Barcelona ma "nowego Messiego". Transfer ważniejszy niż Lewandowski

Jakub Seweryn
"To nowy Messi Barcelony" - mówił w Radiu Marca Santiago Canizares. Były znakomity bramkarz Valencii i reprezentacji Hiszpanii nie odniósł się jednak do Roberta Lewandowskiego, ani innego zawodnika klubu z Camp Nou. Jedną z największych gwiazd ekipy staje się Mateu Alemany, który ma przywrócić Barcelonę na szczyt.

Nie minął rok od odejścia Leo Messiego, a FC Barcelona znów może być wielka. I to niekoniecznie za sprawą Roberta Lewandowskiego, którego transfer na Camp Nou jest największym hitem letniego okna transferowego. Nie chodzi też o Raphinhę, Julesa Kounde, Andreasa Christensena, Francka Kessie czy też piłkarzy, z którymi zmagająca się wciąż z problemami finansowymi Barca zdołała przedłużyć kontrakty, jak Ousmane Dembele, Ronald Araujo, Ansu Fati, Pedri, Sergi Roberto i Gavi (ten ostatni ma to zrobić za kilka dni, po skończeniu 5 sierpnia 18 lat). Wszystkie te ruchy łączy jedna osoba, której praca przywraca katalońskiego giganta na szczyt europejskiej piłki.

Zobacz wideo Ile Robert Lewandowski zarobi, jeśli przejdzie do Barcelony?

Mowa o dyrektorze sportowym Mateu Alemanym. Jego zatrudnienie niespełna półtora roku temu było majstersztykiem w wykonaniu obejmującego stery w Barcelonie Joana Laporty. I choć dla 59-letniego działacza praca w FC Barcelonie jest pierwszą w tak wielkim klubie, to jego reputacja w Hiszpanii jest na tyle dobra, że aż dziw bierze, że Alemany musiał tak długo czekać na tak prestiżową pracę.

Nie dał się skusić Florentino Perezowi

Alemany na początku swojej pracy w piłce przez wiele lat był związany z Realem Mallorca (od 1989 roku), a naprawdę głośno o nim stało się po raz pierwszy jeszcze w 2000 roku, gdy mógł on trafić do... Realu Madryt. Na początku swojej pierwszej kadencji w roli prezydenta "Królewskich" Florentino Perez chciał uczynić go dyrektorem generalnym klubu. Bezskutecznie. Alemany zdecydował się nie opuszczać Majorki. - Wiem, że moja decyzja jest obarczona pewnym ryzykiem, ale nie wątpiłem, że chcę być dalej związany z Mallorcą, szczególnie po spotkaniu z Antonio Asensio (ówczesnym właścicielem Realu Mallorca) – mówił po swojej odmowie.

Z wykształcenia prawnik Mateu Alemany specjalnie stratny na swojej decyzji nie był. W zamian za odrzucenie oferty Realu Madryt Mallorca uczyniła go najważniejszą osobą w klubie – prezydentem. Pod jego wodzą klub z Balearów zajął w 2001 roku trzecie miejsce w lidze i awansował do LM, a w 2003 roku zdobył historyczny Puchar Króla.

W tych latach Alemany poznał też Joana Laportę, z którym kilkanaście rok później szedł ramię w ramię w trakcie kampanii prezydenckiej FC Barcelony. Wówczas jednak obaj panowie spotkali się po dwóch stronach barykady, negocjując transfer do Barcy kameruńskiego snajpera Samuela Eto'o. Obie strony na tym wygrały – Barca zyskała niezwykle skutecznego napastnika, z którym m.in. dwukrotnie wygrywała Ligę Mistrzów, a Mallorca na tej transakcji zarobiła 24 miliony euro.

Po tym, gdy w 2005 roku Alemany zdecydował się ustąpić ze stanowiska, a jego dotychczasowy klub z trudem utrzymał się w La Liga, kolejne lata dla obecnego dyrektora sportowego Barcy zbyt udane nie były. W 2007 roku nie zdołał wygrać wyborów na prezydenta hiszpańskiej federacji RFEF z Angelem Marią Villarem, który pełnił tę funkcję przez prawie 30 lat – od 1988 do 2017 roku. Dwa lata później Alemany wrócił do roli prezydenta Mallorki, ale jego druga kadencja trwała zaledwie kilka miesięcy.

Valencia mogła być znów wielka, ale Lim chciał być mądrzejszy

Wielki powrót Alemany'ego do hiszpańskiej piłki nastąpił jednak dopiero w 2017 roku, gdy został zatrudniony przez Petera Lima jako dyrektor generalny Valencii. Za sprawą duetu Alemany – Marcelino (którego Alemany ściągnął do klubu w maju 2017) pogrążone w kryzysie "Nietoperze" znów były w czołówce Primera Division. I to mimo faktu, że na nadmiar pieniędzy w klubie narzekać nie mogli, a i kurek ten był dalej zakręcany przez singapurskiego właściciela. Z Alemanym i Marcelino Valencia dwukrotnie była w La Liga czwarta, awansując do Ligi Mistrzów, a do tego dotarła do półfinału Ligi Europy oraz zdobyła w 2019 roku Puchar Króla, pokonując w finale FC Barcelonę 2:1.

Zamiast pójść ze swoim klubem do przodu, Lim postanowił zwycięską drużynę rozprzedać. I stało się jasne, że jego współpraca z duetem M&M (Mateu i Marcelino) prędko się zakończy. Marcelino odszedł z klubu we wrześniu, a Alemany w listopadzie, obaj skonfliktowani z Limem i jego prawą ręką Anilem Murthym. Od tego czasu Valencia stała się ligowym przeciętniakiem, zatrudniającym trenerów, którzy tylko godzą się na to, co zaoferuje im Peter Lim, A oferuje niewiele, wiadomo, szczególnie w kwestii rozwoju klubu i drużyny.

"To geniusz" i "Messi obecnej Barcy", ale w Barcelonie wcale dobrze nie zaczął

Z perspektywy czasu Alemany na pewno odejścia z Estadio Mestalla nie żałuje. Od półtora roku decyduje o sile piłkarskiej FC Barcelony. - Barcelona jest w najlepszych możliwych rękach. Mateu to geniusz, najbardziej inteligentna osoba w świecie europejskiej piłki – mówił w mediach prezydent Olympique'u Marsylia Pablo Longoria, który jako dyrektor sportowy Valencii miał okazję współpracować z Alemanym, nazywanego przez hiszpańskie media "największą bronią Joana Laporty".

- Którykolwiek klub, w którym Mateu będzie mógł pracować, mieć władzę i móc realizować swoje pomysły, będzie bardzo wysoko. To geniusz w swojej profesji, umie świetnie czytać malutkie detale, pracował też praktycznie na wszystkich stanowiskach zarządczych w klubach piłkarskich. Umie zaadaptować się do każdych okoliczności i nowych kierunków futbolu – dodawał Longoria.

W podobnym tonie wypowiedział się niedawno Santiago Canizares. - Myślę, że nawet Joan Laporta nie spodziewał się tak świetnej roboty ze strony Alemany'ego. To Messi obecnej Barcy – przyznawał były bramkarz Valencii i hiszpańskiej reprezentacji.

Alemany i Laporta musieli jednak zacząć swoje panowanie na Camp Nou od bardzo niepopularnej decyzji, czyli pozbycia się z klubu Leo Messiego, zarabiającego wielokrotnie więcej niż ówczesne możliwości finansowe Barcy na to pozwalały. Mimo że Joan Laporta otwarcie deklarował, że zrobi wszystko, by Messi w Barcelonie został do końca kariery, to on podjął tę trudną decyzję o nieprzedłużaniu dogadanej już umowy z Argentyńczykiem.

Mało tego, kolejne decyzje duetu Laporta – Alemany też Barcelony nie wzmocniły. Choć obaj nie mieli większego zaufania do trenera Ronalda Koemana, Holender pozostał w klubie na kolejne miesiące, co skończyło się dla Barcy bardzo źle. Laporta wówczas jednak nie miał przekonania do tego, czy Xavi Hernandez jest w stanie już teraz z powodzeniem objąć drużynę. Na szczęście dla kibiców, szybko zmienił zdanie. Ale zanim to nastąpiło, Barca w ostatnim dniu okna transferowego z przyczyn finansowych oddała Antoine'a Griezmanna do Atletico, w zamian pozyskując za grosze Holendra Luuka de Jonga z Sevilli. Paradoks tej sytuacji był taki, że De Jonga zażyczył sobie Koeman i go dostał, ale to dopiero jego następca Xavi sprawił, że holenderski rosły napastnik zaczął być przydatnym jokerem w jego talii.

Alemany dostał komfort pracy. I się odwdzięczył. Lewandowski, Raphinha, Kounde

Ta negatywna tendencja zaczęła się odwracać dopiero wraz z nadejściem 2022 roku. Alemany ku zdziwieniu wszystkich znalazł pieniądze w klubie na ściągnięcie za 55 milionów euro swojego dobrego znajomego z Valencii Ferrana Torresa, który reprezentował już barwy Manchesteru City. Mało tego, tak nieoczywiste transfery, jak sprowadzenie wypalonego w Arsenalu Pierre'a-Emericka Aubameyanga, wypożyczenie chimerycznego Adamy Traore z Wolverhampton czy uznawanego za piłkarskiego emeryta Daniego Alvesa, sprawiły, że zespół Xaviego bez większego trudu zajął w lidze hiszpańskiej drugie miejsce, po drodze rozbijając Real Madryt na Santiago Bernabeu 4:0.

Ale to dopiero latem Mateu Alemany przy wielkiej pracy całego klubu przy tzw. "dźwigniach finansowych" dostał komfort pracy i możliwość ściągania piłkarzy, którzy mają pomóc Barcelonie wrócić na szczyt. I za ten komfort fantastycznie się odwdzięczył - zaczął się dopiero sierpień, a Alemany zrealizował już wszystkie główne cele transferowe FC Barcelony, o które prosił go i Laportę Xavi.

Kilkukrotnie ograł przy tym zdecydowanie bogatsze kluby, jak Chelsea i Bayern Monachium. Londyńczykom marzyło się sprowadzenie Julesa Kounde, Raphinhi, Ousmane'a Dembele i Roberta Lewandowskiego. Wszyscy są obecnie w Barcelonie. I to za mniejsze pieniądze. W przypadku Lewandowskiego Bayern Monachium deklarował twardo, że nie jest na sprzedaż, a w połowie lipca był już do dyspozycji Xaviego, na warunkach Barcelony.

Gdy dyrektorowi sportowemu Barcy uda się jeszcze sprowadzić bocznych obrońców, najpewniej duet z Chelsea Marcos Alonso – Cesar Azpilicueta, okno transferowe Katalończyków będzie kompletne, a wszystkie transfery nie będą kosztowały klubu więcej niż 170-175 milionów euro. Do tego należy przecież dodać przedłużenia kontraktów z tymi, którzy o sile Barcelony mają stanowić przez lata, czy Pedrim, Ronaldem Araujo, Ansu Fatim czy Gavim. Imponujące.

Ale żeby nie było tak miło, być może jeszcze trudniejsza praca wciąż jest przed Alemanym. O ile do tej pory kupował, to musi też zacząć sprzedawać tych, na których Xavi już nie liczy: to m.in. Neto, Samuel Umtiti, Martin Braithwaite i Riqui Puig. Ponadto Barca stara się przekonać do transferu Memphisa Depaya, a przed Frenkiem de Jongiem postawiła warunek: albo godzisz się na znaczne obniżenie zarobków, albo masz odejść.

To wszystko są trudne zadania, które po pozbyciu się Griezmanna, Lengleta czy Coutinho Mateu Alemany wciąż musi wykonać, a potem będzie mógł się rozsiąść w fotelu i obserwować, czy jego znakomita praca zostanie wykorzystana przez Xaviego i jego drużynę na boisku.

Jedno jest pewne – Barcelona znów może zacząć marzyć o największych trofeach w Europie, w dużej mierze dzięki Alemany'emu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.