Za Barceloną tydzień kompromitacji. Gdy wydawało się, że potwierdzenie długów przewyższających miliard euro stanowi dotknięcie dna, na Camp Nou udało się zejść jeszcze niżej. W piątek wyciekł raport komisji sportowej, podkreślający konieczność transferu Erica Garcii, a w niedzielę i poniedziałek dziennik "El Mundo" opublikował "faraoniczny kontrakt Leo Messiego rujnujący Barcę". Zawarte w nim kwoty (555 mln euro brutto w cztery lata) szokują. Ale tylko na pierwszy rzut oka.
Messi mówił, że ma dość bycia źródłem problemów. A znów wbito mu nóż w plecy
Katalońskie media podają, że Messi przyjął wyciek ze "złością, wkurzeniem i bólem". Ale wiązało się to raczej z faktem, że kolejny raz ktoś z Barcelony wbił mu nóż w plecy. Argentyńczyk już w listopadzie narzekał, że "ma dość bycia źródłem wszystkich problemów", a teraz kolejny raz, wbrew woli, znalazł się w centrum uwagi. Dziwić może, że publiczna debata nie krąży wokół pytania: "Czy Leo zarabia za dużo?", tylko: "Czy Messi zrujnował Barcelonę?". To, zdaniem komentatorów, każe sądzić, że wyciek pochodzi z klubu. Na Camp Nou jest wiele osób, które geniusza z Rosario nie trawią i które – jak np. przedstawiciele poprzedniego zarządu – chętnie wybieliłyby swój wizerunek, który ucierpiał po opublikowaniu raportów na temat dramatycznej sytuacji finansowej Barcelony.
"Popełniono przestępstwo". Prawnicy Messiego zaczęli dzwonić, nerwy wśród "podejrzanych"
– Nie będziemy siedzieć z założonymi rękoma – grzmią prawnicy Messiego. Oni, podobnie jak klub, zapowiedzieli pozwanie "El Mundo" i odnalezienie źródła wycieku. – Ktoś, kto wyniósł te informacje, nie ma przyszłości w klubie. To obrzydliwe – uważa Ronald Koeman. Potencjalnych winnych jest niewielu. Dostęp do kontraktu miała rodzina piłkarza, kilku pracowników klubu, a także prawnicy, LaLiga czy urząd skarbowy. – Popełniono przestępstwo – argumentuje Joan Laporta, były prezydent klubu. Co zrozumiałe, nikt nie chce znaleźć się nawet w cieniu podejrzeń. "El Mundo" powołuje się na tajemnicę dziennikarską. Niektórzy, jak np. Josep Maria Bartomeu, który niedawno ustąpił ze stanowiska prezydenta, sami kontaktują się z mediami, by zadeklarować, że nie mają z wyciekiem nic wspólnego. A do reszty odzywają się prawnicy Leo. Gdy zadzwonili do Carlesa Tusquetsa, szefa komisji zarządzającej Blaugraną, usłyszeli: – Dlaczego miałbym atakować najcenniejszy majątek klubu?
Barcelona płaci Messiemu 130-140 mln euro rocznie. Ale i tak jej się to opłaca
Nad tą kwestią warto się zatrzymać. – Wyciek konkretnych liczb nas nie zabolał, bo wiemy, że Leo generuje więcej, niż zarabia – argumentowali bliscy Messiego. – Z badań naszych ekonomistów wynika, że Leo generuje jedną trzecią budżetu Barcelony – ocenił Laporta. Daje to ok. 200-300 mln euro rocznie. Jeśli założymy, że roczny koszt utrzymania Messiego to ok. 130-140 mln euro, zostaje co najmniej kilkadziesiąt mln zysku. Skąd to się bierze? – Sprzedając markę Barcelony, robisz to za pomocą twarzy Messiego – argumentował Cinto Ajram, który swego czasu odpowiadał za relacje ze sponsorami Blaugrany. Zgadza się z nim Marc Ciria. – Kiedy rozmawiasz z potencjalnym reklamodawcą, wizerunek Messiego jest na 90 proc. slajdów w PowerPoincie – powiedział kataloński ekonomista, w którym Laporta w 2015 r. widział szefa departamentu finansowego.
"Bez Messiego Barcelona nigdy nie osiągnęłaby przychodów na poziomie miliarda euro"
Wpływ Messiego na klub widać w różnych aspektach jego działalności. Gdy Barca jedzie na tournée do Azji lub USA, obowiązują dwie stawki za mecz sparingowy. Jeśli chcesz Barcę bez Leo, wystarczy około miliona, góra półtora mln euro. Jeśli 33-latek ma wejść na murawę, stawka rośnie czterokrotnie. Ciria mówi, że ok. 40 proc. osób na trybunach Camp Nou zwykli stanowić turyści, którzy płacili po 200-300 euro za bilet i możliwość zobaczenia jednego z najlepszych piłkarzy w historii. W skali roku to 20-30 mln euro przychodu. Koszulki z numerem "10" i nazwiskiem Messiego to ok. 60 proc. wszystkich strojów, jakie sprzedawane są przez Blaugranę. Przed pandemią muzeum Barcy odwiedzało ok. dwóch milionów osób rocznie. Klub generował ok. 8 proc. przychodów miasta z turystyki. – Bez Messiego Barcelona nigdy nie osiągnęłaby przychodów na poziomie miliarda euro – przekonywali ekonomiści.
Pytanie, którego boją się na Camp Nou: ile warta jest Barcelona bez Messiego?
Już w sierpniu, gdy Argentyńczyk wysłał burofax i chciał opuścić Camp Nou, zastanawiano się, jak bardzo jego brak wpłynąłby na przychody nie tylko Barcelony, ale i całej LaLiga. Ciria dowodzi, że wartość kontraktów telewizyjnych jest w dużej mierze uzależniona od Argentyńczyka. Teraz przekonują się o tym w Barcelonie. Reklamodawcy boją się podpisywać z nią długoterminowe umowy, bo nie wiedzą, czy zostanie Leo, którego niełatwo było przekonać do udziału w kampaniach reklamowych. Rakuten, japoński gigant sprzedaży elektronicznej, przedłużył kontrakt o rok (do czerwca 2022 r.), ale jego wartość – w związku z pandemią i niepewną przyszłością 33-latka – zmalała o połowę. Klub nie doszedł do porozumienia z Beko, z którym współpraca wygasa po zakończeniu obecnego sezonu i które jest trzecim najważniejszym sponsorem Barcy (po Nike, umowa do 2026, i Rakutenie). – Nie będzie tak, że po odejściu Messiego reklamodawcy porzucą Barcelonę i ta nie będzie w stanie znaleźć sponsora. Ale nikt nie będzie chciał płacić jej tyle, ile płaciłby z Messim w składzie – ucina Ciria.
"Chcecie znać liczby Messiego? Tu je macie!". Leo swojej części umowy dotrzymał
– Ten, kto mówi, że kontrakt Leo rujnuje Barcelonę albo kompletnie się nie zna, albo chce zaszkodzić Barcy – przekonuje Jordi Mestre, były wiceprezydent klubu z Camp Nou i jeden ze współwinnych kryzysu ekonomicznego, w jakim znalazła się Blaugrana. Messi swojej części umowy dotrzymał. Pobierał najwyższą pensję w świecie futbolu, ale na nią zasłużył, zarówno pod względem marketingowym, jak i sportowym, bo przez ostatnie lata był jednym z najlepszych, jak nie najlepszym zawodnikiem drużyny, która zdobyła cztery Ligi Mistrzów i wygrywała LaLiga w 10 z 16 ostatnich sezonów. A 33-latek zdobył w tym czasie 650 bramek i miał 260 asyst w 755 spotkaniach. "Chcecie znać liczby Messiego? Tu je macie!" – pisali dziennikarze argentyńskiej gazety "Ole".
Po odejściu Neymara Barcelona spała na kasie. Ale te pieniądze spaliła i jest w kryzysie
W 2017 r. Barcelona zaoferowała mu gigantyczny kontrakt, bo była pod ścianą. Po odejściu Neymara prezesowi Bartomeu zależało tylko na zdjęciu z uśmiechniętym Leo. Ostatecznie je dostał, płacąc za nie pół miliarda euro. Ale później zaczął się kryzys. Przez ostatnie lata Barcelona zarządzana była katastrofalnie. Klub od 2015 wydał około miliarda euro na transfery, oferując piłkarzom pensje niewspółmierne do ich umiejętności. Victor Font, kandydat na prezydenta Blaugrany, zwraca uwagę, że kłopotem nie jest to, że Messi zarabia rocznie 140 mln euro. To inne kontrakty pociągnęły Barcę na dno. Po sprzedaży Neymara Katalończycy mieli na koncie 222 mln euro, bo dostali największy przelew w historii futbolu. Ale te pieniądze zmarnowali. Samo sprowadzenie i utrzymanie Philippe Coutinho, Ousmane Dembele czy Antoine'a Griezmanna kosztowało Katalończyków ponad 600 mln euro. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Barcelona jest dziś w najpoważniejszym ekonomicznym kryzysie od lat. Katalończycy mają krótkoterminowe długi na poziomie 730 mln euro, z czego 196 mln to spłata transferów. W tym roku na płace wydadzą 74 proc. przychodów, czyli zdecydowanie więcej, niż rekomenduje UEFA (60 proc.). Całościowy dług to 1,173 mld euro. – Trudna sytuacja Barcelony nie jest winą Messiego, ale efektem pandemii koronawirusa – przekonywał prezes LaLiga Javier Tebas.
"Ruiną nie jest kontrakt Leo, ale fakt, że ktoś próbuje zrzucić na niego winę za błędy dyrektorów"
Ruiną, o której pisało "El Mundo", nie jest kontrakt Leo, ale fakt, że ktoś próbuje zrzucać winę na Argentyńczyka za błędy popełnione przez dyrektorów, którzy - wraz z pandemią - doprowadzili Katalończyków do zapaści. Jak podkreślał Ruben Uria, któremu we wrześniu 33-latek udzielił wywiadu, w którym potwierdził, że pragnął odejść, to nie jest wina Leo, że klub zatrudniał agencje do krytykowania go w mediach społecznościowych. Ani to, że prezes Bartomeu go okłamywał. Ani to, że podejmowano liczne złe decyzje sportowe, jaką okazuje się np. dopłacanie do pensji Luisa Suareza w zmierzającym po mistrzostwo Atletico. Ani to, że na Camp Nou problem gonił problem.
Czy doniesienia "El Mundo" wpłyną na przyszłość Messiego?
W poniedziałek na okładce "El Mundo" pojawiła się informacja, że nawet gdy Messi odejdzie z Barcelony, to klub i tak będzie musiał zapłacić mu 39 mln euro. Wcześniej o tej klauzuli informowała "La Vanguardia", której zdaniem Leo dogadał się już z klubem w sprawie rozłożenia płatności na osiem rat aż do czerwca 2025 r. Ta sama gazeta w poniedziałek podała, że wyciek dokumentów nie wpłynie na decyzję Argentyńczyka o jego przyszłości. Nawet jeśli do wycieku doprowadził ktoś z byłego zarządu lub jeden z członków komisji zarządzającej, to po 7 marca, gdy odbędą się wybory prezydenckie, żadnej z tych osób na Camp Nou nie będzie. Za nieco ponad miesiąc 33-latek ma usiąść z nowym, potencjalnym szefem i wysłuchać jego propozycji, ale ostatecznie o swoim planie poinformuje dopiero po zakończeniu sezonu, tak jak zapowiadał w rozmowie z Jordim Evole w telewizji "La Sexta".