Władze ligi boją się pokazać Lewandowskiego. Prezes Barcelony ryzykuje wszystkim

Bartłomiej Kubiak
- Nie jestem hazardzistą. Podejmuję wkalkulowane ryzyko - mówi prezydent Barcelony Joan Laporta w rozmowie z "New York Timesem", gdzie tłumaczy, że najbardziej hitowy transfer tego lata, czyli pozyskanie Roberta Lewandowskiego, ma być punktem zwrotnym w historii klubu. - Jeśli coś pójdzie nie tak, uderzymy w ścianę - twierdzi Victor Font, kontrkandydat Laporty w ostatnich wyborach. A na razie ani Lewandowski, ani inne gwiazdy Barcelony, nie są wykorzystywane w promocji nowego sezonu ligi hiszpańskiej.

To nie Robert Lewandowski, a Joan Laporta - prezydent Barcelony - pozował do zdjęć w koszulce z numerem dziewięć podczas ostatniego tournée po Stanach Zjednoczonych. Z szeroko rozłożonymi ramionami i jeszcze szerszym uśmiechem. Do tego spoglądał na wszystkich z elektronicznych billboardów. Nie tylko w Nowym Jorku i na Manhattanie, lecz także m.in. w Miami czy Las Vegas.

Zobacz wideo Nowy dom Lewandowskiego robi piorunujące wrażenie. "Wspomnienia na całe życie"

A może nawet przede wszystkim w Las Vegas. Bo to właśnie widok rozpromienionego Laporty w światowej stolicy hazardu - jak pisze "New York Times" - jest najprawdopodobniej najlepszym symbolem finansowego bałaganu, w jakim obecnie znajduje się Barcelona. Tym bardziej że z tego obrazka bije też coś innego: bezgraniczna pewność siebie człowieka, który twierdzi, że ma plan i wie, jak to wszystko naprawić. Czyżby?

Barcelona wyprzedaje rodowe klejnoty

- Nie jestem hazardzistą. Podejmuję wkalkulowane ryzyko - twierdzi Laporta. To ryzyko stało się ostatnio stałym elementem Barcelony, która może wciąż jest czymś więcej niż klub - jak głosi klubowe motto: "Mes que un club" - ale z drugiej strony ten klub cały czas tonie w długach, które w sierpniu zeszłego roku szacowane były na, bagatela, 1,35 miliarda euro.

By spróbować wyjść z tych długów, Barcelona zdecydowała się wyprzedawać swoje rodowe klejnoty. Pozbyła się już 25 proc. wpływów z tytułu praw telewizyjnych. Ta transakcja z amerykańską firmą Sixth Street ma obowiązywać przez następne 25 lat. I przynieść Barcelonie 667 mln euro zysku, choć na razie przyniosła 517 mln, co już rodzi pewne problemy (więcej tutaj).

A to nie koniec wyprzedaży, bo w poniedziałek kataloński klub ogłosił zbycie za 100 mln euro 24,5 proc. udziałów w platformie Barca Studios - odpowiedzialnej m.in. za klubową telewizję Barca TV - na rzecz spółki Socios.com, która działa na rynku blockchain. Klub wciąż prowadzi też rozmowy dotyczące sprzedaży nawet 49,9 proc. udziałów w sieci handlowej Barca Licensing & Merchandising (BLM), co oznacza nic innego, jak pozbycie się znacznej części wpływów ze sprzedaży klubowych pamiątek.

W zeszłym roku Barcelona ogłosiła stratę w wysokości 487 milionów euro. To astronomiczna suma, która jest najprawdopodobniej największą roczną stratą odnotowaną przez jakąkolwiek drużynę w historii sportu. Zresztą mówił o tym sam Laporta, który nie ukrywał, że zeszłego lata klub był na skraju niewypłacalności. Że na spłatę długów brakowało 200 mln euro. A mowa tylko o długach krótkoterminowych, bo do tego dochodzą też długoterminowe, które wciąż mogą przygnieść Barcelonę. Choćby blisko 600 mln euro pożyczki, której udzielił Barcelonie bank inwestycyjny Goldman Sachs, dzięki czemu rok temu dał klubowi wytchnienie. Pozwolił spłacić wierzycieli i zapewnić niezbędny kapitał obrotowy.

"Nie mamy wyboru. Musimy co roku wygrywać"

Kiedy po pozyskaniu pieniędzy z Goldman Sachs wydawało się, że Barcelona będzie powoli się odbudowywać, w okresie pokornych oszczędności żyć na miarę swoich możliwości, Laporta postanowił skierować klub na zupełnie inny kurs. Pozyskane fundusze w dużej mierze przeznaczył nie na zabezpieczenie spłaty klubowych zobowiązań, a na pozyskiwanie nowych piłkarzy. Tego lata wydał 45 mln euro na Roberta Lewandowskiego, 50 mln euro na Julesa Kounde i 58 mln euro na Raphinhę.

To tylko kwoty początkowe, bo do tego dochodzą bonusy, które trzeba będzie zapłacić. Oraz kilku innych graczy - m.in. Franck Kessie i Andreas Christensen - którzy tego lata trafili do Barcelony na zasadzie wolnego transferu, ale też obciążają klubowy budżet. A to chyba jeszcze nie koniec zakupów, bo na liście życzeń wciąż znajdują się m.in. Inigo Martinez z Athletiku Bilbao czy Bernardo Silva z Manchesteru City.

- Nie mamy wyboru. Musimy co roku wygrywać. Zwycięstwo to słowo klucz - mówi Laporta w rozmowie z "New York Timesem", gdzie tłumaczy, że najbardziej hitowy transfer tego lata, czyli pozyskanie Lewandowskiego, ma być punktem zwrotnym. Przynieść Barcelonie sukces nie tylko na boisku, lecz także poza nim. Przekonuje, że to przepis sprawdzony. Testowany w przeszłości. Podczas jego poprzedniej kadencji i siedmioletniej prezesury w Barcelonie, która rozpoczęła się w 2003 roku i zakończyła z drużyną, która do dziś uznawana jest za jedną z najlepszych w historii piłki nożnej.

Władze ligi hiszpańskiej nie wykorzystują nawet Lewandowskiego w promocji ligi hiszpańskiej

- W moich czasach stawialiśmy sobie bardzo ambitne cele i odnosiliśmy sukcesy. To właśnie po nich dzisiaj kibice Barcelony, których jest na całym świecie około 400 milionów, mają wobec nas tak wysokie oczekiwania - tłumaczy Laporta.

Tylko że czasy się trochę zmieniły. A Laporta już chyba nie pamięta, że kiedy przejmował władzę w Barcelonie w 2003 roku, też pogrążył ją w kryzysie finansowym. Straty prawie dwukrotnie przewyższały dochody, długi rosły. Ale liczby też były wtedy 10 razy mniejsze niż teraz, bo Barcelona dopiero przekształcała się w komercyjnego kolosa. Do tego hiszpańskie zespoły nie musiały spełniać rygorystycznych ograniczeń dotyczących wydatków na piłkarzy, w tym limitów płac, które zostały później narzucone przez ligę.

Dziś to właśnie te limity stanowią największą przeszkodę w planie odbudowy klubu przez Laportę. La Liga upiera się, że dla Barcelony nie złagodzi zasad choćby o jedno euro. To dlatego wciąż nie zarejestrowała nowych piłkarzy. W obawie, że Barcelona może nie dotrzymać terminów, nie wykorzystała też żadnego z nowych piłkarzy - nawet Lewandowskiego - w żadnej z kampanii reklamowych promujących nowy sezon La Ligi, który rusza już 12 sierpnia.

"Jest jak papież, jak Kim Dzong Un"

- Wiem, co robię - przekonuje Laporta. Kredyt zaufania na pewno ma duży. A na pewno zdecydowanie większy niż jego poprzednicy. Jego popularność wśród kibiców Barcelony także sprawia, że na sucho uchodzi mu finansowe ryzyko, które teraz podejmuje. I które najprawdopodobniej byłoby nie do zaakceptowania, gdyby to samo zrobili inni prezydenci Barcelony. A zwłaszcza jego poprzednik - Josep Maria Bartomeu.

- Co by się stało, gdyby Bartomeu zrobił to samo, co robi Laporta? Pewnie spłonąłby na stosie. Wszyscy byśmy płonęli, wskazując na niego i próbując zwolnić - mówi Marc Duch, członek Barcelony i dziennikarz, który znacznie przyczynił się do usunięcia z klubu poprzedniego zarządu, na czele z Bartomeu. - Z Laportą teraz jest inaczej. Za nim kryje się historia sukcesu. Ma ogromną rzeszę fanów. Jest jak papież, jak Kim Dzong Un, najwyższy przywódca - dodaje Duch.

Na pewno Laporta wie, jak porwać tłum. Kibice już nawet wybaczyli mu, że rok temu nie udało mu się zatrzymać Leo Messiego, choć jeszcze jako kandydat na prezydenta zapowiadał, że to zrobi. Tak samo, jak teraz zapowiada, że zrobi wszystko, by Argentyńczyk na koniec kariery jeszcze wrócił do Barcelony. Co prawda nie wyjaśnia, jak to zrobi, ale powtarza, że jako prezydent ma wobec Messiego dług moralny. I że go spłaci. Tak samo, jak wyciągnie Barcelonę z problemów. Że to już nadchodzący sezon będzie początkiem lepszych czasów i powrotu na sam szczyt. Czyżby?

Laporta niczym nie ryzykuje. A tak przynajmniej twierdzi Victor Font - jego kontrkandydat w ostatnich wyborach, który wyjawił, że 125 mln euro gwarancji bankowych, które musiał przedstawić Laporta, by zostać prezydentem Barcelony - jak swego rodzaju ochrona przed złym zarządzaniem - już nie obowiązują. Laporta nie ponosi żadnego osobistego ryzyka. - Ryzykuje przyszłość klubu, a nie swoją. Jeśli coś pójdzie nie tak, uderzymy w ścianę - przestrzega Font.

Sport.pl nadaje prosto z Barcelony

Czy można sobie kupić koszulkę Barcelony z nazwiskiem Lewandowski? Z jakim numerem? Czy podczas prezentacji znów będziemy świadkami prowizorki, czy może wreszcie przy pełnym Camp Nou Robert Lewandowski zostanie przywitany z pełną pompą?

Prezentacja Roberta Lewandowskiego. Pierwszy mecz Polaka w barwach Barcelony na Camp Nou. A także reakcje kibiców, obrazki ze stadionu oraz miejsc, które właśnie teraz stają się sportowym i nie tylko sportowym domem kapitana reprezentacji Polski. To wszystko można śledzić na Sport.pl dzięki relacjom specjalnego wysłannika Dominika Wardzichowskiego. Obrazki, smaczki, relacje na żywo, zdjęcia i wideo. Do śledzenia w Sport.pl, a także na Instagramie i TikToku.

Więcej o: