Tradycyjnie, 17-letni Ansu Fati, o kolejnym rekordzie dowiedział się od dziennikarzy po meczu. Tak samo było pod koniec sierpnia, gdy został najmłodszym strzelcem gola w historii Barcelony. I tak było też w grudniu, gdy został najmłodszym zdobywcą bramki w Lidze Mistrzów. - O, właśnie się o tym dowiedziałem. Nie mam jednak nic do powiedzenia, muszę dalej się poprawiać i wykorzystać szanse - mówił w niedzielę po meczu z Levante.
Dzięki Fatiemu Quique Setien rozwiązał problem z zastąpieniem kontuzjowanego Luisa Suareza. Barcelona od połowy stycznia szukała nowego napastnika: albo jakiegoś mniej uznanego tylko na zastępstwo, albo światowej klasy, który mógłby grać zamiast Suareza, nawet gdy już wyzdrowieje, albo młodego do ogrania pod nieobecność Urugwajczyka, a do wykorzystania w przyszłości. Ostatecznie nie kupiła żadnego. Nowy trener Barcelony poradził sobie tak, że przesunął Antoine’a Griezmanna na środek ataku, a w jego miejsce na lewym skrzydle wystawił Ansu Fatiego. I z Levante wyszło to znakomicie. Barcelona wygrała 2:1 po dwóch golach Fatiego, a sytuacji stworzyła tyle, że jak zauważył sam Setien, to był mecz z potencjałem na 8:3.
Fati jest ujmujący. Dziennikarka po meczu zapytała go, czy już wierzy we wszystko, co się dzieje. - Powoli tak, ale jeszcze nie całkiem - odpowiedział speszony. Ale taki jest tylko przed kamerami. Na boisku po dwóch zdobytych bramkach próbował skompletować hat-tricka strzałem nożycami. To była już końcówka meczu, Barcelona prowadziła dwoma golami, więc mógł pokusić się o coś spektakularnego. Ważne, że wcześniej tanie efekciarstwo w ogóle go nie interesowało. Rozpędzał się, przyjmował piłkę, wybierał najprostsze rozwiązanie i trafiał do siatki. Po meczu rywale i jego trener zwracali uwagę właśnie na to, że choć ma 17 lat, to gra jak stary wyga. - Jest bardzo dojrzały jak na swój wiek. Wspaniały zawodnik. Oczywiście, gra mu się łatwiej, bo ma wokół siebie najlepszych zawodników na świecie - mówił Ruben Rochina, pomocnik Levante. - Wszyscy widzą jak atakuje, jak ogromny ma potencjał. Ale dla mnie bardzo ważna jest jego praca w obronie. Jest odpowiedzialny i nie ma z nią problemów. Pomaga całemu zespołowi - zwracał uwagę Setien.
Kolejny raz kwitła jego współpraca z Lionelem Messim. To po jego podaniach, minuta po minucie, zdobywał dwie bramki. To, że Fati szuka podaniami Messiego, nikogo nie dziwi. - To dlatego, że od lat oglądam jego grę i wiem jak się zachowuje na boisku. Możliwość występowania z nim to spełnienie marzeń - mówił klubowej telewizji. Ale że działa to też w drugą stronę? Argentyńczyk od lat wybiera sobie partnerów do gry. Neymar pasował mu bardziej niż Griezmann. Suarez bardziej niż Ibrahimović. A Fati zdecydowanie bardziej niż Ousmane Dembele czy Philippe Coutinho. Wygląda to tak, jakby Messi nie tylko wiedział w nim kolegę, z którym może na dobrym poziomie pograć w piłkę, ale chłopaka, któremu chce pomóc. Opiekuje się nim na boisku. Po jego golach rzeczywiście się cieszy, biegnie z gratulacjami, komplementuje.
Tak było od początku: po ligowym debiucie Fatiego zrobiono im zdjęcie, jak się przytulają. Młodzieniec dodał je na Instagrama, a brat Lionela - Rodrigo skomentował: "Co za piękna fotografia!". Okazało się, że to on jest zwycięzcą w wyścigu agentów, którzy chcieli opiekować się skrzydłowym. Nie został oficjalnie jego menagerem, do czego dążyli jego konkurenci i zaakceptował rolę doradcy jego ojca. Fati ma więc obstawę w rodzeństwie Messich. Rodrigo doprowadził latem do podpisania nowego kontraktu z Barceloną, a Lionel pomógł mu odnaleźć się w szatni pełnej gwiazd.
Fati pojawił się na Camp Nou w idealnym momencie. W środku kryzysu tożsamości, przy skandalach La Masii i zniecierpliwionych kibicach, którzy od lat nie mogli cieszyć się zdolnym wychowankiem, który na stałe wszedłby do pierwszej drużyny. A chyba nigdzie na świecie młodzi piłkarze nie są tak kochani, jak w Hiszpanii. Wystarczy kilka dobrych zwodów, jedno trafienie, dobre podanie, status wychowanka, by kibice z miejsca chcieli takiego chłopca widzieć w reprezentacji i tydzień w tydzień w pierwszym składzie ich drużyny.
Fani Barcelony marzyli o takiej historii. Chcieli ją śledzić od samego początku jak serial i oglądać każdy kolejny odcinek, dobrze życzyć bohaterowi, a później cieszyć się, że wszystko pomyślnie się układa. Serial z Fati w roli głównej na razie taki właśnie jest, więc bije rekordy popularności. Na Instagramie liczba jego obserwujących wzrosła już kilkudziesięciokrotnie, pojawił się na okładkach dzienników, mówili o nim w radiach, wypytywali o niego trenerów z La Masii, szukali korzeni w Gwinei Bissau, przypomnieli historię jak to Sevilla obraziła się na Barcelonę, bo podebrała im Brahima Fatiego i jego młodszego brata - Ansu. Przytoczyli jego szalone rekordy strzeleckie z trampkarzy, gdy w pierwszym sezonie w Barcelonie strzelił 56 goli w 29 meczach i to grając w środku pomocy. W końcu o spokój musiał apelować Luis de la Fuente, selekcjoner Hiszpanii U-21. - Presja, z którą musi się mierzyć, nie jest normalna! Musimy bardzo ostrożnie podchodzić do tej sytuacji. Fati jest normalny, skromny i bardzo młody. Musi mieć więcej spokoju! - mówił w wywiadzie dla AS-a.
I rzeczywiście na kilka tygodni o Fatim zrobiło się nieco ciszej. Grał rzadziej i nie ustanawiał nowych rekordów. Ale odkąd trenerem Barcelony został Setien, znów jest w centrum uwagi. Setien prowadził Barcelonę już w pięciu meczach i w czterech wystawiał Fatiego w pierwszym składzie. Należy jednak pamiętać, że 17-latek jest ostatnią przysługą Ernesto Valverde, który rozstawał się z Barcą w takich okolicznościach, że o tych kilku dobrze zrobionych rzeczach zupełnie się zapomina. Fati biega po boisku i przypomina: to on wyciągnął go z rezerw, dał zadebiutować, a później ratował się nim, gdy zespołowi na początku sezonu kompletnie nie szło. Setien w pierwszych meczach ustawiał go jako wahadłowego, ale dopiero, gdy młodzieniec znów wrócił na skrzydło, zaczął trafiać do siatki. W tym sezonie ma już pięć goli i asystę przy 850 rozegranych minutach.