Nou. Co prawda sama liczba cały czas jest nieprecyzyjna, bo pisze się o 30, 40, a nawet 50 tys. kibiców, ale już abstrahując od tego, nawet najmniejsza z tych liczb zasługuje na uznanie, tym bardziej że nie była to prezentacja zbiorowa, a fani przybyli dla pojedynczego zawodnika.

- Trzeci poziom oceny to aspekt czysto eventowy, techniczny. Tutaj oczekiwałem od Barcelony znacznie więcej. Widać było, że liczono, że magia Camp Nou i Lewandowskiego obroni się sama. Czyli jeśli coś odbywa się na tym stadionie, to już samo w sobie wygląda lepiej. Natomiast gdyby to nie było Camp Nou, to raczej bylibyśmy rozczarowani tym, że Lewandowski wychodzi wąskim wejściem gdzieś z podziemia, spomiędzy ławek rezerwowych, w towarzystwie Joana Laporty. Po prostu wchodzi na murawę i tyle. Że nie czeka na niego żaden podest, scena, czy w ogóle rozbudowana technika estradowa, a tylko kilka porozstawianych mebli i instalacji eventowych. Pod tym względem wypadło to dość przeciętnie. Zdecydowanie większa celebracja powinna była tu nastąpić. Czasami na takie rzeczy mówi się, że coś zostało zrobione "in-house'owo", czyli wewnętrznymi siłami, zwykle by nie ponosić dużych kosztów. I trochę tak to wyglądało. Zresztą jeśli już mówimy o detalach i poziomie stricte technicznym, to mnie też trochę raziło to, że tak eksponowane w trakcie transmisji były pierwsze rzędy trybun, które były kompletnie puste. Lewandowski notorycznie był pokazywany na takim tle, co wyglądało niekorzystnie.

- Natomiast co do zasady najważniejszy jest ten pierwszy i drugi aspekt, czyli docenienie socios i kibiców, a także stworzenie znaczącego wydarzenia po raz kolejny skupiającego oczy na Barcelonie i generującego globalny content. Ale warto zauważyć także to, że po samym Lewandowskim było widać, iż czuje się dobrze. Że ta prezentacja sprawia mu radość i satysfakcję. No i to, że w końcu obyło się bez wpadek, co akurat ostatnio w kontekście Barcelony i Lewandowskiego wcale nie było regułą. Tym razem wpadek jednak nie było, choć powtarzam: wielkiej rewelacji też nie. Barcelona po prostu zrobiła tyle, ile musiała zrobić - kończy Kita.

Sport.pl nadaje prosto z Barcelony

Prezentacja Roberta Lewandowskiego. Pierwszy mecz Polaka w barwach Barcelony na Camp Nou. A także reakcje kibiców, obrazki ze stadionu oraz miejsc, które właśnie teraz stają się sportowym i nie tylko sportowym domem kapitana reprezentacji Polski. To wszystko można śledzić na Sport.pl dzięki relacjom specjalnego wysłannika Dominika Wardzichowskiego. Obrazki, smaczki, relacje na żywo, zdjęcia i wideo. Do śledzenia w Sport.pl, a także na Instagramie i TikToku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.