Joao Felix wciąż jest do kogoś porównywany: do Cristiano Ronaldo ze względu na narodowość, do Bernardo Silvy jako były piłkarz Benfiki, do Kaki przez styl gry, a do Antione’a Griezmanna, dlatego że trafił do Atletico Madryt. – Presja? Nie boję się jej. Koszt mojego transferu to tak naprawdę tylko liczby, które na boisku nie będą miały znaczenia – mówił na prezentacji. A na potwierdzenie odwagi zapozował z wziętą po Griezmannie „siódemką”.
Jeszcze nie wyszedł na boisko, a już sprzedawcy z klubowych sklepów mówią, że jego koszulki sprzedają się w niezwykłym tempie. Pod nagraniem z treningu, na którym strzela ładnego gola, kibice przekrzykują się czy Griezmann dałby radę tak zmieścić piłkę pod poprzeczką. Zresztą, Felix zawsze potrafił uwodzić kibiców: drugi mecz w Benfice skończył z golem na wagę remisu w derbach ze Sportingiem. Ale przeciętny kibic poznał go dopiero podczas ćwierćfinałowego meczu Ligi Europy z Eintrachtem Frankfurt. Zdobył wtedy trzy bramki, po jednej z nich ucałował młodszego brata i historia była gotowa. A rekordy podane na tacy: najmłodszy portugalski piłkarz, który zdobył trzy bramki w meczu europejskich pucharów, najmłodszy piłkarz Benfiki z hattrickiem w pucharach, najmłodszy piłkarz z takim osiągnięciem w historii Ligi Europy. Świetny występ komentował z uśmiechem: „Ten sukces bardzo mi pomógł z dziewczynami. W mediach społecznościowych dostaję od nich zdjęcia. Często nagie”.
Ma 19 lat, jest drugim najdroższym nastolatkiem w historii, lubi grać na konsoli i jeszcze kilka tygodni temu, gdy po raz pierwszy zagrał w reprezentacji Portugalii ekscytował się tym, że może porozmawiać z Cristiano Ronaldo. Wypytał go o Madryt, a później wyszedł z nim na boisko, pomógł w zwycięstwie nad Szwajcarią, przybił piątkę i pochwalił się na Instagramie zdjęciem ze swoim idolem. – Czułem się, jakbym spotkał postać z gry wideo. Nie pamiętam nawet, co do mnie na początku powiedział, bo byłem zbyt zestresowany – opowiadał portalowi goal.com. - Przejście z juniorskich drużyn do bycia profesjonalistą nie jest łatwe. Jeszcze trudniejsze staje się, gdy wszystko dzieje się tak szybko i na tak wysokim poziomie, jak u Felixa. Ale kiedy widzisz go na boisku, rozmawiasz z nim, obserwujesz jego swobodę w mediach, to po prostu widzisz szczęśliwego chłopca. Doskonale radzi sobie z tym szumem i oczekiwaniami – mówił w „The Guardian”, Carlos Carvalhal, portugalski trener.
Jego transfer poruszył nie tylko futbolowy świat. Gdy Ana Gomes, portugalska europosłanka z Partii Socjalistycznej usłyszała, ile Atletico zapłaci za jej rodaka i że opłata będzie rozbita na trzy raty, a kolejne 12 milionów euro trafi do kieszeni Jorge Mendesa, pytała, czy to sposób na wypranie brudnych pieniędzy. Inni politycy, celebryci i dziennikarze zaczęli się zastanawiać, czy 126 milionów euro za nastolatka z jednym sezonem w dorosłej piłce, to nie przesada. I podnosili przeróżne argumenty: od czysto sportowych, po etyczne.
- Bernardo Silva jest dzisiaj jednym z najlepszych piłkarzy na świecie, ale proszę uwierzyć, że w wieku 19 lat nie pokazywał takiego talentu, jak Felix. Zatem wyobraźcie sobie, o jakiej skali talentu mówimy – przekonuje Carvalhal. – To jak prowadził piłkę, jak się przy tym rozglądał, jaką miał wizję gry, pokazywało, że mamy do czynienia z zawodnikiem innym niż reszta – dodaje Nuno Gomes, pracujący w akademii Benfiki. Felix trafił do niej dopiero w wieku 15 lat, gdy w Porto, po siedmiu latach treningów, usłyszał od trenerów, że jest za mały i za chudy, by zostać piłkarzem. Trenerzy Benfiki wzięli go do siebie i cierpliwie czekali aż urośnie. A on dbał, by w tym czasie się nie nudzili – już po kilku miesiącach został przeniesiony do klubowych rezerw i nadal będąc mniejszym od pozostałych, błyszczał w Młodzieżowej Lidze Mistrzów.
- Od czasu Ronaldo nie mieliśmy tak ekscytującego młodego piłkarza – twierdzi Jose Delgado, wicenaczelny portugalskiej gazety „A Bola”. – Wciąż jest do kogoś porównywany – mówi Rui Costa, były napastnik. – Najczęściej chyba do Kaki ze względu na poruszanie się po boisku i doskonałą technikę. Słyszałem też porównania do mnie, przez to jak potrafi znaleźć się pod bramką rywala. Ale dajmy z tym spokój. Felix jest po prostu Felixem. Świetnie rozumie grę, moim zdaniem to jest jego najważniejszą umiejętnością – dodaje.
Tak powstaje obraz artysty. I tak rodzą się wątpliwości: czy Felix dopasuje się do stylu gry Atletico. I czy sprosta wymaganiom Diego Simeone, które sądząc po jego wypowiedziach są bardzo duże. – Szukamy piłkarza gotowego wchłonąć nasze pomysły – mówił na konferencji prasowej. – Najlepsi trenerzy mają określony styl gry – stwierdził w wywiadzie dla „Fox Sport”. To wymowne uwagi. – Szczerze mówiąc, Felix nie pasuje do Atletico ze sposobem gry Simeone. Griezmann dokonał brutalnego wysiłku, żeby nauczyć się grać w obronie i pomagać zespołowi. Często nie miał później siły, by atakować. Mentalność „Cholo” to obrona, obrona, obrona i dopiero atak – powiedział Simao Sabrosa, były skrzydłowy Atletico.
Na pewno w aplikacji randkowej mierzącej poziom dopasowania Atletico i Felix nie mieliby wysokiego wyniku, ale mimo to, „Rojiblancos” postanowili spróbować. Może zmienią się dla siebie? Atletico zacznie grać ofensywniej, bardziej widowiskowo, a Portugalczyk, jak Griezmann nie będzie się wstydził wślizgiem ubrudzić spodenek.
A może Atletico przestało już być klubem „dla murarzy, taksówkarzy i sprzedawców churros”, jak lata temu stwierdził German Burgos? – Nie pasowałbym do Realu Madryt przez to jak wyglądam i przez to, że słucham AC/DC. Atletico to klub dla takich, jak ja – mówił w trakcie kariery. Dziś jest najbliższym asystentem Simeone. I obaj chwalą się tym, że w 2014 wygrali ligę, chociaż różnica w budżecie między nimi, a Realem i Barceloną wynosiła 400 milionów euro. Cieszyli się, że w dniu, w którym zdobyli tytuł na Camp Nou ich jedenastu piłkarzy kosztowało mniej niż Cesc Fabregas. Thiago z dumą mówił, że są jak Robin Hood. A podczas fety Simeone wykrzyczał: „To nie tylko puchar! To dowód na to, że jeśli wierzysz i pracujesz, to możesz wszystko”. Oni chcieli być postrzegani jako ci źli i brzydcy. Cała filozofia „Cholismo” opiera się przecież na cierpieniu, walce słabszego i biedniejszego z bogatymi mocarzami. Taka narracja przez lata pasowała do ich stylu: agresywnego, zawziętego, opartego na walce, nieprzyjemnego przede wszystkim dla rywala, ale widza też. Przekonali wszystkich, że tak po prostu muszą. Że ich wizytówką jest zmęczona twarz Diego Costy, przebiegnięte kilometry Gabiego i prowokacje Raula Garcii.
Ale w ciągu ostatnich pięciu lat wydali na wzmocnienia ponad 600 milionów euro. W tym okienku kupili Joao Felixa, Marcosa Llorente, Felipe, Renana Lodi i Hectora Herrerę za blisko 200 milionów. Mimo zarobku ze sprzedaży Griezmanna, Lucasa Hernandeza, Rodriego czy Juanfrana, to kwota nijak pasująca do wizerunku biednego klubu. Simeone przyznaje, że to najtrudniejsze okienko od kiedy pojawił się w klubie. Być może prawdziwie przełomowe. Twarz Costy, może zastąpić twarz Felixa. Trener Atletico zaznaczył jednak w rozmowie z „Fox Sport”: „Griezmann, który dołączył do nas pięć lat temu, nie był tym Griezmannem, który od nas odszedł. Z San Sebastian też kupowaliśmy go na przyszłość. Zawsze szukamy graczy do rozwoju”, jakby prosił kibiców o czas.
Tym bardziej, że spodziewanych rewolucji w Atletico było już kilka, ale za każdym razem klub wracał do tego, co znane i co przynosiło sukcesy przed laty. Szczególnie symboliczne wydało się ponowne sprowadzenie Diego Costy. Było jak komunikat, że nowe Atletico, którego szukali, jest tak naprawdę tym starym. Od jego odejścia do powrotu sprowadzono kilku napastników: Mario Mandzukicia, Antoine’a Griezmanna, Raula Jimeneza, Jacksona Martineza, Luciano Vietto, Kevina Gameiro, Fernando Torresa i Nikolę Kalinicia. Sukces odniósł tylko Griezmann i Costa wrócił. Ci którzy powątpiewają w rewolucję, wskazują jeszcze na odejście Rodriego do Manchesteru City. On chciał grać inaczej, ale widocznie nie dostał obietnicy, że na Wanda Metropolitano taka gra będzie możliwa. U Pepa Guardioli ma gwarancję.
Kupno Felixa odbierane jest jako sygnał wysłany od władz klubu. Że Atletico wciąż jest wielkim zespołem, że może rzucić wyzwanie najlepszym, że stać ich na rywalizację o piłkarza z najbogatszymi, że to koniec z wizerunkiem uciśnionych. Ale czy pójdzie za tym gra drużyny? Simeone jest uparty. I jak pisze „Guardian”: cały czas chodzi w czarnej koszuli, czarnych spodniach i czarnych butach.