Primera Division. Tylko futbol w El Clasico? Niemożliwe

"Kiedy piękna gra robi się brzydka" - napisał kiedyś o starciu Barcelony z Realem arabski dziennik "The National". Bo chociaż najsłynniejszy piłkarski mecz świata ma wszystko: efektowne zagrania, gole, dramaturgię i gwiazdy, to jest też areną wielkiej rywalizacji. Wcale nie szlachetnej. Kolejne El Clasico, starcie Barcelony z Realem Madryt, w sobotę o godz. 18. Relacja na żywo w Sport.pl i aplikacji Sport.pl LIVE!

Barcelona zawsze była symbolem Katalonii. Wprawdzie hasło "mes que un club" (więcej niż klub) - będące dziś mottem drużyny - wypowiedział po raz pierwszy dopiero w 1968 roku ówczesny prezydent Barcy Narcis de Carreras, jednak FC Barcelonę od chwili założenia klubu identyfikuje się z Katalonią. Dlatego kiedy w 1936 roku wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, generał Francisco Franco, zaciekle zwalczający każdy przejaw autonomii, kazał zastrzelić Josepa Sunyola, katalońskiego polityka i prezydenta Barcelony.

Wraz z jego śmiercią rozpoczęły się prześladowania katalońskiego zespołu. 16 marca 1938 roku wojska Franco dokonały nalotu na Barcelonę, niszcząc część miasta, ale najbardziej stadion i klubowe muzeum. Jeszcze przed końcem wojny domowej w Hiszpanii generał zniósł autonomię Katalonii. Zabronił używania języka katalońskiego i symboli narodowych. Podczas rządów generała zginęło wielu kibiców. Katalończyków kontrolowano i prześladowano. Franco "czuwał" także nad wynikiem sportowym. Ograniczono finansowanie klubu z Katalonii, blokowano transfery i rozgrabiono cały majątek klubu. W 1943 roku w półfinale Pucharu Króla doszło do El Clasico. Z pierwszego spotkania zwycięsko wyszli gracze Barcelony, którzy pokonali rywala 3:0. Przed rewanżowym spotkaniem do szatni piłkarzy z Katalonii wtargnęli z groźbami ludzie Franco. Real wygrał rewanż aż 11:1 i awansował do finału.

Zdrajca Figo

Wiele złych emocji pomiędzy oboma zespołami wywoływały transfery zawodników. Szczególnie dwa z nich okazały się prawdziwą skazą w relacjach barcelońsko-madryckich. Po wojnie lepsza na boisku była FC Barcelona. W latach 1948-1953 wygrała cztery mistrzostwa Hiszpanii, trzy razy sięgała po Puchar Generalissimusa (obecnie Puchar Króla) i dwa Puchary Łacińskie. Do wspaniałej ery Realu Madryt doprowadził dopiero Santiago Bernabeu. Legenda wielkiego Realu narodziła się w latach 50. W dużej mierze za sprawą Alfredo Di Stefano, który dołączył do "Królewskich". Realowi po 21 latach udało się wygrać ligę hiszpańską, później Puchar Europy (pięciokrotnie) i Puchar Interkontynentalny.

Di Stefano to dziś legenda Realu i jego honorowy prezes. Ale to Katalończycy na początku byli bliżsi zakontraktowania argentyńskiego piłkarza. Jednak gdy wokół zawodnika było coraz więcej zamieszania, do akcji wkroczyli madrytczycy. W tym samym momencie Hiszpańska Federacja Piłkarska zabroniła zatrudniania piłkarzy z zagranicy. Prawo to jednak miało nie obejmować Di Stefano pod warunkiem, że Barcelona odstąpi od transferu. Ostatecznie Real i Barcelona miały dzielić się Argentyńczykiem przez cztery lata. Ustalono, że Di Stefano będzie co sezon zmieniał barwy klubowe. Ostatecznie Barcelona odstąpiła od wcześniejszych ustaleń i zgodziła się oddać piłkarza Realowi za odpowiednią kwotę. W Barcelonie szybko przekonano się, że był to wielki błąd. Kilka tygodni później, w swoim pierwszym El Clasico, Di Stefano strzelił Barcelonie dwa gole.

Kolejny transferowy cios ze strony Realu wymierzył Florentino Perez. 24 lipca 2000 roku nowy prezydent "Królewskich" zaprezentował nowego piłkarza klubu - Luisa Figo. Żaden inny transfer w historii futbolu nie wywołał tak wielkiego skandalu. Portugalczyk był kapitanem Barcelony, jej liderem, największą gwiazdą, ulubieńcem wszystkich fanów, których czarował swoją grą. Do dziś nie wybaczono mu tego transferu i nazywa się go największym zdrajcą w historii piłki nożnej.

Na przestrzeni ostatnich kilku lat wojnę zaognił inny Portugalczyk - Jose Mourinho, który obrócił Klasyk w wojnę totalną. Dla Mourinho cel uświęcał środki. Ciągłe prowokacje, ataki na arbitrów, palec w oku Tito Vilanovy - to tylko niektóre grzeszki "The Special One". Temperatura El Clasico - i tak już wysoka - wraz z Mourinho podniosła się o kilka dodatkowych stopni.

Film komediowy

Intensywność spotkań pomiędzy Barceloną i Realem Madryt wywołuje wiele negatywnych emocji także wśród zawodników. Piłkarze zarzucają sobie wzajemnie choćby przychylność sędziów. W 6. kolejce tego sezonu Primera Division Real wygrał z Elche 2:1. Decydującego gola strzelił Cristiano Ronaldo z karnego, podyktowanego w 95. minucie meczu po tym, jak w polu karnym Elche obrońca Realu Pepe pociągnął za rękę Carlosa Sancheza

"Oglądając film komediowy na Canal+ Liga... Zawsze dobrze zobaczyć coś takiego o tej porze nocy" - skomentował na Twitterze Gerard Pique. Na słowa obrońcy Barcelony szybko zareagował Alvaro Arbeloa: "Jesteśmy bardzo zadowoleni ze zdobycia trzech punktów. Cieszę się, że niektórzy zamienili teatr na kino, to zawsze jest dobre!".

Zresztą ten sam arbiter w meczu Barcelony z Sevillą nie uznał prawidłowego gola strzelonego przez piłkarzy Sevilli, a decydująca bramka dla Barcy padła po upływie doliczonego czasu gry.

"Aktorzy z Barcelony"

- Było tak jak zwykle. Gracze Barcelony symulowali, wymuszali faule, a sędzia się na to nabierał - mówił Iker Casillas po rewanżowym meczu o Superpuchar Hiszpanii w sierpniu 2011.

"Grę aktorską", próby "nurkowania", symulowania, naciągania i oszukiwania piłkarze zarzucają sobie wzajemnie po każdym Klasyku. Łatka szczególnie przylgnęła do graczy "Blaugrany". W internecie jest mnóstwo filmików o "aktorach z Barcelony". Tak samo określił ich także obrońca Realu - Pepe.

Choć akurat po interwencjach tego piłkarza rywale nie tylko symulują. W ubiegłym roku obrońca "Królewskich" podczas meczu z Barceloną nadepnął na rękę leżącemu na murawie Leo Messiemu.

- Nie chciałbym mieć za klubowego kolegę kogoś takiego jak Pepe, przebywać z kimś takim w jednej szatni - stwierdził Pique na konferencji prasowej. Krok dalej poszedł trener "Blaugrany" Tito Vilanova: - Możemy zrobić filmik ze wszystkimi akcjami Pepego - wypalił zdenerwowany po meczu z Realem.

Więcej niż futbol. Dużo więcej

Wzajemne prowokacje to też stały element El Clasico. Xabi Alonso w półfinale Ligi Mistrzów 2010/2011 splunął pod nogi Andresa Iniesty. Według katalońskich mediów miał też podczas jednego z Klasyków powiedzieć do Javiera Mascherano: "Zamknij się! W Liverpoolu grałeś dla mnie!".

W innym meczu telewizyjne kamery wychwyciły, jak Sergio Busquets nazywa Marcelo "małpą".

Pique po jednym z meczów z Realem miał śpiewać w tunelu: "Espanolitos - osiem punktów, osiem punktów, wygraliśmy już waszą hiszpańską ligę, a teraz zdobędziemy Puchar waszego Króla!". O zajściu tym poinformowała madrycka prasa, wg której Pique również opluł rywali. On sam wszystkiemu oczywiście zaprzeczył.

Wprawdzie Casillas i Xavi Hernandez próbowali swego czasu łagodzić konflikty, ale trudno, żeby najsławniejsza futbolowa rywalizacja świata miała piknikową atmosferę. W sobotę nie będzie inaczej. Bo choć w obu zespołach zjawili się nowi trenerzy i sporo nowych graczy, to jedno z pewnością się nie zmieni - w El Clasico nigdy nie będzie chodzić tylko o futbol.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.