Będąc prezydentem Barcelony Josep Maria Bartomeu podjął kilka dobrych decyzji, ale – generalnie rzecz ujmując – jego etap na Camp Nou był dla klubu fatalnym okresem. A najlepszym tego dowodem był irracjonalny transfer Matheusa Fernandesa, który dziś został przez Barcę zwolniony. Dokładnie o 13.29 piłkarz otrzymał maila z informacją, że jego kontrakt został rozwiązany, a klub godzinę później potwierdził to w swoich mediach społecznościowych.
Wielu kibiców zapyta: "Ale kim w ogóle jest ten Matheus? On w ogóle grał w Barcelonie?". I słusznie. Tego piłkarza trudno było traktować poważnie. Jego transfer rekomendowali Andre Cury (były już skaut Barcy na rynek południowoamerykański) oraz Eric Abidal, ówczesny dyrektor sportowy. Będący w finansowym kryzysie Katalończycy zapłacili aż 7 milionów euro.
Zrozumieć, dlaczego zdecydowali się na taki krok, nie jest łatwo. Ten transfer od początku był zagadką, a wielu uważało go za irracjonalny. Matheus nigdy nie był wielkim, brazylijskim talentem. Ale Barcelona jego transfer zapewniła sobie już latem 2019 roku. Piłkarz do Hiszpanii przeniósł się pół roku później. – Wtedy wszyscy się zgadzali na sprowadzenie mnie. Ale potem przestali ze mną rozmawiać – narzekał pomocnik, który został brutalnie zweryfikowany przez poziom sportowy w Hiszpanii.
W styczniu 2020 roku trafił do walczącego o utrzymanie w LaLiga Realu Valladolid, ale odgrywał tam marginalną rolę. Latem podpisał aż pięcioletni kontrakt z Barceloną, która nie chciała chwalić się nowym wzmocnieniem. Nigdy nie zaprezentowała pomocnika. Nie było sesji zdjęciowej na tle klubowych budynków. Nie było też żadnej konferencji prasowej. Był za to wywiad w "Mundo Deportivo", w którym Brazylijczyk powiedział: – Nie wiem, dlaczego nie zostałem zaprezentowany. Nikt ze mną nie rozmawiał
Ronald Koeman szybko skreślił Matheusa. Dał mu rozegrać tylko 17 minut w meczu Ligi Mistrzów z Dynamem w Kijowie (3:0), w którym dał odpocząć wielu zawodnikom z podstawowej jedenastki. – Miesiąc po tym spotkaniu zapytałem Koemana, czy w starciu z Dynamem zagrałem źle? Usłyszałem: "Nie, dałeś radę, ale nie będziesz grać, bo nie masz potrzebnej jakości". Mam wrażenie, że trener miał coś przeciwko mnie, bo nawet ze mną nie rozmawiał – narzekał Matheus.
Brazylijczyk w "MD" opowiadał, że na treningach był traktowany jak zapchajdziura. – Koeman kazał mi grać w obronie, na bokach, wszędzie, poza moją pozycją. A w większości taktycznych treningów przedmeczowych nie brałem udziału. Rozgrzewałem się z zespołem, ale pracowałem sam, strzelając na bramkę – lamentował 22-latek.
Koeman nawet nie próbował ukrywać, że nie potrzebuje Matheusa. Chciał się go pozbyć już po pierwszych treningach, ale nikt go nie chciał. Na biurka dyrektorów z Camp Nou nie trafiła ani jedna oferta za pomocnika, dlatego też konieczne było rozwiązanie z nim kontraktu, tak samo jak z Douglasem Pereirą, innym transferem Barcy z Brazylii śmierdzącym przekrętem.
Prawy obrońca wylądował w Besiktasie, gdzie w całym sezonie 2020/21 nie rozegrał ani jednego meczu, a turecki klub stara się go pozbyć. Bezskutecznie. Zobaczymy, jak potoczą się losy Matheusa, ale trudno wyobrazić sobie, by europejskie kluby się o niego zabijały, bo też Brazylijczyk nie zrobił absolutnie nic, by uzasadnić, że jest wart 7 milionów euro zapłaconych za niego przez Barcę.
Rozwiązanie kontraktu z Matheusem to prezent urodzinowy dla prezydenta Joana Laporty, który stara się wyciągnąć klub z problemów, w które wpakował go Bartomeu. – Sytuacja jest znacznie gorsza niż się spodziewaliśmy – nie ukrywał Laporta. Negocjuje on przedłużenie kontraktu z Leo Messim. Porozumienie jest coraz bliżej, ale umowa wygasa już w środę o 23:59 i, teoretycznie, w czwartek 34-latek może być bezrobotnym piłkarzem.
Argentyńczyk prawdopodobnie zgodzi się na znaczącą redukcję wynagrodzenia, ale to nie rozwiąże finansowych problemów Barcy, którą – po sprowadzeniu Memphisa Depaya, Erica Garcii, Sergio Agüero i Emersona Royala – czeka znaczące i trudne odchudzanie kadry, bo piłkarzom w Katalonii żyje się jak pączkom w maśle. Odstrzeliwując Matheusa w tak bezkompromisowy sposób Laporta pokazuje jednak, że nie boi się ostrych, drastycznych ruchów, które będą konieczne przy redukowaniu budżetu płacowego.