Hiszpański futbol na kroplówce. Jak podatnicy płacą za sukcesy piłkarzy

Hiszpańska piłka ma się świetnie. Real grał z Atletico w finale Ligi Mistrzów. Sevilla wygrała Ligę Europejską. Barcelona pobiła latem rekord transferowy w wydatkach w jednym okienku. Ale w reszcie Europy narasta wściekłość. I wcale nie chodzi o zazdrość o sukcesy, ale o fakt, że hiszpańscy politycy jedną rękę wyciągają po pomoc Unii Europejskiej, a drugą topią setki milionów publicznych pieniędzy, by utrzymać przy życiu upadające kluby.

Na początek warto przytoczyć kilka liczb. Stopa bezrobocia w Hiszpanii sięga 25 procent, wśród młodych ludzi w wieku 18-24 lata wynosi aż 60 procent. Hiszpańska gospodarka kurczy się - w ubiegłym roku PKB spadło o 1,4 proc. Unia Europejska wsparła hiszpański sektor bankowy pomocą w wysokości 35 mld dolarów, a to jeszcze nie koniec pomocy. Dług publiczny kraju osiągnął już 94 proc. PKB i rośnie.

Wydawałoby się, że w kraju pogrążonym w takim gospodarczym kryzysie w kolejce do pieniędzy podatników na szarym końcu powinny stać zawodowe kluby piłkarskie. Ale nic z tych rzeczy. Hiszpańscy politycy w latach najsroższego kryzysu hojną ręką wspierali rodzimy futbol. Do kieszeni piłkarzy w latach 2008-12 powędrowało 810 milionów euro pomocy pośredniej i bezpośredniej. Sprawą nielegalnej pomocy publicznej zajęła się już Komisja Europejska, ale szybko wyroków w tej sprawie nie należy się spodziewać.

20 mln za reklamę lotniska widmo

Jak hiszpańscy urzędnicy wyrzucają pieniądze w błoto piłkarskich boisk, można zilustrować wieloma przykładami. Pierwszy z brzegu to znany z występów w Lidze Mistrzów klub Villarreal. W najważniejszych europejskich rozgrywkach występowali z reklamą na koszulkach Aeroport Castello. Lokalny rząd zapłacił klubowi za to 20 milionów euro w latach 2008-11. Bardzo hojna umowa. Tym bardziej ciekawa, że na lotnisku Castellon-Costa Azahar nigdy nie wylądował żaden samolot. Budowa kosztowała 150 mln euro i w Hiszpanii jest przedmiotem kpin.

Dziennikarze Associated Press, dzięki oficjalnym dokumentom uzyskanym od 17 rządów lokalnych, obliczyli, że w latach 2008-12 bezpośrednia pomoc publiczna dla 20 zespołów hiszpańskiej ekstraklasy wyniosła 332 mln euro. Jeśli doliczyć do tego pomoc pośrednią, na którą składały się m.in. umorzenia zaległych podatków i ubezpieczeń socjalnych oraz niskooprocentowane pożyczki, to sumę tę należałoby jeszcze powiększyć o kolejne 476 mln euro. W sumie dalej to prawie 810 mln euro publicznych dotacji.

Sytuację, w której cała Europa ratuje hiszpańską gospodarkę, a sami Hiszpanie wolą wydawać pieniądze na piłkarskie igrzyska, dobitnie określił Uli Hoeness, gdy był jeszcze szefem Bayernu Monachium: - Płacimy setki milionów euro, by Hiszpania nie wpadła w gówno, a oni potem darują swoim klubom ich długi.

Real i Barcelona naruszyły europejskie prawo?

Tą sytuacją zainteresowała się Komisja Europejska. W grudniu ubiegłego roku uruchomiono procedurę, która ma zbadać, czy siedem hiszpańskich klubów nie otrzymało niedozwolonej formy publicznej pomocy. Objęte są one trzema odrębnymi sprawami. Pierwsza dotyczy obniżonych stawek podatkowych (25 zamiast 30 procent), z których korzystały cztery kluby: Real Madryt, FC Barcelona, Athletic Bilbao i Osasuna. Druga dotyczy bezpośredniej pomocy rządu regionu Walencja dla czterech klubów: Valencii. Elche, Levante i Villarreal. Łącznie politycy podarowali piłkarskim drużynom 169 mln euro w latach 2008-12. Trzecia badana sprawa dotyczy przekazania przez Madryt terenów Realowi w rozliczeniu za przejęty przez miasto ośrodek treningowy klubu w 1998 r. Tu też Komisja Europejska dopatruje się niedozwolonej pomocy państwa, bo wartość ośrodka zawyżono niemal czterdziestokrotnie (z 595 tys. euro do 22,7 mln euro).

Jeśli Komisja Europejska uzna kluby za winne, to będą one musiały zwrócić niedozwoloną pomoc.

Hiszpańscy politycy mają jednak zamiar twardo stawać w obronie swoich piłkarzy: - Rząd będzie walczył w obronie klubów, ponieważ są one częścią hiszpańskiej marki - powiedział minister spraw zagranicznych Jose Manuel Garcia Margallo.

Warto tutaj dodać, że w tym samym okresie, w którym rząd Walencji wydawał lekką ręką pieniądze na zawodowe kluby piłkarskie, pracę straciło w regionie 5 tys. nauczycieli, a ci, którzy zachowali swoje posady, musieli zgodzić się na obcięcie pensji o 15 procent. Wydatki socjalne w latach 2009-12 zostały zmniejszone o 110 mln euro.

Studnia bez dna

Mimo ogromnej pomocy z kieszeni podatników hiszpańskie kluby nie wyszły na prostą. Od 2004 r. trzydzieści klubów z pierwszej i drugiej ligi zwróciło się do sądu o ochronę przed wierzycielami. Kolejne długi są żyrowane przez regionalne rządy tak jak w przypadku Walencji.

Długi klubów pierwszej i drugiej ligi hiszpańskiej sięgają obecnie 3,6 miliardów euro, 663 mln z tego to zaległe podatki.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.