Piłkarska wojna w Hiszpanii. "Przydałaby się temu wieśniakowi lekcja dobrego wychowania"

Władze La Liga ogłosiły terminarz, w którym mecze odbywają się od piątku do poniedziałku. Federacja RFEF chce, by spotkania odbywały się jedynie w weekendy. La Liga zaznacza, że jest jedynym organem mogącym ustalać terminarz, a RFEF odpowiada, że nie wyśle sędziów na mecze zaplanowane poza weekendem. Do poniedziałku sąd rozstrzygnie ten spór.
Zobacz wideo

Oficjalnie chodzi o to, że RFEF (federacja hiszpańskiego futbolu – odpowiednik PZPN-u) nie zgadza się na grę w poniedziałki, a żeby uniknąć również meczów w piątki ponad ośmiokrotnie podniosła cenę, jaką La Liga musiałby zapłacić za możliwość ich rozegrania. Od 2014 roku obowiązywała cena 4 milionów euro za sezon, teraz RFEF chce za to dostawać 33 miliony.

Nieoficjalnie, jest to kolejna runda trwającej od lat walki nienawidzących się Javiera Tebasa, szefa La Liga i Luisa Rubialesa, prezesa hiszpańskiej federacji. Panowie wyzywają się od wieśniaków i głupków. Zaczęli w 2015, gdy Rubiales jeszcze jako prezes związku zawodowych piłkarzy walczył z Tebasem o podział pieniędzy z praw telewizyjnych. Chciał by piłkarze dostawali więcej, a ramię w ramię z nim stali m.in. Casillas, Iniesta, Ramos, Xavi i Pique. Zrobiono im nawet zdjęcie, na którym są wszyscy razem. – Wygląda to jak zgromadzenie terrorystów – skomentował Tebas. A gdy Rubiales zapowiedział, że wystartuje w wyborach na prezesa RFEF, Tebas przekonywał wszystkich, że to beznadziejny kandydat. Nie przygotowany pod żadnym względem. Luis nie pozostawał dłużny. – Przydałaby się temu wieśniakowi lekcja dobrego wychowania – mówił. Wytoczył jeszcze cięższe działa, gdy nazwał go współczesną wersją Adolfa Hitlera. Delikatniejszych ciosów, wzajemnego krytykowania niemal każdej podjętej decyzji, nie ma nawet sensu liczyć. Gong. Walka trwa dalej.

Kto będzie ustalał terminarz?

Z końcem czerwca wygasło tzw. Porozumienie Koordynacyjne, które regulowało kompetencje La Ligi i RFEF w zarządzaniu Primera Division. Przez kilka tygodni obie strony na nowo rozdysponowywały je między sobą i doszły do porozumienia niemal w każdej kwestii. Niemal, bo Luis Rubiales stwierdził, że to do federacji, której jest prezesem, należy prawo ustalania dni, w które mogą odbywać się mecze w Hiszpanii. A że od dawna nie podobał mu się pomysł grania w poniedziałki i piątki, postanowił tego zakazać. Wobec silnego sprzeciwu La Ligi nieco złagodniał i chciał zgodzić się na rozgrywanie meczów w piątki i stopniową rezygnację z tych poniedziałkowych. Proponował wolucję, zamiast rewolucji. Ale nawet na to nie chciał pójść Tebas, który odpowiedział, że po pierwsze - w 2014 roku RFEF zgodziła się na grę w piątki i poniedziałki, po drugie – w 2015 mocą Dekretu Królewskiego, dotyczącego praw sprzedaży do transmitowania ligi hiszpańskiej, to La Liga otrzymała wyłączne prawo ustalania terminarza, a po trzecie – Krajowa Rada Sportu potwierdziła to w swojej interpretacji.

RFEF skierowała sprawę do Jedynej Sędzi Rozgrywek, czyli do organu, który rozstrzyga kwestie dyscyplinarne i formalne w Primera Division. Jedyna Sędzia zmieniła wszystkie terminy spotkań zaplanowanych na piątki i poniedziałki, nadmieniając, że federacja za każdym razem musi wydać pozwolenie na grę poza weekendami. Decyzja nikogo nie zaskoczyła, bo Jedyna Sędzia jest organem opłacanym przez federację. La Liga skierowała więc sprawę do bardziej niezależnej instytucji – powszechnego sądu administracyjnego. Rozprawa odbyła się w środę 7 sierpnia. Wyrok w tej sprawie wyda sędzia Andrés Sánchez Magro, prywatnie kibic Atletico Madryt, który zasłynął wyrokiem w sprawie blokady Ubera w Hiszpanii.

„Marca” przewidywała, że RFEF może zagrać „va banque” i podważyć kompetencje sądu do orzekania w tej sprawie, żeby zablokować rozprawę, co wydłużyłoby cały proces i wpłynęło na początek rozgrywek: w piątek 16 sierpnia ma odbyć się pierwszy mecz – Athletiku Bilbao z Barceloną. Wówczas wciąż obowiązywałaby decyzja Jedynej Sędzi, więc federacja, która zarządza sędziami, nie wysłałaby ich na ten mecz. Ostatecznie do tego nie doszło. W środę w sądzie nie pojawili się skonfliktowani Rubiales i Tebas, ale przedstawiciel RFEF zapowiedział, że federacja uszanuje decyzję sądu. Podczas rozprawy, reprezentanci La Liga przekonywali sędziego, że ograniczenie terminarza do dwóch dni w tygodniu zaszkodzi kibicom, telewizjom i całemu hiszpańskiemu futbolowi, bo o uwagę widzów będzie musiał rywalizować z innymi ligami.

Wyrok ma zapaść do poniedziałku. Hiszpańskie media przewidują, że jeśli wygra Rubiales i RFEF, to zakaże gry w poniedziałki i ustali bardzo wysoką cenę za rozgrywanie spotkań w piątki. Zwycięstwo La Ligi sprawi, że federacja przegra wizerunkowo i straci sporo pieniędzy, bo La Liga sama stworzy terminarz i nie będzie musiała płacić za grę w piątki i poniedziałki.

Kluby są po stronie La Ligi, bo boją się utraty pieniędzy z praw telewizyjnych

Po stronie ligi opowiedziały się wszystkie kluby z pierwszej i drugiej ligi z wyjątkiem Realu Madryt, który wolał pozostać neutralny. Prezesi klubów przewidują bowiem, że gra tylko w weekendy znacząco wpłynie na wysokość praw telewizyjnych sprzedanych do ponad 50 krajów, a w konsekwencji – na ich budżety. Za zobowiązanie się do gry również w piątki i poniedziałki zarobili ponad 2,1 miliarda euro, dlatego część przedstawicieli klubów, którzy na co dzień popierają Rubialesa, tym razem stanęła przeciwko niemu. - Wiadomo, że żadna drużyna nie chce grać w poniedziałek czy piątek [bo wtedy oglądalność i frekwencja na stadionie jest niższa, red.], ale wszyscy razem podpisaliśmy kontrakt na daną kwotę za granie również w te dni i musimy się tego trzymać – opisał Manuel Vizcaíno, prezes Cádiz. – Kontrakty telewizyjne są już podpisane, zerwanie ich teraz poskutkuje nie tylko obniżeniem wartości umów, ale odbije się też na naszej wiarygodności w kolejnych latach – zwrócił uwagę Quico Catalan, prezes Levante. Podczas środowej rozprawy sądowej, przedstawiciel La Liga podał konkretne dane: rezygnacja z meczów piątkowych i poniedziałkowych doprowadzi do spadku wartości podpisanych kontraktów o minimum 30 proc., czyli około 700 milionów euro rocznie.

– Zyski z praw telewizyjnych to podstawa budżetów większości klubów La Liga – przypomniał Pepe Castro, prezes Sevilli. Prezesi podczas wspólnego wystąpienia chwalili działania zarządu ligi, które doprowadziły do zmniejszenia zadłużenia i podniesienia wartości zawieranych umów. - Niektóre osoby z RFEF swoim nielegalnym postępowaniem wprowadzają zamieszanie na krajowym i międzynarodowym rynku praw telewizyjnych, z których zysk dla hiszpańskiego futbolu wynosi 2 mld euro. Oni nie mają pojęcia o konsekwencjach swoich nieodpowiedzialnych decyzji! Wyrok w sprawie terminarza niczego nie zmieni. To jedynie tworzenie zamieszania. RFEF tylko to umie robić – grzmiał Tebas, szef La Liga.

Sprawa ma też kontekst polityczny. Otóż premier Hiszpanii Pedro Sanchez jest zwolennikiem Rubialesa, więc ewentualna porażka RFEF w tym sporze wpłynie również na jego postrzeganie. „Oprócz możliwych szkód gospodarczych dla rozwijającego się sektora, konflikt może poskutkować zbędnym zamieszaniem w rządzie” - opisuje „Marca”. Sytuacja jest traktowana poważnie, bo futbol ma w Hiszpanii olbrzymie znaczenie dla społeczeństwa.

Hiszpanie donoszą, że La Liga wniosła oficjalną skargę do Krajowej Rady Sportu na prezesa Rubialesa, sekretarza generalnego i osobę odpowiedzialną za Komitet Rozgrywek. Chodzi o poważne naruszenie kompetencji, więc jeśli skarga zostanie uznana za zasadną, to wspomniane osoby mogą zostać zawieszone i mieć zakaz wykonywania swoich obowiązków. Zanim w tej sprawie orzeknie Krajowa Rada Sportu, poznamy decyzję sądu gospodarczego w najważniejszej sprawie – kto będzie ustalał terminarz.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.