Barcelona zrobiła to po raz kolejny! "Niewytłumaczalne". Wymarzona sytuacja dla krytyków Superpucharu

Real Madryt i Atletico Madryt dotarli do finału Superpucharu Hiszpanii różnymi drogami. Królewscy dojechali autostradą. Atletico wertepami. Zbaczało z trasy i z powrotem na nią wracało. Krytycy reformy turnieju mają pole do popisu: Superpuchar zdobędzie drużyna bez żadnego tytułu za poprzedni sezon.

Luis Rubiales, prezes hiszpańskiej federacji i inicjator zmian w Superpucharze Hiszpanii, musiał czuć ulgę oglądając drugą połowę meczu Barcelony z Atletico Madryt. Wszędzie powtarzał, że zmieniona formuła, która spotkała się z krytyką, ma doprowadzić do podniesienia poziomu w meczach o Superpuchar. Że dzięki dołączeniu kolejnych dwóch zespołów mają być bardziej emocjonujące i prestiżowe. Tymczasem pierwszy półfinał był tego zaprzeczeniem. Valencia podeszła do niego jak do sparingu, więc Real Madryt wygrał go 3:1 w trybie energooszczędnym.

W nocnych programach dziennikarze narzekali na formułę nowego turnieju. Bo skoro obiecanego skoku jakości i zaangażowania nie było, to szybko wrócono do powtarzania wszystkich argumentów przeciw: że w Arabii Saudyjskiej łamią prawa człowieka, że to turniej bez udziału hiszpańskich kibiców, że na trybunach widać sporo wolnych krzesełek. 

Pierwsza połowa drugiego półfinału też rozczarowała. Mało sytuacji podbramkowych, statyczne Atletico i mało konkretna Barcelona. W przerwie piłkarze ruszyli do bijatyki i wielu uznało, że to najciekawsze, co tego wieczoru wydarzyło się na boisku. Ale druga połowa, na szczęście, wszystko to zrekompensowała. Padło pięć goli: trzy dla Atletico, dwa dla Barcelony. Sędzia nie uznał jej kolejnych dwóch. VAR rozważał podyktowanie dwóch rzutów karnych. Najpierw prowadziło Atletico, później Barcelona, na koniec znów Atletico. 

Ćwiąkała: Polska ma lepszych piłkarzy od Hiszpanii na dwóch pozycjach [SEKCJA PIŁKARSKA #31]

Zobacz wideo

Rzym, Liverpool, Dżudda. Barcelona znów zawodzi w kluczowym momencie

Być może po stracie bramki na 0:1, tuż po rozpoczęciu drugiej połowy, Barcelona zagrała najlepsze pół godziny w tym sezonie. Piłkarze Diego Simone nie mogli wyjść z własnej połowy, Barca podkręcała tempo, a koncert grał Lionel Messi: najpierw prawną nogą wyrównał, po chwili lewą trafił ponownie, ale sędzia po obejrzeniu powtórki zauważył zagranie ręką i gola anulował. Ale to Barcelony nie zatrzymało. Dwie minuty później Antoine Griezmann zdobył prawidłową bramkę. Barca prowadziła 2:1, Jan Oblak dwoił się i troił, ale nie dawał rady. Piłkarzy Ernesto Valverde skuteczniej niż obrońcy Atletico zatrzymywał system VAR. Anulowany został też gol Gerarda Pique.

Barcelona miała pecha. Ale też wydawała się mieć wszystko pod absolutną kontrolą. I wtedy wydarzyło się "niewytłumaczalne", jak pisze wielkimi literami kataloński Sport na pierwszej stronie piątkowego wydania. Jak w Rzymie dwa lata temu, jak w Liverpoolu w poprzednim sezonie. Znów w kluczowym momencie meczu o wejście do finału, zawodnicy Valverde zupełnie stracili głowę. Neto sfaulował w polu karnym, obrońcy w kolejnej akcji popełnili proste błędy i Atletico w pięć minut strzeliło dwa gole. Na te błędy narzekał po meczu Griezmann. Nazwał je dziecinnymi. Messi wziął za to w obronę Valverde, którego zwolnienie przewiduje madrycka Marca. Dodał, że ta porażka niewiele ma wspólnego z poprzednimi w Lidze Mistrzów. Sam trener przyznał, że po takim wyniku plotek o jego odejściu będzie jeszcze więcej. Porażki nie potrafił jednak wytłumaczyć. Uciekł się do frazesów: że to jego piłkarze dominowali, ale Atletico było skuteczne, zagrało wysoko, co zaskoczyło jego zespół. - To my dominowaliśmy w tym meczu. Wydawało się, że mieliśmy go w garści. Poza określonymi momentami rozegraliśmy kompletne spotkanie. Nie uważam, byśmy popełnili wiele błędów, to były dwie akcje, które drogo nas kosztowały - mówił na konferencji prasowej. 

Ciekawiej o tym meczu opowiadał Simeone: - Po drugim anulowanym golu u rywali pojawiła się frustracja, a my rośliśmy. To dodało nam skrzydeł. Wiedzieliśmy, że będziemy mieć szansę. Mieliśmy więcej siły w nogach, lepiej biegaliśmy, kluczowa była zmiana pozycji Angela Correi - analizował. 

Puchar im. Luisa Rubialesa

Doszło więc do sytuacji kuriozalnej. Wymarzonej dla licznych krytyków nowego Superpucharu. W finale zagrają bowiem zespoły, które w poprzednim sezonie nie wygrały żadnego pucharu, więc przed reformą nie miałyby szans na to trofeum. W dwumeczu spotkałaby się Barcelona, jako mistrz Hiszpanii, i Valencia - zdobywca Pucharu Króla. - Czy to sprawiedliwe? - pytali dziennikarze Diego Simeone. - Jak najbardziej. Federacja zmieniła formułę tego turnieju, a my wszyscy staramy się go wygrać.

Teoretycznie w lepszej sytuacji przed finałem są piłkarze Realu. Mają jeden dzień odpoczynku więcej, a i zmęczeni są mniej, bo Valencię zdominowali bez większego wysiłku. Dla Zidane’a będzie to ósmy finał w trenerskiej karierze. Dotychczas wszystkie wygrał. Zupełnie inną drogą do finału dotarli zawodnicy Atletico - w czwartek głównie biegali za piłką, walczyli do ostatnich minut w trudnych warunkach. Po meczu Koke narzekał na ciężkie powietrze i nienajlepszą murawę.  

- Kiedy w lutym zdecydowaliśmy na taki format, wiedzieliśmy, że Superpuchar z praktycznie letniego sparingu stanie się poważnym turniejem. Myślę, że to najpoważniejszy krótki turniej na świecie, bo nikt nie dostarcza w takim formacie takich drużyn - broni się Rubiales. Ale trudno by było inaczej. Złośliwi już mówią, że Real z Atletico powalczy nie o Superpuchar, a o Puchar im. Luisa Rubialesa.

Pobierz aplikację Football LIVE na Androida

Football LIVEFootball LIVE Football LIVE



Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.