Hajto miał na pieńku z Kościołem. Mógł trafić za kratki. "Trudno mi było w to uwierzyć"

Tomasz Hajto to jedna z najbarwniejszych postaci w polskiej piłce. W trakcie swojej kariery miał wiele przygód, z których część opisał w autobiografii "Ostatnie rozdanie". Jak się okazuje, swego czasu miał problemy podatkowe, które były związane z wiarą. - Groził mi proces i kara finansowa - wspomina.

Po czterech sezonach spędzonych w Górniku Zabrze latem 1997 roku Tomasz Hajto przeniósł się do grającego w Bundeslidze MSV Duisburg. Po transferze do Niemiec został zaskoczony przez tamtejszy system podatkowy, gdy okazało się, że będzie musiał płacić za przynależność do Kościoła.

Zobacz wideo Robert Lewandowski czy Karim Benzema? Szokujący wynik prosto z Madrytu

Tomasz Hajto miał kłopoty z powodu zatajenia wiary. "Zagrzałem się wtedy jak nigdy"

Po przyjeździe do kraju naszych zachodnich sąsiadów Hajto wraz z inną osobą stawił się w urzędzie. Tam zapytano go o kilka kwestii, w tym o wiarę. - Padło też pytanie, czy jestem katolikiem. Robert, który mi towarzyszył, wyjaśnił mi po polsku: "Pytają cię o katolicyzm. Gdy jesteś katolikiem, płacisz siedem procent od zarobków netto na Kościół w Niemczech" - wyjawił.

Początkowo piłkarz zgodził się na zapłatę podatku, lecz po dwóch dniach zmienił zdanie i jeszcze raz wspólnie z towarzyszem pojechali do urzędu. Tam stwierdzili, że doszło do nieporozumienia i oznajmili, że Hajto nie jest katolikiem i nie będzie płacił.

Więcej podobnych treści sportowych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Sprawa powróciła po kilku latach od momentu złożenia tej deklaracji. - W czwartym roku podczas jakiegoś spotkania, wychodząc na murawę, jak zwykle się przeżegnałem. Okazało się, że na trybunach był gość, który pracował w urzędzie skarbowym, w którym składałem dokumenty przy meldunku. Kiedy zobaczył, jak robię znak krzyża, wrócił do pracy i doniósł na mnie, że najprawdopodobniej jestem katolikiem - zdradził Hajto.

W sprawę włączyły się kurie z Niemiec oraz Polski. Po jakimś czasie  wyszło na jaw, że zawodnik jest ochrzczony, ma bierzmowanie oraz ślub kościelny. W efekcie urząd skarbowy zamroził jego majątek, co wyszło na jaw przy okazji wizyty na stacji benzynowej, gdy wszelkie próby zapłaty kartą zostały odrzucone. - Wjeżdżam na stację autem za 100 tys. marek, a nie mam na paliwo - podsumował tę sytuację.

Hajtę uratował przyjaciel, który przywiózł mu 200 marek w gotówce. Wręczył mu także pismo, w którym okazało się, że jego problemy są spowodowane zaległym podatkiem kościelnym. Gracz miał 24 godziny na zapłatę, inaczej groziło mu więzienie. - Zagrzałem się wtedy jak nigdy. Jak, k****? Za moją wiarę mam iść do więzienia? Mam płacić nie w moim kraju, nie w Polsce, którą kocham i w której się wychowałem? Mam iść do więzienia za wiarę w Niemczech, gdzie tylko pracuję? - stwierdził.

Zaległości podatkowe wynosiły 100 tys. marek. Ponadto naliczono kolejne 50 tys. marek kary za próbę zatajenia wiary. – Trudno mi było w to uwierzyć – Kościół zablokował mi konto. Bo takie miałem pierwsze odczucie, że zrobił to nie urząd skarbowy, tylko Kościół. Groził mi proces i kara finansowa za to, że chciałem uniknąć podatków — wyjawił.

Problemy z niemieckim Kościołem nie przeszkodziły Hajcie w zrobieniu kariery w tamtejszej piłce. W Duisburgu występował do 2000 roku, a potem przeniósł się do Schalke 04, z którym zdobył Puchar Niemiec i wicemistrzostwo kraju, grał z nim także w Lidze Mistrzów. Gelsenkirchen opuścił w 2004 roku i dołączył do Norymbergi, gdzie spędził sezon. Potem wyjechał na rok do Anglii, a ostatnie lata kariery spędził w Polsce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.