"Wiedziałem, że w Atletico trzeba cierpieć, ale nie aż tak!". Spisek i walizki z pieniędzmi

Jakub Kręcidło
Atletico dziesięciokrotnie zdobywało mistrzostwo Hiszpanii. Raz zapewniło je sobie w przedostatniej kolejce, dziewięciokrotnie w ostatniej. Teraz może być podobnie, chociaż jeszcze w lutym wydawało się, że madrytczycy po tytuł sięgną w cuglach. - Wiedziałem, że w Atletico trzeba cierpieć. Ale nie spodziewałem się, że aż tak! - powiedział zdumiony Luis Suarez po meczu z Osasuną (2:1).

Atletico od lat jest nazywane "El Pupas". Przeklęci. Gdy są blisko czegoś dobrego, zwykli wypuszczać to z rąk. Wydawało się, że w tym sezonie klątwa uderzy z wielką siłą. W lutym zdążyliśmy ogłosić Atleti mistrzem Hiszpanii, aby w marcu i kwietniu gryźć się w język. Ale rywale dali madrytczykom kolejną szansę, ci punktowali w nieprawdopodobnych okolicznościach i jeśli w sobotę ograją będący w potężnym kryzysie Real Valladolid (jedna wygrana w dwudziestu meczach, klub Ronaldo jest o krok od spadku), po siedmioletniej przerwie sięgną po tytuł.

Zobacz wideo Atletico pozostaje faworytem LaLiga? "To jest największy problem Barcelony"

Atletico – mistrzowie ślizgania się. "Gdybyśmy nie cierpieli, nie bylibyśmy sobą"

Na Wanda Metropolitano przypominają: co cię nie zabije, to cię wzmocni. W tym sezonie piłkarze Diego Simeone „ślizgali się" wielokrotnie. Jesienią Alaves (2:1) i Eibar (2:1) ogrywali po golach w ostatnich sekundach. Wiosną trzy punkty z Alaves (1:0) uratowali dzięki fenomenalnej paradzie Jana Oblaka, który obronił rzut karny. A w ostatnich pięciu kolejkach igrali z ogniem. Z Athletikiem przegrali (1:2). Z Elche (1:0) wygrali dzięki temu, że Fidel spudłował z jedenastu metrów. Z Barceloną bezbramkowo zremisowali, ale na finiszu Ousmane Dembele zmarnował stuprocentową szansę. Z Realem Sociedad prowadzili już 2:0, ale w ostatnich 20-30 minutach byli na linach i wygrali tylko dzięki temu, że Baskom brakowało skuteczności. 

– Może wydawać się, że jesteśmy blisko. Ale mamy jeszcze długą drogę – twierdził wówczas Koke. To się potwierdziło. Przed tygodniem w starciu z Osasuną (2:1) Los Colchoneros  byli bliscy zaprzepaszczenia wysiłku z całego sezonu. Na kwadrans przed końcem przegrywali 0:1 i wydawało się, że klątwa „El Pupas" zadziała ponownie, ale wszystko zmieniło się w trakcie przemowy Simeone przy okazji przerwy na uzupełnienie płynów. Najpierw wyrównał Renan Lodi, a na dwie minuty przed końcem bezcenne zwycięstwo, przedłużające marzenia o tytule, zapewnił Luis Suarez.

– Gdybyśmy nie cierpieli, nie bylibyśmy sobą – przekonywał Koke, który od dwóch lat jest kapitanem drużyny. Hiszpan, który spędził całą karierę w Atletico, kilka tygodni temu deklarował: „Wygramy tę ligę, bo nikt w nas nie wierzy". Ten rok to historia o pokonywaniu słabości. Madrytczycy rozpoczęli rozgrywki fenomenalnie, ku zdziwieniu ekspertów widzących w nich wyłącznie tło dla Barcelony i Realu. Zdobyli 50 na 57 punktów w rundzie jesiennej. Ale później stali się ofiarą własnego sukcesu. Na drużynę nałożona została wielka presja, która rosła z każdą kolejną wpadką, a tych nie brakowało. W związku z falą kontuzji i zakażeń koronawirusem zatraceniem skuteczności przez Suareza, kłopotami defensywnymi czy oczekiwaniami Rojiblancos stracili dziesięciopunktową przewagę. Na początku sezonu nikt nie robiłby problemu, gdyby Atleti nie zdobyłoby tytułu. Ale gdyby zmarnowało tak wielką przewagę, zostaliby uznani za wielkich przegranych, utwierdzając wszystkich w przekonaniu, że przydomek „pupas" nie wziął się znikąd.

Odmienione Atletico Madryt. Sinusoidalny sezon bez jednego bohatera

Na Wanda Metropolitano mieli szczęście, że trwa sezon, w którym rywale sprawiają wrażenie, jakby tytułu nie chcieli. Gdy pod koniec kwietnia Barcelona miała szansę wyjść na prowadzenie, ta przegrała z Granadą (1:2). Gdy na trzy kolejki przed końcem okazję miał Real, nie zdołał ograć Sevilli (2:2). Gigantom brakowało żądzy zwyciężania, którą gracze Simeone mieli we wspomnianych starciach Realem Sociedad i Osasuną, w których drużyna pokazała dwie twarze: najpierw tę znaną z przeszłości, czyli cierpiącą i broniącą wyniku, a później tę nową, znacznie ofensywniejszą.

Podsumowanie tego sezonu Atletico łatwe nie jest. Drużyna nie ma jednoznacznego bohatera. Na każdym etapie sezonu pojawiał się inny lider. Początek należał do Joao Feliksa, który później zgasł. Eksplodował talent Marcosa Llorente, który stał się gwiazdą całej ligi. Jesienią kluczowe gole strzelał Suarez, ale między marcem a połową maja miał serię niespełna dwóch miesięcy bez gola. – Wchodzimy w „strefę Suareza", na pewno odegra kluczową rolę – przekonywał przed tygodniem Simeone. Nie pomylił się, bo choć Urugwajczyk w starciu z Osasuną zmarnował mnóstwo okazji, to decydującego gola strzelił. Gdy był w kryzysie, formę życia prezentowali Yannick Carrasco, którego wielu skreśliło po wyjeździe do Chin, czy Mario Hermoso. 

Zmiana podejścia Diego Simeone uratowała sezon Atletico

Co jeszcze niedawno wydawałoby się absurdalne, Atletico w tym sezonie zdecydowanie lepiej broniło, grając do przodu. To znaczy: im wyższy pressing stosowało i im dalej grało od własnej bramki, tym lepsze były rezultaty, bo dzięki temu znacznie więcej piłek docierało do Suareza, który nie nadaje się do gry daleko od pola karnego przeciwnika. Gdy wiosną Atleti pozbawione Trippiera, Llorente czy innych kluczowych postaci wróciło do starego schematu, przyszedł kryzys. 

Simeone to zrozumiał. I zmiana jego podejścia uratowała sezon Atleti. Przez lata próbował on dostosować nowych piłkarzy do swojego schematu, co doprowadzało do licznych transferowych wpadek. Teraz, po rozstaniu ze starą gwardią (Diego Godin, Juanfran, Filipe Luis, Gabi, itd.) i po nieudanym sezonie przejściowym, wreszcie dostosował on taktykę do zawodników. Porzucił ukochane 4-4-2 na rzecz ustawienia z trójką stoperów, dzięki któremu zbudował lewego wahadłowego Carrasco czy pół-lewego stopera Hermoso, odbudował karierę Koke czy stworzył znakomity duet Trippier – Llorente, którego ataków prawym skrzydłem bała się cała Hiszpania. Tylko pytanie, jak długofalowy to projekt, skoro żaden z kluczowych piłkarzy (nie licząc Joao Feliksa, który nie umie ustabilizować formy) nie ma mniej niż 24 lat?

Spisek? Walizki z pieniędzmi? Atletico jest zależne tylko od siebie

– Teraz został nam najtrudniejszy krok – przekonują piłkarze Atletico. Paulo Futre, klubowa legenda, obawia się spisku VAR, inni martwią się, że w ruch pójdą słynne maletines, czyli motywacyjne walizki z pieniędzmi. Ale Valladolidu przed ostatnią kolejką nakręcać nie trzeba, i to nie tylko ze względu na przyjaźń łączącą właściciela klubu Ronaldo z Zinedine’em Zidane’em i Florentino Perezem. Real walczy o utrzymanie, do którego potrzebuje nie tylko ograć Atleti, ale jeszcze liczyć na wyniki innych meczów. – Dwa tygodnie temu z piłkarzy uszło powietrze – przyznał niedawno trener Sergio Gonzalez.

Simeone rywala nie lekceważy, tak samo jak losu. O mistrzostwie nie mówi. Hiszpanie śmieją się, że jest tak przesądny, iż tytuł stał się dla niego odpowiednikiem Lorda Voldemorta z Harry’ego Pottera, którego imienia nie można było wymawiać. Trener stara się za wszelką cenę zmniejszać presję ciążącą na zawodnikach, ale w klubie napięcie jest duże. Atletico od lat czeka na tytuł. Korytarze Wanda Metropolitano, gdzie niegdyś była m.in. strefa mieszana, zamieniły się w muzeum Atleti. Są tam koszulka Godina z meczu z Barceloną z mistrzowskiego sezonu 2013/14, strój Simeone z mistrzowskich rozgrywek 1995/96, czarny trykot, w którym Atleti podbiło Anfield Road czy liczne flagi, szaliki czy inne symbole miłości do klubu, które przysyłali fani z całego kraju... 

W sobotnie popołudnie oczy całej Hiszpanii będą zwrócone na Valladolid. Kibice Atletico mają nadzieję, że tym razem obejdzie się bez niesamowitych zwrotów akcji i ataków serca. "Proszę cię o tylko jedną rzecz" – głosił transparent, jaki rozwieszono w piątek w ośrodku treningowym. Skupiony na pracy Simeone na trwającej siedem minut konferencji prasowej mówił z szybkością karabinu. Jego zespół o 18:30 wyjechał do Valladolidu autokarem, gdzie będzie wspierane przez ponad tysiąc fanów liczących, że ich zespół spokojnie zapewni sobie mistrzostwo. Ale czy Atleti tak potrafi, na spokojnie, gdy przyzwyczaiło do zawałów serca? – Taki już nasz los – uśmiecha się Simeone, którego zespół tytuł w 2014 roku zapewnił sobie po „zwycięskim remisie" z Barceloną, oczywiście w ostatniej kolejce. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.