Armando Sadiku trafił do Legii Warszawa w 2017 roku ze szwajcarskiego Lugano za ok. 750 tysięcy euro. Albańczyk jednak nie spełnił pokładanych w nim nadziei i w 24 meczach strzelił siedem goli i zanotował cztery asysty, najczęściej siedząc na ławce rezerwowych. Sadiku odszedł z ekipy wicemistrzów Polski w styczniu 2018 roku do hiszpańskiego Levante, z którego wrócił do Lugano, a obecnie występuje w Maladze.
I spisuje się w tym sezonie bardzo dobrze. W niedzielę strzelił gola w wygranym 2:0 spotkaniu z walczącą o awans do LaLigi Gironą, co było jego 13. trafieniem w tym sezonie. W klasyfikacji strzelców ligi zajmuje ex aequo 5. miejsce Martinem Merquelanzem (Mirandes) oraz Darwinem Nunezem (Almeria). Zdecydowanym liderem jest Cristhian Stuani z Girony (24 bramki). Po 36 z 42 kolejek Malaga Sadiku zajmuje 15. miejsce z 44 punktami - ma trzy punkty przewagi nad 19. Realem Oviedo, które zajmuje miejsce spadkowe.
- Chciałbym, aby dzięki moim bramkom zespół miał więcej punktów, ale będziemy cierpieć do końca sezonu. Jestem zadowolony ze swojej postawy, ale chciałbym mieć więcej punktów - mówił Sadiku po poprzednim spotkaniu. Albańczyk może zostać najlepszym strzelcem dekady w Maladze, bo ligowy rekord należy do Salomona Rondona (Wenezuelczyk strzelił 14 goli w sezonie 2010/11).
- To że nie grałem, to jak mieć ferrari i trzymać je w garażu, zamiast nim jeździć. Na pewno byłem rozczarowany, że nie dostałem więcej szans. Nie osiągnąłem założonego celu, co do liczby bramek, ale jak miałem to zrobić, gdy nie grałem? - mówił Sadiku o swoim pobycie w Legii po transferze do Levante.