Podyskutuj z autorem na jego blogu
Słowa Xaviego Hernandeza brzmią dziś jak gorzka ironia. Na początku sezonu, gdy nowy bramkarz Barcelony Claudio Bravo śrubował rekordową liczbę minut bez straty gola, legendarny gracz przekonywał, że jego przeczucia wobec pracy Luisa Enrique są bardziej optymistyczne niż były po debiucie Pepa Guardioli. W 2008 roku Barcelona przeżyła na starcie małe turbulencje, przegrała debiut ligowy, uległa w Krakowie Wiśle w rewanżowym meczu eliminacji Champions League, ale gdy już "odpaliła", z rywali nie było co zbierać. Pep pobił Johanna Cruyffa i Franka Rijkaarda, stając się szkoleniowcem numer 1 w historii klubu z Katalonii.
Dlatego pochopne porównywanie do Guardioli jego następców brzmi tak nonsensownie. Pep stworzył prawdopodobnie najbardziej spektakularny zespół w dziejach piłki klubowej. Nie ma sensu przypominać w kółko dwóch wygranych finałów Champions League z Manchesterem United (2009, 2011) - gdyby nie Guardiola, i tak legendarny Alex Ferguson byłby dziś wspominany jako trener nie z tej ziemi.
Wykorzystując YouTube wciąż można przypomnieć sobie debiut Jose Mourinho na Camp Nou z 29 listopada 2010 roku. Film zmontowano tak, by pokazać nie tyle wysokie zwycięstwo Barcelony, ale tricki, którymi Messi, Iniesta, Xavi, Villa i Pedro zamęczyli wielkiego rywala z Madrytu. To była futbolowa rzeź, dziś brzmiąca już jednak jak wspomnienie innej epoki, choć bohaterowie tamtego wieczoru wciąż biegają po boisku. Tyle że już co najmniej dwa razy wolniej.
Barcelona odnawiana przez Luisa Enrique budziła naturalne nadzieje. To kolejny młody trener związany z klubem od czasów piłkarskiej kariery, tyle że nie wychowanek La Masii. Ze skromną Celtą dokonał jednak znaczących rzeczy, co uzasadniało jego powrót na Camp Nou. Prasa w Katalonii przez wiele tygodni trąbiła na lewo i prawo, jak wspaniale Luis Enrique dyryguje szatnią. Szansę gry dostało z miejsca kilku graczy rezerw. Munir trafił dzięki temu nawet do reprezentacji Hiszpanii, szybko okazało się jednak, że nowa Barcelona to produkt daleki od doskonałości.
Po klęsce z Realem 1:3 na Santiago Bernabeu Luis Enrique pocieszał się tym, że jego gracze przegrali z najlepszym zespołem w Europie. Luis Suarez dopiero debiutował w Barcelonie, można było ulec złudzeniu, że kłopoty są chwilowe. - Nie jest z nami chyba tak źle, skoro wciąż jesteśmy na czele tabeli - przekonywał nowy trener Barcelony. Porażka z Celtą na Camp Nou zepchnęła zespół ze szczytu, dostarczając jeszcze jeden dowód, że sposób na tiki-takę zgłębili już nie tylko najlepsi, czyli Real i Atletico, ale także przeciętni i mali. Według tego przykrego dla Barcy scenariusza przebiegał też sobotni pojedynek z Almerią wygrany po mękach 2:1.
W ostatnich latach Barcelona szczyciła się wychowankami swojej szkółki - to Florentino Perez był symbolem prezesa wywalającego w błoto grube miliony. Tymczasem w starciu z Almerią Luis Enrique skompletował ławkę rezerwowych wartą, według portalu transfermarkt, 209 mln euro - czyli dziesięć razy więcej niż wynosi roczny budżet rywala. Tymczasem mecz omal nie skończył się katastrofą. Po stracie piłki przez Leo Messiego Barcelona przegrywała 0:1, młody trener musiał pospiesznie wpuścić do gry Neymara i Suareza, ten drugi, wciąż bez gola w barwach nowego klubu (293 minuty), odmienił losy starcia dwoma asystami.
Punkty zostały uratowane, ale mecz z Almerią okazał się kolejnym festiwalem niemocy Katalończyków. Barcelona powiela wszystkie grzechy popełniane przed rokiem pod wodzą "Taty" Martino. Gra wolna, przewidywalna, jałowa wymiana piłki po obwodzie, bez podań prostopadłych, bez strzałów z dystansu doprowadziła wtedy zespół donikąd. Dziś wygląda to dokładnie tak samo. Xavi, Iniesta, Pedro czy Pique mogą póki co śnić o erze Guardioli, jako wspomnieniu podkreślającym bezlitosny upływ czasu. Barca Luisa Enrique nie ma na razie nic wspólnego ze statkiem kosmicznym, który w 2008 roku odrywał się od ziemi, unosząc się z prędkością niedostępną dla rywali.
Zapewne w kolejnym meczu, lub jeszcze następnym Leo Messi pobije w końcu rekord najskuteczniejszego w historii Primera Division Telmo Zarry. Gdyby jednak szukać piłkarza, któremu od ery Guardioli przytrafił się największy regres, trzeba by na poważnie rozpatrzeć kandydaturę Argentyńczyka. Geniusz nie tylko wolniej biega i myśli, ale coraz rzadziej zaskakuje. Zachował jednak zapewne swój potencjał. Czy zdoła go ujawnić jeszcze na dłuższym dystansie, jak w latach 2008-2011, czy już tylko incydentalnie, jak w ostatnich trzech sezonach?
Jak to zwykle bywa w Hiszpanii, kłopoty jednego z kolosów podkreśla wzlot drugiego. Real Madryt nabiera szybkości, przy której Cristiano Ronaldo nie musi wygrywać meczów sam. Z Rayo trafił do siatki raz, goście nie uniknęli straty 5 bramek. Toni Kroos zastąpił Xabiego Alonso, James Rodriguez sprawia, że ustał lament po Angelu Di Marii, nawet Isco znów jest piłkarzem, którego w Maladze podziwiał świat. Wszyscy, na czele z Karimem Beznemą, zdają się cieszyć grą - w 11 kolejkach Real wbił rywalom 42 gole, co jest dla królewskiej drużyny najbardziej obfitym startem od 64 lat. Nikt już nie wspomina, że mistrzostwa Hiszpanii nigdy nie zdobyła drużyna, która przegrała dwa razy w otwierających sezon trzech kolejkach (drużyna Carlo Ancelottiego przegrała z Sociedad i Atletico).
Jeśli coś może pocieszać fanów z Camp Nou to fakt, że rozpędzony zespół Ancelottiego uzyskał dotąd zaledwie 2 pkt przewagi nad drużyną Luisa Enrique. Gdyby brać pod uwagę formę, różnica jest jednak bezdyskusyjnie większa. Oddają ją zdobyte gole - Barca trafiła do siatki 25 razy, mając atak stworzony z graczy wartych w granicach 350 mln. Być może nawet Ancelotti góruje nad Enrique w takim samym stopniu jak Guardiola nad Mourinho jesienią 2010 roku. Nowy trener Barcy musi "uczesać" swoje myśli w głowie, bo zdaje się wręcz histerycznie rotować składem. Przed nim sekwencja meczów z Sevillą, Valencią i derby z Espanyolem, po czym trzeba będzie pokonać w Lidze Mistrzów PSG. Awans z drugiego miejsca w grupie mógłby skazać Katalończyków na poważne kłopoty w fazie pucharowej. Tego Barca uniknęła nawet w króciutkiej i smutnej erze Martino.