To nie Bayern jest główną przeszkodą w transferze Lewandowskiego. W grze 900 mln euro

Jakub Seweryn
Transfer Roberta Lewandowskiego to letni priorytet Barcelony. W Katalonii nikt z tym faktem nie dyskutuje. Zanim jednak Barcelona zajmie się sprowadzaniem gwiazd, musi zadbać o finanse. I to jak najszybciej, do 30 czerwca. W grze jest nawet 900 mln euro - pisze Jakub Seweryn ze Sport.pl.

Barcelona ma już zatrudnionych dwóch nowych zawodników - obrońcę Andreasa Christensena z Chelsea i środkowego pomocnika Francka Kessie z Milanu. Obaj trafili na Camp Nou na zasadzie wolnego transferu. Barca na razie nie może zarejestrować ich w La Liga ze względu na finansowe fair play, które sprawia, że limit płacowy Barcelony na przyszły sezon wynosi - to nie pomyłka - minus 144 miliony euro. A to oznacza jedno – Barcelony nie stać w tej chwili na transfery za gotówkę.

Zobacz wideo "Nikt z Bayernu nie dzwonił. Lewandowski nie miał pretensji". Rozmowa z Jakubem Kwiatkowskim

Barca musi szukać pieniędzy. Czasu jest niewiele

To też stoi na przeszkodzie w zatrudnieniu Roberta Lewandowskiego, który jest priorytetem dla prezydenta Joana Laporty i dyrektora sportowego Mateu Alemany'ego. I choć Barcelona planuje więcej transferów, aby wzmocnić zespół Xaviego, to właśnie Lewandowski ma być pierwszym, który trafi do Barcy, jak tylko klub dostanie zielone światło na transfery.

Ale to nie takie proste. Aby tak się stało, Barcelona musi znaleźć setki milionów euro, którymi klub z Camp Nou zasili budżet, by móc rejestrować nowych zawodników w La Liga. Czasu na to wszystko jest niewiele, wszystkie liczby muszą się zgadzać na dzień 30 czerwca, czyli już za niespełna trzy tygodnie.

Pierwszym ruchem ku temu będzie sprzedaż 49,9 proc. udziałów Barca Studios, spółki związanej m.in. z klubową telewizją Barca TV. Za to klub ma otrzymać około 50 mln euro, ale to za mało. Dlatego Barca musi szukać kolejnych, dużo konkretniejszych ruchów.

Porządki i cięcia w budżecie płacowym

Takim ruchem są oszczędności na drużynie. Jak informował niedawno wiceprezydent ds. ekonomicznych Eduard Romeu, Barca na wynagrodzenia wydaje kosmiczną kwotę 560 milionów euro rocznie. A przecież dotyczy to już budżetu bez olbrzymich pensji Leo Messiego, Luisa Suareza i Antoine'a Griezmanna. Dla porównania, w przypadku Realu Madryt jest to już tylko 400 milionów, a Bayernu Monachium - 300 milionów. Barca chce zrównać się pod tym względem z odwiecznym rywalem z Madrytu, ale o to nie będzie łatwo.

Stary zarząd pod wodzą Josepa Marii Bartomeu wywindował pensje do kosmicznego poziomu. Dlatego jego zastępca Joan Laporta nie tylko nie przedłużył umowy z Lionelem Messim, ale i wynegocjował obniżki pensji z grubymi rybami - Gerardem Pique, Sergio Busquetsem i Jordim Albą.

To wciąż za mało, dlatego teraz Barcelona planuje kolejną redukcję budżetu płacowego o 160 milionów. Tu może jednak napotkać problemy, zarówno jeżeli chodzi o renegocjacje umów, jak i pozbycie się zbędnych zawodników. W pierwszym przypadku już pojawiają się głosy, że kapitanowie, czyli Pique, Busquets i Alba, na kolejne obniżki przystać nie chcą, a co z pozostałymi piłkarzami? Tego nie wiadomo.

Jeśli chodzi o czyszczenie kadry, oprócz Ousmane'a Dembele, z którym Barca chętnie przedłużyłaby kontrakt, ale jest to już niemalże wykluczone, z klubu mają odejść Luuk de Jong, Adama Traore, Clement Lenglet, Riqui Puig, Martin Braithwaite, Samuel Umtiti, Oscar Mingueza, Neto czy Sergino Dest, a także wypożyczeni ostatnio Francisco Trincao oraz Miralem Pjanić. Pracy w tej kwestii jest sporo, dlatego należy się spodziewać, że ten proces potrwa jednak znacznie dłużej niż do 30 czerwca, a taki jest deadline Barcy na poprawę limitów finansowego fair play La Liga.

Niewykluczone, że koniec końców Barcelona wypchnie z klubu Frenkiego De Jonga, którym interesuje się Manchester United. Barca chciałaby za Holendra co najmniej 80 mln euro i choć De Jong wcale odchodzić nie chce, to jego przyszłość w stolicy Katalonii jest niepewna. To samo dotyczy Memphisa Depaya.

"Dźwignie", które pozwolą stanąć na nogi. Kluczowe głosowanie - 16 czerwca

O dwóch najbardziej spektakularnych pomysłach Barcelony na zdobycie funduszy zadecydują socios klubu w trakcie Nadzwyczajnego Zebrania, które odbędzie się zdalnie, przez internet, 16 czerwca. Przez władze te plany nazywane są "dźwigniami", które pomogą w redukcji długu - na dziś wynoszącego 1,5 mld euro.

- Gdy przychodziliśmy do klubu ponad rok temu, finansowo był on martwy. Dzięki naszym działaniom pacjent jest już na oddziale intensywnej terapii – mówił na środowym senacie Joan Laporta. Ów senat był związany z zaplanowanymi na przyszły tydzień głosowaniami, a Laporta wraz z Romeu tłumaczyli na nim zasadność planowanych ruchów.

- Dzięki "dźwigniom" pacjent stanie na nogi, będzie mógł wyjść ze szpitala i wieść normalne życie - kontynuował Laporta.

A o jakie ruchy dokładnie chodzi prezydentowi Barcelony? Pierwszym z nich jest sprzedaż 49,9 proc. udziałów spółki Barça Licensing & Merchandising, obejmującej sprzedaż pamiątek, zarówno stacjonarną i internetową, jak również sprzedaż licencji na produkty m.in. z klubowych herbem.

- Mamy już oferty na ponad 200 mln euro, ale jesteśmy zdania, że możemy osiągnąć jeszcze lepszą kwotę – mówił Eduard Romeu. Dlatego tej transakcji Barcelona nie chce finalizować na szybko, do końca czerwca, jeśli nie będzie takiej konieczności.

Sprzedaż zysków z praw TV - tak, CVC - nie. 600 milionów w grze, a pomoże Real?

Na czym więc Barca opiera największą nadzieję? Na sprzedaży 25 proc. zysków z praw telewizyjnych. Słynna już umowa z funduszem CVC, którą podpisało większość klubów La Liga, a sprzeciw m.in. Barcelony i Realu Madryt wywołał konflikt tych klubów z szefem ligi Javierem Tebasem, pozwoliłaby Barcelonie na otrzymanie zastrzyku finansowego w wysokości 270 mln euro za 10 proc. zysków z praw telewizyjnych przez najbliższe 50 lat.

Romeu na środowym senacie przedstawił wyliczenia, które pokazały, dlaczego umowa z CVC nie byłaby korzystna dla klubu. Barcelona obecnie otrzymuje około 165 mln euro rocznie z tytułu praw telewizyjnych (do ligi hiszpańskiej). 10 proc. z tej kwoty to 16,5 miliona, co przez 50 lat dałoby zawrotną kwotę 825 mln. Kwotę trzykrotnie większą niż ta proponowana przez CVC, a przecież założeniem tych wyliczeń jest to, że przez 50 lat zyski z praw TV się nie zmienią, podczas gdy one z każdym kontraktem sukcesywnie rosną.

Dlatego też, ku złości Javiera Tebasa, Barcelona odrzuciła tę propozycję i szuka innego rozwiązania. Jest gotowa sprzedać nawet 25 proc. zysków, ale z krótszego okresu 25 lat. Jak tłumaczył Romeu, 25 proc. to optymalny procent, który Barca mogłaby sprzedać, a jednocześnie klub nie chce się zadłużać aż na 50 lat.

Według doniesień medialnych, takowe rozwiązanie znalazła, a pomóc jej w tym miał Real Madryt. Jak informuje "El Confidencial", Barcelona miałaby znaleźć swojego wybawcę w Bank of America, z którym świetne relacje ma prezydent Realu Florentino Perez. I choć nie mówi się, jaki dokładnie procent zysków z praw TV miałaby sprzedać temu bankowi Barcelona, to za 25-letnią umowę klub z Katalonii miałby otrzymać kwotę przekraczającą nawet 600 mln euro.

Po co to wszystko samemu Perezowi? Po pierwsze jest on zdania, że silna Barcelona jest potrzebna także Realowi, a po drugie w tle ponownie pojawia się Superliga. Perez chce odsunąć Barcelonę od relacji z Javierem Tebasem i La Liga, by nie stracić głównego sojusznika w walce o nowe, ekskluzywne rozgrywki.

Biorąc pod uwagę, że socios Barcelony świadomi sytuacji klubu powinni zagłosować 16 czerwca za rozwiązaniami przedstawionymi przez Laportę i Romeu, teraz od nich zależy finalizacja obu dźwigni, które w sumie mogą dać około 850 mln euro, a w połączeniu ze sprzedażą Barca Studios nawet 900.

Wówczas nic nie powinno stanąć na przeszkodzie w sprowadzeniu Roberta Lewandowskiego. W Katalonii cieszą się z zaangażowania kapitana reprezentacji Polski, aby doprowadzić transfer do skutku. Katalońscy kibice i dziennikarze nie mają wątpliwości, że Lewandowski zasługuje na to, by Barcelona zrobiła wszystko, aby spełnić jego marzenie o grze na Camp Nou.

Więcej o:
Copyright © Agora SA