Lewandowski, "mały Bobek", jeden z wielu. "Takich piłkarzy na Mazowszu było setki"

Bartłomiej Kubiak
- Takich piłkarzy było wtedy na Mazowszu wielu. Może nie tysiące, ale setki - mówi Sport.pl Michał Libich, były trener reprezentacji do lat 15, który do dziś pracuje w PZPN, ale przed laty pracował też m.in. w Polonii, czyli rzut beretem od Varsovii, gdzie pierwsze kroki stawiał Robert Lewandowski.

Michał Libich to uznany szkoleniowiec młodzieży. Z Robertem Lewandowskim w najmłodszych latach jego kariery przecinał się wielokrotnie, ale - jak wówczas wielu - nie widział w nim wielkiego talentu. Dwa lata temu w mediach przyznał, że takich chłopaków jak Lewandowski było mnóstwo. Że to tak naprawdę był przeciętny piłkarz w skali Mazowsza. Cytat wyrwany z kontekstu wyglądał efektownie, kibice się oburzali i naigrywali z polskiej myśli szkoleniowej, ale Libich swoje zdanie podtrzymuje. - Nie dałbym wtedy za niego głowy - mówi.

Zobacz wideo Kosowski aż podrapał się po brodzie. Jednoznacznie o karierze Boruca

Taki był wówczas futbol. Do piłki garnęli się wszyscy młodzi chłopcy, a na pewno zdecydowanie więcej niż teraz. Zresztą Lewandowski, którego nieżyjący już ojciec Krzysztof i matka Iwona byli wuefistami, od małego uczony był każdego sportu. Dbał o to przede wszystkim ojciec - były judoka i juniorski mistrz Europy - który wysyłał Lewandowskiego na każde szkolne zawody. W koszykówce, piłce ręcznej, biegach przełajowych, tenisie stołowym. - Miałem żal do taty, że tak rzadko na wuefie gramy w piłkę, że cały czas próbujemy czegoś innego. Potem sobie zdałem sprawę, po co to robił - wspominał po latach Lewandowski w autoryzowanej biografii "Nienasycony" autorstwa Pawła Wilkowicza.

Nieodkryty potencjał, który tkwił w głowie

- To zawsze był dynamiczny, drobny, chudziutki, a do tego bardzo długo niziutki chłopak. Takich piłkarzy było wtedy na Mazowszu wielu. Może nie tysiące, ale setki. Robert nie wybijał się spośród nich, ale też nie mówmy, że zupełnie przepadał w tłumie. Choć sam fakt, że zmieniał wtedy kluby, że nie chciała go Legia, też świadczył o tym, że wielu nie poznało się na tym, jaki potencjał tkwi nawet nie tyle w jego nogach, ile w jego głowie - mówi Michał Libich, który poznał Lewandowskiego, kiedy ten miał 11 lub 12 lat i był jeszcze młodym piłkarzem Varsovii.

- Trenowałem wtedy Polonię z rocznika 1988, czyli z tego samego, z którego jest Robert. Spotykaliśmy się dość często - mecze, sparingi, do tego trenowaliśmy drzwi w drzwi. Pamiętam, że nawet rozmawiałem o Robercie ze śp. Krzysztofem Sikorskim, wieloletnim trenerem, dyrektorem i prezesem Varsovii. Podpytywałem, czy może Robert przeszedłby do nas, do Polonii, ale tak naprawdę bez wielkiego ciśnienia, bo miałem wtedy w drużynie dwóch dobrych napastników: Daniela Gołębiewskiego, który później zadebiutował w ekstraklasie, i Charlesa Nwaogu, który później został królem strzelców pierwszej ligi - wskazuje Libich.

Lewandowski i jego akcja na błocie

Dziś wspomnienia Libicha są już dość mgliste, ale z Lewandowskim spotkał się też na chwilę w Zniczu Pruszków. W sezonie 2007/2008, kiedy Lewandowski był już po 18. urodzinach, ale też po burzliwym rozstaniu z Legią, kontuzji i stracie ojca. Słowem: był już poobijany przez życie. A do tego wylądował w trzeciej lidze, gdzie o miejsce w ataku Znicza musiał rywalizować m.in. z Bartoszem Wiśniewskim, który nie dość, że był od niego o trzy lata starszy, to miał też opinię większego talentu.

- Dla mnie byli porównywalni - mówi Libich, ale dodaje, że Wiśniewskiego z tamtego okresu praktycznie w ogóle nie pamięta, bo sam w Zniczu pracował dość krótko. - Jeśli chodzi o Roberta, też w głowie utkwiła mi tylko jedna akcja. Graliśmy w Zabierzowie przeciwko Kmicie, na strasznym błocie, gdzie Robert przyjął piłkę z rywalem na plecach, obrócił się i oddał strzał. Już nie pomnę, czy była z tego bramka, chyba nie, ale ten obrazek utkwił mi w pamięci - wspomina.

- Nie wiem, czemu tę akcję z Zabierzowa pamiętam do dziś. Może dlatego, że dochodzi do tego teraz magia nazwiska, którą Robert sobie wypracował - zastanawia się Libich. - Z drugiej strony też nie czarujmy się: wtedy nie można było o nim powiedzieć, że w przyszłości będzie zawodnikiem Barcelony. Gdyby ktoś powiedział mi wtedy w Zniczu, że zrobi karierę nawet nie na miarę Barcelony czy Bayernu, a mniejszą, że po prostu wybije się gdzieś za granicą, to głowy bym nie dał - śmieje się.

To już nie był "mały Bobek"

Ale to właśnie pobyt w Zniczu dla Lewandowskiego, który trenował wcześniej przez wiele lat Varsovii i krótko Delcie oraz Legii, ze sportowego punktu widzenia okazał się przełomowy. W ciągu dwóch sezonów strzelił 38 goli. W 2006/2007 oraz 2007/2008 był królem strzelców odpowiednio ówczesnej trzeciej i drugiej ligi. To już nie był "mały Bobek", najniższy w drużynie, bo mierzył ponad 180 cm wzrostu. Zaczął rosnąć przez ostatnie lata w Varsovii, ale wystrzelił w Zniczu, gdzie w krótkim okresie przybyło mu 10 cm.

- Akurat dla mnie wzrost w piłce nigdy nie był problemem. Jak pracowałem w kadrze Mazowsza wraz z trenerem Wiesławem Golonką, to obaj zawsze byliśmy zafiksowani na małych chłopaków - technicznych, kreatywnych, sprytnych. Ale to nie znaczy, że oni mieli łatwo. Pamiętam, że raz na meczu w Olsztynie wystawiliśmy sześciu czy siedmiu takich kajtków. Skończyło się tak, że do przerwy przegrywaliśmy 0:5 i nie mogliśmy wyjść z połowy boiska. Dopiero po przerwie, jak wpuściliśmy kilku wyższych i silniejszych, mecz się wyrównał - wspomina Libich.

I dodaje, że w juniorskich latach ci mniejsi i słabsi fizycznie zawsze mieli trochę pod górkę. - Ostatnio oglądałem mistrzostwa Europy do lat 17. Przegraliśmy tam 1:6 z Francją, ale proszę sobie zobaczyć, jacy byli Francuzi, a jacy Polacy. Jak zdominowali nas nie tylko piłkarsko, ale też pod względem siły czy wzrostu. To nie zawsze jest najważniejsze, ale często daje przewagę. Szczególnie w tym młodym wieku, kiedy ten okres trzeba przetrwać, czasem zacisnąć zęby i braki fizyczne nadrabiać zawziętością, sprytem. Dziś Robert jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie, a przy tym jednym z największych atletów w futbolu, ale jest też najlepszym przykładem dla młodych, bo pokazuje, że nawet jeśli nie byłeś wyróżniającym się zawodnikiem, a do tego odstawałeś wzrostem, to ciężką pracą i wiarą w siebie możesz dojść naprawdę bardzo daleko - podkreśla Libich.

Libich zwraca także uwagę, że dla wielu piłkarzy to właśnie przejście z wieku juniorskiego do seniorskiego jest najtrudniejsze. - Tu nawet nie tyle chodzi o umiejętności piłkarskie, ile o głowę. Dla wielu młodych chłopaków ten przeskok do seniorskiej piłki często kończy się tak, że siadają na ławce i mają problemy, by od razu wskoczyć do składu. Szczególnie w tych dużych klubach, ale też dla tych zawodników, którzy w tej juniorskiej piłce byli wyróżniający. Wtedy bardzo wielu z nich odpuszcza i to jest ich początek końca. Dalej przebijają się nawet nie tyle najlepsi, ile najtwardsi, najbardziej zdeterminowani. I Robert właśnie jest tego najlepszym przykładem. Że to głowa jest fundamentem. Że to w niej tkwi największy potencjał, którego tak wielu trenerów, w tym także ja, od razu w nim nie dostrzegło - kończy Libich.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.