Ostatni taki transfer z Barcelony do Realu. Maradona na jego widok miał ciarki

Do czego w światowej piłce doszedłby Javier Saviola, gdyby nie kontuzje? Argentyńczyk jest ostatnim piłkarzem, którego Barcelona sprzedała Realowi Madryt. Wcześniej wielką karierę wróżyli mu Pele i Diego Maradona, ale nigdy się jej nie doczekali. "El Conejo" niczego jednak nie żałuje i dziś wiedzie życie przepełnione miłością do piłki i własnej rodziny.

Tydzień z... to nowy cykl na Sport.pl, w którym codziennie przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 23 do 29 marca zajmujemy się największymi niespełnionymi talentami w piłce nożnej.

Zobacz wideo Kibice torpedują plany dokończenia ekstraklasy. Prezes Lecha odpowiada: Pandemia się skończy [SEKCJA PIŁKARSKA #40]

18 października 1998 roku - to data narodzin Javiera Savioli w wielkim, piłkarskim świecie. - Zaczynałem od poziomu poniżej trzeciej ligi, potem zauważyło mnie River Plate. Na początku byłem tam nikim - przyznawał w długim wywiadzie dla profutbal.sk. - Gdy miałem 18 lat, dostałem jednak niespodziewaną szansę debiutu. Kontuzji w trakcie meczu doznał podstawowy napastnik Cristian Castillo, a że na ławce nie było innego ofensywnego piłkarza, trener wpuścił mnie na boisko - opisywał. River Plate przegrywało wtedy z Gymnasium 0:1, ale Saviola zdołał strzelić wyrównującą bramkę niedługo przed końcem spotkania. Później powołano go na wyjazdowe spotkanie z Gymnasia Jujuy i mimo wielkich nerwów zagrał na miarę przekonania do siebie wszystkich w klubie. “Gdy wszedłem do szatni i zobaczyłem swoje nazwisko wśród powołanych, nie mogłem uwierzyć. Nigdy się tak nie spociłem. Ale zagrałem dobry mecz i ze spokojem wróciłem do domu. Nie mówiłem rodzicom, gdzie jadę i gdy usłyszeli, że gram w pierwszym zespole River, byli wzruszeni" - wspominał.

W River Plate spędził 3 sezony, w których zdobył łącznie 45 goli. W 2001 roku został mistrzem świata do lat 20 z Argentyną, a rok później Barcelona sprowadziła go za 18 milionów euro. W tamtym momencie był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Nadzieją całej piłkarskiej Argentyny. W Hiszpanii na początku żartowali sobie z niego. To wtedy tak słynny stał się jego przydomek "El Conejo", czyli królik. Wynikał z wyglądu, który do wykonania karykatury wykorzystał choćby dziennik "Mundo Deportivo". Przezwisko pochodziło jednak z czasów dzieciństwa, gdy sam nabijał się choćby z włosów Fabrizio Colocciniego, z którym chodził do szkoły. Nieco inaczej sprawa wygląda z określeniem "El Pibito", czyli "małe dziecko". Przyszło do niego po słynnym wychwalaniu przez Diego Maradonę, nazywanego "złotym dzieckiem". - Gdy na niego patrzę, mam ciarki na całym ciele - mówił legendarny Argentyńczyk i idol Savioli. Tymi słowami wywołał więcej zamieszania, niż mógł przypuszczać. Niektórzy twierdzili, że to na podstawie jego opinii na Saviolę skusiła się Barcelona. A on chciał udowodnić, że to udźwignie.

Ostatni taki transfer między Barceloną a Realem Madryt

Saviola był przekonany, że w Barcelonie pomógł mu przetrwać fakt, że nigdy nie skupiał się na tym, dokąd przyjechał. - Jeśli przychodzisz tu w wieku 20 lat, to trochę nie rozumiesz, co dzieje się wokół ciebie i ja tak miałem. Nie wpatrywałem się w swój stan konta albo stadion z tysiącami kibiców. Gdybym o tym pomyślał, nie przydarzyłoby mi się nic dobrego - mówił w wywiadzie dla Omnisport. Kiedyś uderzył nieznanego wówczas Lionela Messiego piłką w nos na treningu. Zrobiło mu się przykro i w ramach przeprosin dał mu swoją koszulkę z autografem. Pozostawał skromny i na obiekt treningowy przyjeżdżał swoim peaugotem 206, gdy inni mieli porsche. Jemu nie zależało na marce samochodu i sławie. - Futbol to moje płuca. Jednym słowem wszystko, co mam - określał Argentyńczyk.

W Barcelonie Saviola rozegrał trzy pełne sezony. W 150 meczach zaliczył 60 trafień. To wtedy Pele zawarł go na swojej liście 125 najlepszych zawodników świata. Tak nie widzieli tego w jego klubie, gdzie szybko stracił miejsce w pierwszej drużynie. Został wysłany na wypożyczenia - najpierw do Monaco, a następnie Sevilli, a tam nie szło mu już tak dobrze. W zbudowaniu dobrej formy przeszkadzały lekkie urazy. Wykluczały Saviolę z gry w najlepszych momentach. Jak gdy po powrocie do Barcelony ze względu na problemy z udem stracił miejsce w składzie na rzecz Eidura Gudjohnsena. Po sezonie 2006/2007, gdy na Camp Nou był jedynie zmiennikiem, Barcelona otrzymała za niego kilka ofert transferowych. W tym jedną z adresu, pod który rzadko sprzedawali zawodników. Ale w tym przypadku skorzystali z oferty. Wysłali Savolę do Realu Madryt. Do dziś pozostaje ostatnim transferem pomiędzy obydwoma klubami.

W Madrycie nie stał się jednak gwiazdą. Dla kibiców FC Barcelony był zdrajcą, a dla sympatyków Realu jednym z wielu. Coraz częściej siadał na ławce, a pod koniec dwuletniego pobytu w klubie nikt nie traktował go już poważnie. Nawet trenerzy - Bernd Schuster, a później Juande Ramos. - Nie brali mnie pod uwagę w swoich planach. Chcę odejść, to wszystko to duży brak tolerancji wobec mnie - mówił Saviola dla dziennika “Marca”. Wielu kibiców uważało, że zawodnik popełnił jeden z podstawowych błędów w szukaniu dobrego miejsca do rozwoju. Zamiast zagrać więcej w mniejszych klubach, grał mniej w gigantach, w których tak naprawdę nie istniał.

Xavi pomógł mu leczyć ojca, który zmarł dzień przed meczem z Wisłą Kraków

Na życie i karierę Savioli często wpływały sprawy kompletnie niezwiązane z futbolem. Ojciec Javiera, były koszykarz, który zaraził go sportem, ciężko zachorował. W 2001 roku, podczas gry Savioli w Barcelonie, sytuacja stawała się dramatyczna. - Miał raka i był w ostatnich tygodniach życia. Chciałem spróbować go uratować i przetransportować do Hiszpanii na specjalistyczne leczenie - opisywał Argentyńczyk.

- Jedynym, który zaoferował pomoc, był Xavi. Stał się moim przyjacielem już od pierwszych dni w Barcy. Wszystko mi pokazywał, zapraszał do siebie i nie zostawił w potrzebie. Przyjął mojego tatę pod swój dach i pomagał mi, gdy go leczyłem. Wyjechaliśmy na mecze przedsezonowe i do Xaviego zadzwonił telefon z informacją, że z moim tatą było już bardzo źle. Wróciłem do Hiszpanii, ale tydzień później, a dzień przed naszym meczem eliminacji Ligi Mistrzów z Wisłą Kraków, zmarł - opowiadał w wywiadzie dla TyC Sports Saviola. Śmierć ojca była dla niego sporym ciosem.

Karierę zatrzymały kontuzje. Skończył w futsalu

Sam Argentyńczyk nigdy nie zawojował już świata wielkiego futbolu. Zaczął “zwiedzanie Europy” z piłką przy nodze. W Benfice, do której przeszedł z Realu miał jeszcze parę przebłysków niezłej gry, ale w sezonie 2009/2010 nabawił się kolejnego urazu. Ten niemalże definitywnie przekreślił już jego szanse na zaistnienie w wielkiej piłce. Grał potem w Maladze, Olympiakosie i Hellasie Verona, z którym spadł do Serie B.

I w ten sposób zakończył piłkarską karierę, z kolejną kontuzją, po której miał już dość zawodowego grania w piłkę. Gdzie byłby bez urazu z czasów powrotu do Barcelony? Być może przekonałby do siebie nawet Pepa Guardiolę i pozostał w zespole w roli mentora. Zawodnika dobrze znającego szatnię. Hiszpan potrafił takich doceniać. Stało się inaczej, ale Saviola nie należy do ludzi martwiących się niepowodzeniami. - Niczego bym nie zmienił w swoim życiu. Jeśli podejmowałem złe decyzje, nie żałuję ich - mówił w rozmowie z magazynem "FourFourTwo".

Będąc w Maladze, coraz częściej wspomnieniami sięgał do rodzinnych stron, zastanawiał się nad tym, co będzie robił dalej, "w życiu po życiu”. Słysząc o tym, że jego pierwszy klub jest bliski bankructwa, postanowił zainwestować tam spore pieniądze. Dzięki temu Asociación de Fomento Parque Chas zyskało nowe boiska i halę, w które dalej mogli przeprowadzać treningi. Do dziś nie mają kłopotów finansowych, podobnie jak sam Saviola, który wylądował w Andorze. Został asystentem trenera drużyn młodzieżowych klubu Ordino i stopniowo zdobywa doświadczenie w branży.

Wiąże z nią swoją przyszłość, o czym mówił dla The Coaches' Voice. - Decyzja o rezygnacji z uprawiania sportu ma więcej związku z tym, co działo się w mojej głowie, niż z czymkolwiek innym. Teraz mam dużo spokoju i przemyślałem swoją przyszłość, którą wciąż będzie piłka nożna. Mam już licencję UEFA Pro i chcę zostać trenerem, choć jeszcze nie wiem, czy tylko wśród młodzieży, czy także w profesjonalnej piłce - zaznaczał. 

Co ciekawe, Saviola wrócił też na boisko, ale w futsalu. Został mistrzem Andory i występował w Lidze Mistrzów z FC Encamp. Udziela się także jako komentator ligi hiszpańskiej w telewizji DAZN i grając w meczach legend, m.in. Barcelony. Pokazuje dzieciom powtórki swoich bramek, choćby tej z debiutu dla River Plate. Tę wspominał niedawno po 20 latach od rozpoczęcia się jego snu w wielkiej piłce. Potrafi teraz docenić te chwile. Nawet jeśli legendą był tylko wśród fanów Championship Managera, a bycia na szczycie zaznał w jedynie kilku momentach swojej kariery. Wiedzie spokojne życie, przepełnione miłością do piłki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.