Był to jego pierwszy kontakt z piłką - w tym meczu, w tym sezonie i w ogóle pierwszy od ponad roku w oficjalnym spotkaniu. Asensio może temu golowi przypisać dowolną wartość: uznać za nagrodę po dziesięciomiesięcznej pracy w siłowni, za ostateczne potwierdzenie powrotu do formy, czy za dowód, że jego lewa noga nie zardzewiała.
Była 74. minuta meczu, od 30 sekund był na boisku. Zbiegał na bliższy słupek i dopraszał się o podanie, Ferland Mendy po chwili to dostrzegł, dośrodkował, a on bez przyjęcia, z powietrza uderzył prosto do siatki. Zinedine Zidane złapał się za głowę i był autentycznie szczęśliwy. Rezerwowi piłkarze poderwali się z trybun i bili brawo. Niektórzy chwycili za telefony, by nagrać ten moment. Chyba każdy kolega z boiska pogratulował mu tego gola, a kapitan Serio Ramos, żeby go wyściskać, przebiegł dobrych pięćdziesiąt metrów. Wszyscy wiedzieli, jak ważny to gol.
Tak miało to wyglądać od początku sezonu: Eden Hazard na lewym skrzydle, Asensio na prawym i Karim Benzema pośrodku. Nowy tercet na nowe czasy. Wracał Zidane i miał przywrócić wszystko, co najlepsze: odmłodzić Modricia i Marcelo, pokierować Benzemą i odbudować Asensio, który bez niego zaliczył beznadziejny sezon. On też z powrotem ulubionego trenera wiązał wielkie nadzieje. Żeby dobrze przygotować się do sezonu, odpuścił udział w młodzieżowym Euro. Myślał już o tym przyszłorocznym dla dorosłych. Udany sezon w Realu miał być przepustką do kadry. - Podczas przygotowań dbałem o najdrobniejsze szczegóły, by był to świetny sezon. Zacząłem z entuzjazmem. Wszystko szło dobrze, ale w jednym momencie się zmieniło - wspominał.
Wymarzony tercet Zidane’a rozpadł się podczas przedsezonowego sparingu z Arsenalem. Chwila nieuwagi, nierówna murawa, zmęczenie intensywnymi treningami, i po sezonie. Zerwane więzadło krzyżowe boczne i pęknięta łąkotka nie dawały nadziei na powrót jeszcze w tych rozgrywkach. Racjonalnie - o Euro też należało zapomnieć. Bliscy Asensio powiedzieli "El Pais", że był wtedy absolutnie załamany. Psychicznie niegotowy do żmudnej, codziennej pracy po operacji. Bo i plany na ten sezon były wielkie, i chęć udowodnienia, że wciąż jest wielkim talentem i może stanowić o sile Realu Madryt. Potrzebował dwóch miesięcy, żeby zaakceptować sytuację. Ojciec, brat i dziewczyna byli w tym czasie niezbędni.
Naciskał lekarzy i fizjoterapeutów, żeby trenować więcej - po dwa razy dziennie. Już w połowie marca był gotowy, by wrócić do treningów z drużyną, ale wtedy u koszykarza Realu Madryt wykryto koronawirusa i również piłkarze trafili na kwarantannę. To znów wybiło go z rytmu. Cel, który już był w zasięgu ręki, znacząco się oddalił. Kilka dni później rząd wprowadził obostrzenia, a liga została zawieszona. Frustrował się Asensio, ale cieszyli się lekarze. Rozgrywki zostały wstrzymane, a jego proces rehabilitacji trwał. Ich zdaniem, warunki do powrotu miał wymarzone. Żadnego forsowania. Nikt go nie poganiał, nie zaznaczał mu w kalendarzu żadnych dat.
W Valdebebas, ośrodku treningowym Realu, pojawił się dopiero w maju. Na wadze miał kilkaset gramów mniej, a na twarzy równie szeroki uśmiech jak w czwartek po golu z Valencią. Zidane był pod wrażeniem, jak jest naładowany i jak bardzo o siebie dbał. Wyniki badań wyszły perfekcyjnie. Zaczynał z podobnego poziomu jak reszta piłkarzy, ale dla własnego bezpieczeństwa na początku nosił koszulkę w innym kolorze niż reszta, by koledzy pamiętali traktować go ostrożnie. Rozpędzał się razem z zespołem. Często rozmawiał z Raulem Gonzalezem, byłym napastnikiem Realu, a obecnie trenerem rezerw. Ale "El Pais", powołując się na źródła z klubu, zaznacza, że to jego siła psychiczna była w tym wszystkim kluczowa. Wrócił bardziej dojrzały, spokojniejszy i głodny gry.
To, co kibice zobaczyli przeciwko Valencii - chęć wzięcia udziału w każdej akcji, grę do przodu, najpierw celny strzał, później asystę przy fenomenalnym trafieniu Karima Benzemy - dziennikarze zapowiadali już po usłyszeniu relacji z wewnętrznego sparingu. Pisali, że Asensio wrócił w znakomitej formie i wręcz unosi się nad boiskiem.
"Tak wraca crack!" - napisała dzień po meczu "Marca". A Hiszpan już na boisku w pomeczowej rozmowie z "Movistar" tłumaczył, jak ważny był to wieczór. - Miałem olbrzymie chęci, żeby wrócić. To była wielomiesięczna, ciężka praca. Gdy strzeliłem tego gola, czułem wiele emocji. Satysfakcja była wielka, bo za tym golem i powrotem stoi ogrom ciężkiej pracy. Najważniejsze, że wygraliśmy i jestem gotowy na końcówkę sezonu.
Dzięki wygranej nad Valencią Real wciąż traci do FC Barcelony dwa punkty. Do końca sezonu pozostało dziewięć meczów. - Cóż, przed nami dziewięć finałów, które musimy wygrać. Skupiamy się już na meczu z Realem Sociedad - komentował Asensio. To spotkanie odbędzie się w niedzielę o godz. 22. Wcześniej - w piątek - Barcelonę czeka trudny mecz z trzecią w tabeli Sevillą.