Zobacz incydent z Berlina na Z Czuba.tv ?
Przed meczem uznawanym w stolicy Niemiec za najważniejszy w sezonie, bramkarz Herthy Jarosław Drobny namawiał swoich napastników, "by się w końcu obudzili". To jedyny z zawodników berlińskiego klubu, do którego nie ma uwag. Za to on miał ich sporo. Najwięcej wobec pomocników i napastników rażących nieudolnością. - Krytyka? Po prostu powiedziałem, co myślałem. To prawda, przecież napastnicy sami wiedzą, ile goli strzelili - mówił z wyraźną irytacją w wywiadzie dla "Berliner Morgenpost".
Dziennikarze od kilku dni kpili z piłkarzy Herthy, pisząc, iż mają okazję udowodnić, iż nie są "zającami, które po sezonie uciekną do innych klubów". Taki scenariusz snują od kilku tygodni, sugerując, że Hertha nie ma piłkarzy związanych z klubem. "Berliner Kurier" namawiał, by Hertha wzięła przykład ze znanych przykładów sportowej walki do końca: "Chociażby hokeiści Kanady, którzy walczyli z Rosjanami. Albo bokser Abraham - pokonał swojego przeciwnika, mając złamaną szczękę".
Gorączka w Berlinie była ogromna. Dzień przed meczem kibice Herthy na płocie obok stadionu wywiesili wielki transparent: "To mecz życia! Wszystko w naszych rękach!" - pisali. A niżej kilka słów mobilizacji dla każdego z zawodników. W dniu meczu stołeczne dzienniki pisały, że pojedynek z Norymbergą jest starciem o przyszłość Berlina, a nie samej Herthy. I cytowała działaczy, sportowców, trenerów wszystkich stołecznych klubów - od piłkarzy ręcznych, po hokeistów, przez koszykarzy. Wszyscy byli zgodni: to właśnie piłkarski zespół jest wizytówką sportową Berlina. I spaść z Bundesligi nie może. Atmosfera, jakby Hertha walczyła o przeżycie. Dlatego na sobotnie spotkanie bilety kupiło niemal 60 tys. osób - tak wielkiego zainteresowania meczem nie było od dawna.
I też od dawna nie było w Berlinie takiego skandalu, jak po spotkaniu. Hertha przegrała, znów jej akcje były nijakie. Kiedy sędzia zagwizdał ostatni raz, stało się to, co przewidywał m.in. "Berliner Morgenpost". Wśród fanów stołecznej drużyny narastała wściekłość - wobec piłkarzy, kierownictwa klubu i trenera Friedhlema Funkela. Dziennikarze obawiali się, że irytacja, dotychczas wyrażana jedynie na coraz większych transparentach przynoszonych na mecze, może znaleźć ujście w trakcie pojedynku z Norymbergą.
W trakcie nie. Ale po meczu stało się to, co przewidywał dziennik. Jeszcze w 80. min był remis. Wtedy doskonałą okazję miał Artur Wichniarek, jednak bramki nie zdobył - po akcji, która była kwintesencją nieudolności Herthy. Przeszkodził mu inny berlińczyk, Gojko Kacar. Takich problemów ze zrozumieniem nie miała Norymberga. Już w dodatkowym czasie gry goście zdobyli bramkę na 2:1 po przedziwnym błędzie obrońców, którzy nawet nie zareagowali na podanie do wychodzących na wolne pozycje napastników.
I to było podpalenie lontu. Tuż po meczu, kiedy pewne było, iż Herthamając aż osiem punktów straty do miejsca barażowego, może żegnać się z Bundesligą, szalikowcy wbiegli na boisko. Według różnych danych od 90 nawet do ponad 100 osób. Zaczęli z metalowymi pałkami gonić piłkarzy, chcieli wejść do ich szatni. Zawodnicy - wśród nich Łukasz Piszczek i Artur Wichniarek - najpierw stali na murawie, jakby zdumieni tym co widzą. Dopiero po chwili, poganiani nerwowo przez ochronę, uciekli - jak złośliwie zauważyli na forach internetowych kibice Herthy: biegnąc szybciej, niż w trakcie meczu - i zamknęli się w szatni. Wyszli dopiero, kiedy policja aresztowała 30 napastników.
Asysta Błaszczykowskiego w meczu z Bochum ?