W trzy miesiące z ławki rezerwowych na sam środek Camp Nou. Fede Valverde nadzieją Realu

Wszyscy piłkarze, których Real Madryt kupił latem, mniej lub bardziej zawodzą. Nieoczekiwanie największym wzmocnieniem okazał się Fede Valverde - nie kupiony, a wyciągnięty przez Zinedine'a Zidane'a z głębokiej ławki. Mówią na niego "ptaszek". I od lotów tego ptaszka może na Camp Nou bardzo wiele zależeć.

"Ptaszkiem" nazywali go jeszcze w Urugwaju. Zdecydowało skojarzenie trenera Peńarolu, u którego zaczynał grać w piłkę. Inni za nią biegali. On latał. Szybko, nieustannie, jakby w ogóle się nie męczył. - Był taki sam, jak widzicie go teraz. Był i jest wszędzie! - mówi Rodolfo Catino, wiceprezes klubu. Hiszpanie zastanawiają się czy na Camp Nou też będzie latał bez ograniczeń, czy Zidane zechce, by śledził i dziobał Messiego. Już raz miał taki pomysł. Wtedy, dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia w 2017, oddelegował do tego Mateo Kovacicia. Miał interesować się tylko Messim. I interesował. Do tego stopnia, że na początku drugiej połowy nie zatrzymał kontry Barcelony, bo ważniejsze było dla niego, że Argentyńczyk nie bierze w niej udziału. Stał więc z boku razem z nim i patrzył jak Sergi Roberto podaje do Luisa Suareza, a on trafia do siatki. Barca wygrała 3:0. 

Mecz Barcelona - Real odwołany w ostatniej chwili?

Zobacz wideo

Ale Valverde jest inteligentniejszy. Sam mówi, że czytanie gry uważa za swoją największą zaletę. Motorycznie jest przygotowany, psychologicznie - w dobrym momencie, czuje, że wreszcie nie jest poddawany testom. Że nikogo nie zastępuje, że jeden błąd nie posadzi go na ławce. Zidane zapewniał go o tym od dawna, ale słowa to jedno, a wystawienie w pięciu kolejnych ligowych meczach drugie. Pytanie czy nie zje go presja na Camp Nou. Po meczu z Atletico Madryt opowiedział o swoim stresie: - Przed derbami wiedziałem, że zagram od początku i byłem bardzo poddenerwowany. Podszedł do mnie Casemiro i spytał czy się stresuję. Powiedziałem, że ani trochę, chociaż ręce mi drżały. Ale myślę, że tak powinno być. Wtedy wychodzę na mecz maksymalnie zmobilizowany - mówił. 

Valverde rozbił nietykalny za pierwszej kadencji Zizou tercet CKM - Casemiro, Kroos, Modrić. Teraz w najważniejszych meczach wygląda to tak, że pewni gry w składzie są Casemiro i Valverde, a o ostatnie miejsce w środku walczą Kroos z Modriciem. Ale Francuz też analizuje, uczy się, wyciąga wnioski. Plan jaki wymyśli, by zatrzymać Messiego, to języczek u wagi środowego Klasyku. 

Mecz z Valencią był dla Realu Madryt jak ostatnie spojrzenie w lustro przed wyjściem na bardzo ważną imprezę. Mógł sprawdzić czy wszystko dopięte na ostatni guzik, czy leży jak powinno. W ostatnim momencie uprał plamę. Przed wyjazdem na Camp Nou wyglądał poprawnie. Strój był dobrze skrojony, wszystko do siebie pasowało, ale brakowało czegoś specjalnego, co przyciągnęłoby uwagę. Zidane jeszcze mógł coś zmienić, poprawić. I pewnie zmieni, bo z Valencią nie zagrał choćby zagrożony zawieszeniem w przypadku zobaczenia żółtej kartki Casemiro. Jego zadaniami podzielili się w niedzielę Toni Kroos i Fede Valverde. Udany początek meczu to w dużej mierze zasługa Urugwajczyka: w pierwszej połowie miał aż siedem przejęć piłki. Rekord La Liga z poprzedniego sezonu wynosi jedenaście, ale zanotowanych w całym meczu. Valverde zatrzymał się na dziesięciu. Gdy w drugiej połowie grał słabiej, Real nie był już tak groźny, a Valencia zaczęła stwarzać coraz więcej sytuacji bramkowych. Z Barceloną więcej będzie gry bez piłki, przejęcia Valverde i jego wydolność będą bardzo w cenie. To on może być kluczowym zawodnikiem Królewskich.

Pogby nie dostał. Pogbę stworzył sobie sam

Po ostatnim sezonie wszyscy w Madrycie oczekiwali zmian. Mimo, że przyszli nowi zawodnicy, kibice widzieli na początku tę samą, wypaloną drużynę. Tylko Eden Hazard wskoczył do wyjściowej jedenastki. I też zawodził. Zidane chorował na Paula Pogbę. Chciał go ściągnąć latem, ale że Florentino Perez zajęty był śledzeniem wątku Neymara, to z transferu nic nie wyszło i trener Realu musiał radzić sobie sam. Proponowano mu wprawdzie Donny’ego van de Beeka z Ajaksu, ale Zidane był uparty. Chciał Pogbę, a skoro go nie dostał, to sam stworzył piłkarza na jego wzór. Potencjał w Fede Valverde widział od dawna. Był silny, wytrzymały, technicznie nie odstawał. Zidane wpuszczał go w poprzednim sezonie i dużo z nim pracował. - Wystarczy, że się z tobą przywita i już czujesz, że się rozwijasz - mówił z uśmiechem, pełen ekscytacji w programie klubowej telewizji "Boisko gwiazd".

- Jestem walczakiem, zawsze pracuję z pokorą - opisywał samego siebie. I właśnie tym uwiódł Zidane’a. Oczywiście, umiejętnościami też, bo od dawna pojawiała się opinia, że Valverde jest królem treningu. Że bez kamer wyprawia takie rzeczy z piłką, że z podziwem spoglądają na niego bardziej doświadczeni koledzy. Ale w meczach tego nie pokazywał - ani za czasów Santiago Solariego, który znał go jeszcze z Castilli i zaczął ostrożnie wprowadzać do pierwszej drużyny, ani jeszcze sezon wcześniej, gdy Real oddał go na wypożyczenie do Deportivo La Coruna. Nie wyróżniał się, nie pozwalał pomyśleć, że ledwie półtora roku później będzie wiodącą postacią Królewskich. Praca z idolem przyniosła efekty. Valverde podziwiał Zidane’a, teraz fascynuje go gra Toniego Kroosa (zachwyca się, że Niemiec właściwie nigdy nie notuje strat), ale sam twierdzi, że na boisku bardziej przypomina Stevena Gerrarda.

Sezon zaczynał jednak jako rezerwowy, co i tak było niespodzianką, bo przed sezonem mówiło się, że może odejść. Zgłaszało się Napoli, ale Zidane nie chciał o tym słyszeć. Miał plan. W pierwszych sześciu meczach wpuścił Valverde tylko na 22 minuty, ale że Real zawodził, on był krytykowany, to postanowił dłużej nie czekać i odważnie, szybciej niż zakładał, postawić na Urugwajczyka. Pomogło też to, że przez kontuzje co chwilę wypadał jeden ze środkowych pomocników. Valverde w kilka tygodni stał się piłkarzem niezbędnym: Real z nim na boisku strzela dwa razy więcej goli i cztery razy mniej traci. Jeżeli zaczyna mecz w wyjściowej jedenastce, zespół nigdy nie przegrał. "Marca" wraca jeszcze do rewanżowego spotkania z PSG w Lidze Mistrzów. Gdy Valverde był na boisku, Real dominował i wygrywał 2:0. Po jego zejściu stracił dwa gole i podzielił się punktami. Browar Mahou, sponsor Realu, co miesiąc wybiera najlepszego piłkarza zespołu. Od początku sezonu aż do listopada nagrodę zgarniał Benzema. Zmienił go dopiero Urugwajczyk.

"AS" pisze, że wystawianie Valverde i Casemiro daje Realowi wielką siłę w środku pola. Taką, której nie miał od mistrzowskiego sezonu 2006/2007, gdy Fabio Capello ryglował środek pola Emersonem i Mahamadou Diarrą i stracił przez cały sezon ledwie 40 bramek. Później Real nigdy nie wystawiał już dwóch tak silnych pomocników jednocześnie. Dominował układ artysta-rzemieślnik. Tymczasem z Casemiro i Valverde Real rozegrał mecze, w których najczęściej odbierał piłkę rywalom: 75 razy z Galatasaray i 69 razy z Eibarem. Również z nimi na boisku najdłużej utrzymywał się przy piłce: 69 proc. posiadania w meczu przeciwko Gatalasaray i 63 proc. przeciwko Granadzie. Gwarantują Zidanowi to, o czym regularnie od kilku lat mówi na konferencjach prasowych: intensywność i równowagę. To dlatego tak trudno przebić się Jamesowi i Isco, jeśli Real wychodzi trójką środkowych pomocników. Kilka tygodni temu tłumaczył to selekcjoner Kolumbii, Carlos Queiroz: - Gra z typową dziesiątką, która atakuje i rozgrywa, to futbol sprzed 20 lat. Obecnie wszyscy muszą bronić i atakować. "Box to box", jak określają to Anglicy. Jeżeli masz na boisku taką typową dziesiątkę, to tak, jakbyś świadomie rezygnował z jednego zawodnika, gdy przychodzi ci bronić - mówił. Valverde potrafi to połączyć: Casemiro odbiera piłkę średnio co jedenaście minut i jest pod tym względem najlepszy, a za nim jest Fede z odbiorem co trzynaście minut. Przeciwko Granadzie natomiast, w meczu, w którym Real miał największą przewagę nad rywalem, podawał tyle samo podań na jej połowie co Toni Kroos - 12.

- Można powiedzieć, że na boisku jestem trochę napalony - śmiał się. - To znaczy, że mam warunki, by naciskać na rywali i będę to robił do momentu, gdy nie odpadną mi nogi - doprecyzował w strefie mieszanej po jednym z meczów. A Zidane mógł rozkoszować się takimi słowami. 

Fede Valverde mógł grać w Barcelonie. "Była zbyt skąpa"

Niewiele brakowało, a Valverde naciskałby na rywali FC Barcelony. Opowiada Rodolfo Catino, wiceprezes Peńarolu: - Fede miał dziesięć lat, gdy przyprowadził go do nas trener Nestor Gonçalves. Powiedział, że to jest pan Valverde i będzie "crackiem" Urugwaju. Rozwijał się przez kolejne kategorie młodzieżowe, aż do fenomenu, którym jest teraz. Jako pierwszy zgłosił się po niego Arsenal. Fede miał wtedy 16 lat, pojechał do Londynu obejrzeć ośrodek treningowy. Powiedzieliśmy jednak, że nie może tam grać, bo baliśmy się kontuzji. Arsenal walczył, chciał go przetestować, więc zapewnili nam ubezpieczenie na sześć milionów euro, jeśli doznałby urazu. Sprawdził się. Przylecieli parę miesięcy później do Monteviedo, by go kupić, ale oferta była za niska. Następny był Manchester United, ale dość szybko zrezygnował. Barcelona długo się targowała. Nie chcieli podnieść swojej oferty. Byli skąpi i przez to stracili taki talent. W 2017 roku przyszedł Real i mocno na niego postawił. Zapłacił oczekiwane przez nas pięć milionów euro i parę zmiennych i wzięli go do siebie. Trafili w dziesiątkę - mówił zafascynowany Valverde wiceprezes.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.