Czterech zawodników sprowadzonych i aż dziewięciu sprzedanych. Barcelona w letnim oknie transferowym postawiła na jakość, a nie na ilość. Nowi piłkarze, których do Katalonii ściągnął Ernesto Valverde mają mu pomóc w walce o trofea, ale przede wszystkim o to, by mógł wreszcie zacząć realizować swoją, a także klubową filozofię ofensywnej gry. W ubiegłym roku było o to znacznie trudniej. W nadchodzących rozgrywkach mamy zobaczyć Blaugranę odmienioną, grającą efektownie i taką, która wreszcie wychyli się poza własne podwórko. Bo sama dominacja w kraju przestała jej wystarczać.
Odmieniony środek pola
To, co uległo największej zmianie, to środek pola katalońskiego zespołu. Mistrzowie Hiszpanii pozbyli się zawodników, którzy nie podnosili poziomu gry – Andre Gomesa, Marlona i Gerarda Deulofeu. Do Chin odeszła też legenda klubu, Andres Iniesta, a jego śladami, choć do innego miasta, powędrował Paulinho, który zresztą właśnie z Azji trafił do Hiszpanii. Brazylijczyk w Barcie się sprawdził, grał przyzwoicie, ale profilem nie do końca wpisał się w nowe otoczenie. Problemem była też jego narodowość, bo szefowie Barcelony latem musieli sprzedać kilku piłkarzy spoza UE. Wynikało to głównie z tego, kto wzmocnił zespół Valverde (a przecież i tak pomogło przyznanie Philippe Coutinho portugalskiego paszportu). Zespół, który w ubiegłym sezonie był zmuszony do gry systemem 4-4-2 i cierpiał na brak kreatywnych skrzydłowych. Neymara od razu nie zdołał zastąpić nikt – Ousmane Dembele stracił większość sezonu przez kontuzje, a Philippe Coutinho potrzebował czasu na wprowadzenie się do gry. W dodatku pokazał, że jest nieco innym typem piłkarza.
Do Katalonii w ostatnich tygodniach trafił więc Malcom, Arthur i Arturo Vidal. Pierwszy z nich ma umożliwić grę systemem 4-3-3 lub 4-2-3-1, drugi zastąpić Iniestę, bo to zawodnik potrafiący świetnie rozgrywać oraz pomagać zarówno w ataku, jak i obronie. Trzeci natomiast ma zadbać o to, by rywale nie przedostawali się zbyt łatwo na połowę Barcelony. Głównie ma jednak sprawić, by środek pola mistrzów Hiszpanii wreszcie spisywał się w Lidze Mistrzów na takim samym poziomie, jak w lidze hiszpańskiej.
Transfer w ostatniej chwili
Wspomniany Malcom mógł jednak do Barcelony w ogóle nie trafić. Brazylijczyk był już bowiem dogadany z Romą. Mało tego, był już nawet w drodze na lotnisko, z którego miał się udać do Rzymu i podpisać kontrakt z włoskim klubem. Jak relacjonował przyjaciel 21-latka, Cafu, były piłkarz Bordeaux dopiero kilkanaście minut przed wejściem na pokład samolotu poinformował, że musi wracać do domu, bo dostał ofertę z Hiszpanii. Kiedy został zapytany, czy mówi poważnie, odpowiedział krótko: Tak, jestem bardzo szczęśliwy.
Szczęśliwa, w przeciwieństwie do Romy, była też Barcelona, bo Brazylijczyk bardzo szybko pokazał, że w tym sezonie będzie poważnym wzmocnieniem. W meczu o Puchar Gampera, ostatnim sprawdzianie przed rozpoczęciem sezonu ligowego, Katalończycy pokonali 3:0 Boca Juniors, a nowy ofensywny zawodnik strzelił pierwszego gola. - Z trybun moją bramkę widziała moja rodzina. To spełnienie marzeń, o którym nigdy nie zapomnę - mówił młody zawodnik po zakończeniu spotkania z argentyńskim rywalem. - Wiem, że w Barcelonie są świetni piłkarze, ale poszukam swojego miejsca. Wszyscy mi pomagają, bardzo dobrze mnie przyjęli, nie zapomnę tego. Messi to przecież najlepszy piłkarz na świecie, a ja zacząłem z nim mecz w pierwszym składzie. Coś niesamowitego – dodawał.
W ostatniej chwili, ale już nie uprzedzając inny klub, a koniec okna transferowego, do Barcelony może trafić jeszcze jeden zawodnik grający w środkowej linii. Szefowie klubu wciąż interesują się bowiem sprowadzeniem Paula Pogby z Manchesteru United i Adriena Rabiota z Paris Saint-Germain. Pierwszy już kilkukrotnie wyrażał chęć zmiany otoczenia ze względu na złe relacje z Jose Mourinho, a drugi odrzucił niedawno propozycję nowego kontraktu w PSG. Czas na transfery władze Katalończyków mają do jeszcze przez kilkanaście dni, możliwość sprowadzania nowych piłkarzy hiszpańskie kluby maja bowiem do końca sierpnia.
Wyjść poza krajowe podwórko
Nowi zawodnicy, powrót do tradycyjnego ustawienia i systemu, a także stabilizacja mają pomóc nie tylko w ponownym zdominowaniu krajowych rozgrywek. W Barcelonie przede wszystkim liczą na to, że w tym sezonie wreszcie uda się wygrać Ligę Mistrzów, bo te rozgrywki w ostatnich latach zawodnikom z Katalonii kompletnie nie wychodzą. W trzech ostatnich sezonach, w których szefowie klubu wydawali na rynku transferowym więcej od władz Realu Madryt, Barcelona ani razu nie zaszła w Champions League dalej, niż do ćwierćfinału. Taki stan rzeczy ma się wreszcie zmienić, bo w samej Hiszpanii Blaugrana, jej piłkarze i kibice zaczynają się już dusić, pomimo tego, że wygrywają niemal wszystko (ostatnio pokonali Sevillę w meczu o krajowy Superpuchar).
- Poprzedni sezon był dla nas bardzo udany, bo wygraliśmy Puchar Hiszpanii i mistrzostwo Hiszpanii. Mimo wszystko byliśmy jednak rozczarowani przez to, że odpadliśmy z Ligi Mistrzów. A nawet nie przez samo odpadnięcie, a przez styl w jakim to się stało [Barcelona opadła po dwumeczu zremisowanym 4:4 z Roma, przegrywając drugie spotkanie aż 0:3 - red.]. Dlatego obiecujemy, że teraz zrobimy wszystko, by wygrać Ligę Mistrzów i przywieźć jej puchar na Camp Nou – zapowiadał kilka dni temu Leo Messi.
O tym, jak ważny jest upragniony triumf w LM wie też trener Valverde, ale on podchodzi do tego nieco spokojniej, zaznaczając, że mistrzostwo Hiszpanii jest również bardzo ważnym celem. - Naszym priorytetem nie jest tylko Liga Mistrzów, ale wszystkie rozgrywki. Droga do LM biegnie przez mistrzostwo Hiszpanii. Kiedy wygrywamy w kraju, mamy większe szanse w Europie. Skupianie się na lidze polega na chęci bycia najlepszym w całym sezonie – przyznaje 54-letni szkoleniowiec.
Niewygodny rywal na początek
W pierwszym meczu nowego sezonu Barcelona zagra na własnym boisku z Deportivo Alaves. Pomimo tego, że będzie zdecydowanym faworytem tego spotkania, bardzo możliwe, że napotka na duży opór. Tak było zresztą w poprzednich rozgrywkach, kiedy tylko zrywy Leo Messiego w drugich połowach spotkań, zapewniały Katalończykom zwycięstwa nad rywalami z Baskonii. Rywalami, którzy w tym sezonie planują walczyć o coś więcej, niż tylko utrzymanie. Wszystko za sprawą Abelardo Fernandeza, charyzmatycznego trenera, który przejął drużynę w grudniu zeszłego roku. W momencie jego przyjścia Deportivo miało na koncie zaledwie sześć punktów, ostatecznie sezon skończyło natomiast na 9. miejscu z 47 pkt.. - Deportivo to drużyna, która może sprawić dużo problemów. Oczekujemy czegoś podobnego, jak w zeszłym sezonie. Od przyjścia Abelardo jego zawodnicy są wierni swojej grze, udało im się utrzymać w lidze, a w letnim okresie przygotowawczym pokazali, że mogą być groźni – skomentował na piątkowej konferencji prasowej Valverde.
Jeśli zespół z Vitorii będzie groźny, może sprawić niespodziankę. Barcelona wygrać natomiast musi, bo wszyscy oczekują tego, że w przeciwieństwie do zeszłego roku, koncentracja piłkarzy będzie stała na najwyższym poziomie od samego początku sezonu. Sezonu, w którym kataloński zespół ma zdominować rozgrywki nie tylko w Hiszpanii, ale również w Europie. Sezonu, w którym Leo Messi popędzi po kolejne trofea. Obecnie ma ich na koncie 33, najwięcej w całej 119-letniej historii klubu.
Mecz Barcelony z Deportivo Alaves w sobotę o 22:15. Relacja LIVE w Sport.pl.
Nigel Adkins namawia Kamila Grosickiego do odejścia. "Zarabia za dużo"
Kamil Grosicki oburzony słowami Zbigniewa Bońka. Kibice bezlitośni dla piłkarza
Liga francuska. Bordeaux szuka trenera. Klinsmann, Blanc albo Henry poprowadzi Lewczuka?