Primera Division. Śledztwo w sprawie transferu Neymara. Prezes Barcelony poda się do dymisji?

?La Vanguardia? doniosła, że Sandro Rosell rozważa rezygnację z funkcji prezesa Barcelony ze względu na śledztwo w sprawie transferu Neymara. O 18:00 ma rozpocząć się zebranie zarządu, na którym spodziewana jest rezygnacja Rosella.

Wyjaśnienie zawiłego i skomplikowanego przypadku transferu brazylijskiej gwiazdy potrwa pewnie kilka lat. Sąd w Madrycie uznał jednak, że istnieją podstawy, by zbadać, czy Sandro Rosell przeprowadził transakcję zgodnie z prawem. O nieuczciwość podejrzewa prezesa klubu jeden z socio Jordi Cases. Można więc całą sprawę widzieć jako rodzaj wojny domowej.

Rosell postrzega ją oczywiście inaczej. Jego zdaniem sprawa transferu stała się pretekstem do kampanii wymierzonej w klub. Uważa, że za Jordim Casesem stoją wrogie siły atakujące Barcelonę poprzez atak na prezesa. Dlatego traktuje swojego socio jak wroga z zewnątrz.

Klub chce poprosić, by postępowanie dotyczące transferu Brazylijczyka zostało przeniesione z sądu w Madrycie do sądu w Barcelonie, jasno dając do zrozumienia, że nabiera to wszystko wydźwięku politycznego. Czy to tylko zasłona dymna, zagrywka pod katalońską publiczkę, która łatwo uwierzy w stronniczość Madrytu, czy też klub z Camp Nou ma do tego jakieś podstawy?

W ostatnim czasie prasa hiszpańska doniosła, że transfer Neymara nie kosztował 57 mln euro, jak twierdzi klub, ale około 95 mln. Napisał o tym, co prawda, mało wiarygodny dziennik "El Mundo", ale szybko podchwyciły inne media. Rosell się oburzył, ale kilka lat temu nie wściekał go fakt, jak ta sama gazeta oskarżyła jego poprzednika i rywala Joana Laportę o to, że jako prezes Barcy wziął 10 mln euro za pomoc w interesach pewnej podejrzanej osoby wysoko postawionej w reżimie Uzbekistanu. Wtedy Rosell się nie oburzał na dziennikarzy, tylko żądał wyjaśnień od Laporty.

Kto mieczem wojuje, od miecza ginie? Zapewne. Rosell wojny z Laportą się nie bał. Całą kampanię na prezesa przeprowadził pod hasłem walki z korupcją i rozrzutnością w poprzednich władzach. Na sztandarach niósł do klubu transparentność, oszczędność i uczciwość, dziś oburza się na socio, który żąda, by tę uczciwość udowodnił w sądzie. Trudno ocenić, kto w tej zawiłej sprawie ma rację. Jedno jest oczywiste: bycie w opozycji i bycie przy władzy to dwie różne sprawy nie tylko w polityce, ale także w piłce.

Rosell był pierwszym prezesem w 115-letniej historii klubu z Camp Nou, który po przejęciu władzy podał poprzedników do sądu, oskarżając o korupcję i niegospodarność. Czyżby sam miał opuścić klub oskarżany o to samo?

Dziennik "El Pais" przypomina też inny ciekawy fakt. Kiedy Laporta chciał zatrudnić Normana Fostera, by za 250 mln euro zmodernizował Camp Nou, Rosell, jako opozycjonista, krzyczał, że to skandalicznie drogo. Twierdził, że da się to zrobić za 40 mln. Dziś, jako prezes, zaproponował kibicom Barcy wybór między budową nowego obiektu za 1200 mln euro lub przebudową starego kosztem 600 mln. Nic dziwnego, że część socios zaczynają dopadać wątpliwości.

Na szczęście nerwy nie zawodzą innej ważnej osobistości klubu z Camp Nou, także oskarżanej ostatnio przez "El Mundo". Dziennik doniósł jakiś czas temu, czemu zaprzeczyła potem prokuratura i policja, że ojciec Leo Messiego wziął od mafii narkotykowej prowizję za pomoc przy praniu brudnych pieniędzy przy okazji letniego tournee syna. Wczoraj w starciu z Levante w Pucharze Króla Argentyńczyk zaliczył prawie cztery asysty. Pierwszą "prawie" przy golu samobójczym i trzy przy bramkach Cristiana Tello. Prezydenci mogą się kłócić, obrażać, podawać do dymisji, piłkarze mają konkretną robotę na boisku.

Dyskutuj z autorem na jego blogu "W polu karnym" >>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.