Kilka dni temu Robert Lewandowski pożegnał się z zespołem i sztabem szkoleniowym, a następnie poleciał do USA, by podpisać kontrakt z FC Barceloną. Bayern Monachium otrzymał za niego 45 milionów euro plus pięć milionów zmiennych. To wymagania stawiane przez władze niemieckiego klubu, które bardzo długo zwodziły Hiszpanów.
Gdy już osiągnięto porozumienie między klubami, transfer skomentował Julian Nagelsmann, trener Bayernu. - To jedyny klub, który nie ma pieniędzy, a kupuje każdego zawodnika, jakiego chce. Nie mam pojęcia, jak to działa. To trochę dziwne i szalone - powiedział dziennikarzom.
Ze słowami Nagelsmanna nie zgadza się Oliver Kahn, prezes Bayernu. - Nie można dać się zwieść w tej sprawie. Nie jestem zwolennikiem tego, by zawsze oceniać rzeczy z zewnątrz. Mówi się, że FC Barcelona w przeszłości zgromadziła niemały dług. Ale nikt z nas nie może tak naprawdę oceniać sprawy nie będąc wewnątrz klubu - wyjasniał Niemiec w rozmowie z "Bildem".
Więcej treści sportowych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Kahn podkreślił, że ocena sytuacji finansowej FC Barcelony z perspektywy Bayernu Monachium jest "raczej trudna". - Oni wiedzą, co robią. Jedynymi, którzy naprawdę znają te liczby, są pracownicy klubu. Dlatego trzeba być nieco ostrożnym, jeśli chodzi o poruszanie tego tematu - hamował osądy Nagelsmanna w dalszej wypowiedzi.
Ci wszyscy piłkarze, o których powiedział Nagelsmann to Franck Kessie i Andreas Christensen - obaj dołączyli na zasadzie wolnego transferu, Raphinha z Leeds United (58 mln euro podstawy) oraz Robert Lewandowski. W międzyczasie klub przedłużył umowę do 2024 roku z Ousmane Dembele.
Dla porównania Bayern sprowadził w tym sezonie Sadio Mane za 32 mln z Liverpoolu, Matthijsa de Ligta za 70 mln z Juventusu, a do tego Ryana Gravenbercha (ok. 20 mln) oraz Noussaira Mazraouiego (wolny zawodnik) z Ajaksu Amsterdam.