Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
Liczby nie kłamią. W pierwszym tygodniu grudnia Barcelona praktycznie pożegnała się z marzeniami o mistrzostwie. Atletico ma nad nią 12 punktów przewagi. Nikt w historii LaLiga nie odrobił takiej straty, by sięgnąć po tytuł. – Do końca sezonu jeszcze daleko, ale jeśli szybko nie poprawimy gry i nie pozbędziemy się wahań formy, to zaraz nie będzie o czym rozmawiać – ocenił Ronald Koeman, ale nadziei nie mają już fani. W sondach, jakie przeprowadzały hiszpańskie media, ok. 80 proc. kibiców ocenia, że Duma Katalonii powiedziała już mistrzostwu „adios”.
Wszyscy mówią o słabości Barcelony
I choć jak przy każdej porażce można szukać wymówek (zmęczenie, kontuzje, nieskuteczność, itd.), to żadna nie jest w pełni przekonująca. O słabości Barcy mówią dziś wszyscy. – Mój sześcioletni syn dobrze to podsumował. Futbol Caca (kupa, przyp. red.) Barcelona – stwierdził Sique Rodriguez, dziennikarz Cadena SER. Legendarny Luis Suarez Miramontes uważa, że „zespół od pierwszej minuty kompletnie nie wiedział, co ma grać”, a chyba najbardziej alarmujące są słowa Alberto Perei. – Spodziewaliśmy się, że będzie znacznie trudniej – podsumował piłkarz Cadizu.
Irracjonalny plan Ronalda Koemana
W sobotni wieczór piłkarze Barcy wyglądali, jakby myślami byli na słynnym karnawale w Kadyksie. Albo jakby chcieli z miesięcznym wyprzedzeniem wcielić się w Trzech Króli, bo od początku meczu dawali gospodarzom prezenty. Zaczął Koeman, który na mecz z najbardziej defensywną drużyną w LaLiga (Cadiz ma najniższe średnie posiadanie piłki, wymienia najmniej podań, jest przedostatni pod względem liczby strzałów) wystawił w jedenastce trzech zawodników najlepiej czujących się na tzw. dziesiątce – Leo Messiego, Antoine’a Griezmanna oraz Philippe Coutinho. To, zgodnie z przewidywaniami, nie wypaliło i w przerwie Holender musiał wprowadzać korekty, wpuszczając za Brazylijczyka Ousmane Dembele, który w ciągu 45 minut podjął tylko jedną próbę dryblingu. Potem gola na 0:1 podarował Oscar Mingueza, który w kuriozalny sposób oddał strzał na własną bramkę, a gdy Barca wyrównała, to doszło do nieporozumienia Clementa Lengleta i Marca-Andre ter Stegena, które wykorzystał Alvaro Negredo.
Błąd goni błąd
– Indywidualne błędy kosztują nas mnóstwo punktów – narzekał Sergio Busquets. I trudno się z nim nie zgodzić, tym bardziej, że już nie trzeba cofać się np. do słynnego rzutu rożnego z meczu z Liverpoolem na Anfield (0:4), by odnaleźć inne kompromitujące zachowania piłkarzy Barcy. Tylko w tym sezonie Duma Katalonii przegrała z Getafe (0:1) po głupim rzucie karnym sprokurowanym przez Frenkiego de Jonga i z Atletico (0:1) po katastrofalnych pomyłkach ter Stegena i Gerarda Pique, a punkty z Alaves (1:1) straciła po juniorskim błędzie Neto. To boli tym bardziej, że Blaugrana sześciokrotnie w tym sezonie LaLiga traciła gola jako pierwsza i ani razu nie wygrała (dwa remisy i cztery porażki).
Dwie twarze Barcelony
W Kadyksie Barca miała aż 82 proc. posiadania piłki (tylko raz w całej erze Pepa Guardioli przebiła ten wynik), jednak nie umiała tego wykorzystać. Konsekwentnie, i nieskutecznie, próbowała przedrzeć się środkiem, gdzie było najwięcej graczy rywala. A gdy to rozwiązanie nie działało, to zdecydowano się na wrzutki, ale z 24 dośrodkowań oddano ledwie cztery strzały. Grze gości brakowało polotu. Barcelona wyglądała inaczej niż np. w Kijowie (4:0 z Dynamem) czy w Budapeszcie (3:0 z Ferencvarosem). Po tych spotkaniach zachwalano świeżość, jaką wnosiła młodzież czy luz, z jaką grał np. Griezmann. W sobotę na murawę Ramon de Carranza wyszedł teoretycznie najsilniejszy skład, włącznie z Messim, jednak - jak mówił Suarez Miramontes - drużynie brakowało agresywności, pomysłu, inspiracji...
Messi już nie odwraca losów meczu
To dość symptomatyczne, że nawet prawdopodobnie najgorsza, najmniej decydująca o losach meczów wersja Messiego dalej jest liderem Barcelony, która w trudnym momencie nie była w stanie odnaleźć innego rozwiązania niż podanie piłki do Leo i liczenie na to, że on coś wymyśli. Argentyńczyk starał się, szarpał (wygrał najwięcej pojedynków, 9), próbował brać na siebie odpowiedzialność, ale brakowało mu precyzji (30 straconych piłek, rekord sezonu) i skuteczności (oddał najwięcej strzałów, 10), a do tego - jak mówił Negredo - „trudno jest grać przeciwko dziesięciu facetom skupionym na zatrzymaniu cię”. Nie można obarczać 33-latka całością winy za najgorszy start sezonu Blaugrany w LaLiga od przeszło 30 lat (np. w listopadzie miał najwyższą średnią notę w LaLiga wg WhoScored), jednak ewidentnym jest, że gdy Barca potrzebowała w tym sezonie wsparcia lidera, to Leo nie był w stanie samodzielnie odwrócić losów meczu. A do tego przyzwyczaił nas w ostatnich latach.
Barcelona zniechęca Leo do pozostania
Spełnia się najgorszy koszmar Messiego sprzed startu sezonu. Gdy uniemożliwiono mu odejście z klubu, stało się jasnym, że Argentyńczyk będzie obarczany winą za każdy kryzys Barcy. „Przegrywamy, bo Leo myśli o PSG”. „W czerwcu wygasa mu kontrakt, więc nie chce mu się już walczyć dla nas”. „Bez Messiego gra lepiej”. Można tak wymieniać w nieskończoność, a oliwy do ognia dolewają nawet pracownicy klubu. – Z ekonomicznego punktu widzenia, ja bym sprzedał Messiego ostatniego lata. Toby nam pomogło wypełnić limity płacowe – wypalił Carles Tusquets, szef komisji zarządzającej Barceloną. Za te słowa został publicznie zbesztany przez Koemana, później się kajał i obiecywał większą wstrzemięźliwość w kontaktach z mediami, jednak na takie słowa było już za późno. Znów okazało się, że w klubie przechodzącym jednocześnie przez trzy kryzysy (sportowy, ekonomiczny i instytucjonalny) najłatwiej jest walić w tego, który jest najlepszym i największym piłkarzem w jego historii. I tak jak latem Josep Maria Bartomeu robił wszystko, by zatrzymać 33-latka na Camp Nou, tak teraz robi się wszystko, by zachęcić go do skorzystania z propozycji Neymara czy Pepa Guardioli.