Tatuaże, pizza, hipokryzja i aresztowania. W barcelońskich wyborach było wszystko

W barcelońskiej kampanii prezydenckiej było wszystko. Były i tatuaże, i pizza, i hipokryzja, i murale, i twitterowe boty, i aresztowania, i wiele innych rzeczy. Brakowało jednej rzeczy: spokoju. Ten na Camp Nou ma zagościć od poniedziałku, gdy po raz pierwszy od października Barcelona będzie miała szefa - Joana Laportę, Victora Fonta lub Toniego Freixę.

Od czasu przejęcia Barcelony Ronald Koeman narzekał na mnóstwo rzeczy. W wielu przypadkach miał do tego prawo, choć musiał liczyć się z tym, że przychodzi do klubu pogrążonego w chaosie. Ale takiego zamieszania pewnie nie spodziewał się nawet on. Jego szef, Josep Maria Bartomeu, zrezygnował po trzech miesiącach współpracy, a przez ostatnie pół roku Holender nie miał przełożonego. Musiał gasić pożary nie tylko na murawie, ale i poza nią, przechodząc szybki kurs zarządzania kryzysowego. Skandal gonił skandal, a kończąca się kampania wyborcza bynajmniej nie pomagała, chociaż przynajmniej ona nie generowała realnych problemów, a (niekiedy absurdalną) polemikę.

Zobacz wideo Iniesta o Pedrim: "Ma kolosalny potencjał i wspaniałą przyszłość w Barcelonie"

Jedni rozdawali piłki, inni długopisy, a oni uderzyli pięścią w stół: liczono, że kiełbasą wyborczą okażą się pizza oraz rozdawanie tatuaży, ale srogo się przeliczono

W wyborach z 2015 roku Jordi Farre wystartował z hasłem: "Jesteśmy normalnymi ludźmi". Teraz nie mógłby go użyć, bo jego kampania do normalnych nie należała. Ten przedsiębiorca – zarabiał na chleb np. reżyserując filmy pornograficzne czy produkując odzież – miał absurdalną kampanię. Niektóre jego postulaty miały sens, niektóre były szalone (chciał np. stworzyć w klubie urząd pracy dla bezrobotnych socios), ale został zapamiętany z obietnicy, że w zamian za poparcie oferuje tatuaż z herbem Barcelony oraz pizzę, i to nie byle jaką, bo przygotowywaną przez Fabiana Martina, jednego z najlepszych pizzermanów na świecie. Dlaczego uznał, że akurat tym przekona socios? – W kampanii wyborczej musi być trochę radości. Jedni rozdawali piłki, inni długopisy. My woleliśmy uderzyć pięścią w stół – przekonywał Farre.

Z hukiem kampanię rozpoczął Joan Laporta, który w latach 2003-2010 był prezydentem Barcelony. Po porażce z opromienionym trypletem Bartomeu w wyborach z 2015 roku wielu zdążyło o nim zapomnieć ale wystarczył mu jeden krok, by przypomnieć kibicom Barcelony nie tylko o swoich zasługach, ale i o utraconej w ostatnich latach dumie. Za 120 tys. euro wykupił kolosalny baner w okolicach Santiago Bernabeu z podpisem: "Nie mogę się doczekać, by was zobaczyć", a poinformował o tym na Twitterze z podpisem: "Cześć, Madrycie!". Był to ruch wyrazisty, energetyczny, polaryzujący i uderzający w odwiecznego rywala – dokładnie tego oczekiwali kibice.

– W marketingu jesteś pieprzonym szefem. Ale porównajmy projekty! – mówił Victor Font. Przedsiębiorca długo wydawał się być faworytem w wyborach, bo nad planem pracował sześć lat. Ale im dłużej trwała kampania, tym gorzej sobie radził. Zresztą, o tym, że faworyt jest jeden mówiła już liczba podpisów zebranych przez kandydatów – w styczniu, jeszcze przed przełożeniem wyborów ze względu na pandemiczne obostrzenia, Laporta przedłożył ich aż 10257, co jest drugim wynikiem w historii klubu. I jest to też liczba wyższa niż ta, którą łącznie przedstawili inni kandydaci na prezydenta – Font (4713), Toni Freixa (2822) i Emili Rousaud (2510). Ten ostatni ostatecznie wycofał się z wyścigu, bo próg wymaganego poparcia (2257) przekroczył minimalnie, a też pojawiły się głosy, iż kupował podpisy od innych prekandydatów, z których większość zdecydowała się na zniszczenie głosów poparcia, co wywołało niemałe kontrowersje.

Specjalizacja: punktowanie rywali

Sama kampania wyborcza była farsą. Rywale próbowali atakować Laportę, który skupił się na tym, co umie najlepiej – polityce. To niesamowicie charyzmatyczny człowiek. Oblicze sentymentu do dawnych, złotych czasów. W bezpośrednich konfrontacjach niezmiernie konkretny gość. Font i Freixa najwyraźniej o tym nie wiedzieli. Bezpośrednie starcia były rzeźnią. Jasne – i Toni, i Victor mieli do powiedzenia dużo ciekawych rzeczy, na przykład na temat wyprowadzenia klubu z finansowego kryzysu, jednak ich wypowiedzi ginęły wśród, niekiedy populistycznych, ciosów wyprowadzanych przez Laportę. Font narzekał, że jego rywal nie chciał wziąć udziału w debacie. Gdy wreszcie do tego doszło, to spełnił się najgorszy sen katalońskiego przedsiębiorcy. Joan jako zdecydowanie lepszy polityk był w stanie z uśmiechem zbyć każdy atak, nie dając się wyprowadzić z równowagi i jednocześnie przechodząc do ataku.

Przykłady można mnożyć. Gdy Font zachwalał, że nad projektem pracował przez wiele lat, Laporta podkradał mu kluczowych ludzi, w tym Jordiego Cruyffa czy Alberta Beinagesa. Gdy Font narzekał i mówił, że rywal działa w chaosie, Laporta odpowiadał: "Gdy pan Victor przygotowywał PowerPointy, ja zbudowałem drużyny, które zdobyły dwie Ligi Mistrzów (2006, 2009) i fundament pod kolejny triumf (2011)". Gdy Font zachwalał Laportę, usłyszał: "Jeśli tak ci się podobam, to na mnie zagłosuj". Gdy Font mówił, że "chciałby podziękować...", to Laporta wciął mu się w środek zdania: "Xaviemu", wokół którego oparty był projekt rywala.

Freixie też się oberwało. Gdy mówił, że "jeśli wygra wybory to Messi zostanie", Laporta punktował: – "Toni, gdy byłeś w klubie, pojawiało się mnóstwo wycieków uderzających w Leo, że da się go zastąpić. Nie wydaje mi się, by Messi był podekscytowany perspektywą twojej prezydentury". A gdy Freixa, który był członkiem zarządów Sandro Rosella i Bartomeu, zapowiadał, że jeśli nie wygra, to pogratuluje zwycięzcy i będzie chciał mu doradzać, tak jak doradzał Bartomeu, to Laporta wystrzelił: – "Cóż, wszyscy widzimy, jak dobrze to wyszło", przypominając, że były prezydent niedawno wylądował za kratkami.

Freixa najbardziej "zasłynął" jednak swoimi kampaniami reklamowymi. O ile ta na billboardach na barcelońskich przystankach autobusowych była przeciętnej jakości, to była "normalna". Nienormalne były jednak jego działania w mediach społecznościowych. Nie dość, że za pośrednictwem wykupionych botów wpływał na wyniki twitterowych sondaży prezydenckich, chcąc być jak najbliżej Laporty, to jeszcze opłacił konta, za pośrednictwem których ludzie "potwierdzają" oddanie głosu korespondencyjnego na Toniego. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że wszędzie publikowane było to samo zdjęcie koperty. To działania absurdalne, szczególnie w obliczu BarcaGate i kryzysu wywołanego przez Bartomeu w mediach społecznościowych, ale Freixa nie ma sobie nic do zarzucenia. Gdy został zapytany o ten temat w "Mundo Deportivo", odrzekł: – Cieszę się, że analizuje się kwestie social media, ale my dużo przeszliśmy. Gdy opublikuję wpis broniący Barcę dostaję 1400 wiadomości z wyzwiskami. Ktoś za tym stoi. Tak samo jak stał za hashtagami #ValverdeOut czy #BartomeuOut.

Najbardziej przebojowy Laporta wygrywa dzięki defensywie

Mimo tego, Freixa, encyklopedia barcelonismo (podobno jest w stanie wyrecytować jedenastki z ostatnich 30 lat), ma szansę na zadziwiająco dobry wynik. Początkowo mało kto dawał mu szansę, ale ostatecznie może okazać się drugą siłą. Ciężko pracował, spotykał się z socios i regularnie przebijał się do tradycyjnych mediów. Dzięki wsparciu np. z "Mundo Deportivo" mógł przejąć sporą część elektoratu anty-Laporta. Joan cieszy się poparciem "cruyffistów", Freixa "nunezistów" (frakcji, z której wywodzili się też Rosell i Bartomeu), a Font niby trafia do wszystkich, ale tak naprawdę do nikogo – a to w polityce droga donikąd, tak samo jak obsesyjne podkreślanie tego, co zrobił i czego nie zrobił pan Laporta. – Oskarżają mnie o krytykowanie Laporty... Ja nie krytykuję Laporty. Prowadzimy kampanię wyborczą... Jeśli nie mogę opisywać swojego projektu, zostaję w domu. A to, że on nie ma projektu, to fakt, nie opinia. Laporta nie ma planu. Działa chaotycznie! – narzekał Font.

Z biegiem czasu Font pogubił się w swoich działaniach. Zapowiadał się na realną alternatywę dla Barcelony, proponując m.in. wprowadzenie elektronicznego głosowania i wprowadzenie Barcy w technologiczny XXI wiek, ale został brutalnie zweryfikowany jako polityk, a w 2018 roku Bartomeu podsumował go tworząc wytyczne do hejtowania w mediach społecznościowych: "Font nie ma pojęcia o piłce". Victor jest świetnym przedsiębiorcą i prawdopodobnie najlepszym menedżerem z całej trójki (ma największe doświadczenie i portfolio biznesowe), jednak charyzmy kupić się nie da, a i jego przygotowywany przez sześć lat projekt miał sporo wad.

Nawet jeśli wypominał Laporcie, że "gdy w sierpniu pracowali nad usunięciem Bartomeu, to Joan wylegiwał się w hamaku", to później przypominano mu, że mimo posiadania planu tak do końca go nie ma. W sierpniu mówił, że "Xavi zastąpiłby Koemana na stanowisku trenera, nawet gdyby zespół zdobył tryplet". Teraz wycofuje się z tych słów, oferując legendarnemu pomocnikowi posadę "generalnego menedżera", w której Hiszpan nie ma jednak żadnego doświadczenia i którą zacząłby pełnić nie tuż po wyborach, ale dopiero pod koniec kwietnia, po zakończeniu sezonu w Al-Sadd. Jednocześnie Font musi też słuchać uwag ze strony Laporty, że "ze słów Victora można było odnieść wrażenie, iż Xavi będzie szefem sekcji koszykarskiej" czy że tak naprawdę wszyscy się od Fonta odwrócili, na czele z Cruyffem i Benaigesem. – To, że pan Font mówi o Xavim, Xavim i Xavim, nie znaczy, że mu uwierzę. Często z nim rozmawiam. Pan Font wywiera zbyt dużą presję na Xavim, by go poparł – narzekał Laporta.

To spory paradoks, że Laporta, będący najbardziej przebojowym człowiekiem z całej trójki, potencjalny końcowy sukces zawdzięczać będzie defensywnej taktyce. Celem było przede wszystkim się nie pomylić. I to się udało. Zaczął od mocnego uderzenia, później strzelał przede wszystkim w debatach i wyciągał wnioski. Gdy Font regularnie musiał korygować swoje plany dyrekcji sportowej, Laporta tak naprawdę nie powiedział nic. Ogólnikami opowiedział o tym, jaką Barcę chciałby widzieć na murawie, i w sumie tyle. Ale robiąc to, i tak pokazał siłę. Gdy przemawiał, wraz z nim na sali byli Jose Ramon Alexanko (piłkarz Dream Teamu Johana Cruyffa), Mateu Alemany (twórca potęgi Valencii, znakomity dyrektor generalny), Victor Valdes (były bramkarz Barcy, trener młodzieży) czy wspomniany Benaiges (odkrywca talentu Andresa Iniesty, legenda La Masii), nie mówiąc już o filmikach ze wparciem od legend – Samuela Eto'o czy Rafaela Marqueza. W kuluarach spekuluje się, że wraz z Joanem na Camp Nou powróciłby darzony w Barcelonie wielką estymą Carles Puyol, który miałby pełnić rolę instytucjonalną, np. w klubowej fundacji.

Biały dym nad Camp Nou już w niedzielę wieczorem

Prawda jest taka, że kampanii wyborczej w Barcelonie dość mają już wszyscy. Miała potrwać kilka tygodni, ale przez przełożenie wyborów i zorganizowanie ich w najpóźniejszym możliwym terminie, trwała cztery miesiące. W ich trakcie wydarzyło się mnóstwo rzeczy, na czele z aresztowaniem Bartomeu czy wyciekiem kontraktu Messiego. Na Camp Nou mają nadzieję, że wraz z wyborem nowego prezydenta pozaboiskowe zamieszanie dobiegnie końca. Biały dym spodziewany jest w niedzielę ok. 23-23:30. Wybory, w których udział korespondencyjnie wzięło już 20663 socios, potrwają w niedzielę od 9 do 21. Pozostałych 87749 uprawnionych do głosowania socios będzie mogło oddać głos w 123 urnach położonych w całej Katalonii, w tym 111 na Camp Nou i Palau Blaugrana.

Więcej o:
Copyright © Agora SA